Wszystko ma swoje dwie strony. Wystarczy tylko spojrzeć z innego punktu widzenia.
LUX
Jak zwykle przesiadywałam wy "magicznym" ogrodzie lecz teraz już nie sama. Towarzyszyła mi Lily, z którą naprawdę zaczęłam się coraz bardziej zaprzyjaźniać. Była osobą bardzo pogodną, zawsze dla mnie miła, ale nie lubiłam jej tylko dlatego. Wręcz przeciwnie, czasami mnie to denerwowało. Miałam wrażenie, że troszkę przesadza, jakby zajmowała się jakimś dzieckiem lub ułomną.
Dużo czasu spędzałyśmy na rozmowach, przy czym dowiedziałam się wielu informacji o tym miejscu.
Jest pięć głównych narodów tego świata, są nimi anioły, wilkołaki, wampiry, magowie i elfy. Każdy z nich ma swoją odrębną kulturę, zwyczaje i tradycje. U aniołów jest władca, czyli ojciec Marcela i Lily. To samo tyczy się wampirów i wilkołaków. U zimnokrwistych dowodzący nosi nazwę ojca lub głowy klanu. Jest nim najstarszy istniejący wampir. Wilkołaki zaś posiadają przywódcę stada, jest to najsilniejszy z nich. Kiedy komuś wydaje się, że może nim zostać wyzywa przywódcę na pojedynek. O tym czy zakończy się śmiercią lub nie, decyduje zwycięzca. Jeśli stadu nie podoba się przywódca mogą go obalić. Gdy spytałam o magów i elfów powiedziała, że nie ma o nich prawie żadnych informacji, gdyż Anioły nie zawarły z nimi żadnego sojuszu, toteż bardzo rzadko można ich spotkać w stolicy. Z ciekawości spytałam też, jakim władcą jest jej ojciec. Jeśli osądzać go jako rodzica, to chyba nie najlepszym, skoro pozwolił swojemu dziecku opuścić dom, ale to było tylko moje spostrzeżenie. Na moje pytanie przyjaciółka uśmiechnęła się bardzo szeroko, po czym odpowiedziała, że jest świetnym królem. Dodała, że anielici, co objaśniła jako aniołów "nie wyjątkowych", uwielbiają go jako swojego władcę.
Wtem drzwi główne drzwi rozpostarły się. Usłyszałyśmy głośne skrzypnięcie kilku tonowych wrót. Nawet ja zrozumiałam, że jest to coś niezwykłego. Przypuszczalnie otwierają je tylko na najważniejsze okazje, zaś na co dzień używa się wejść bocznych. Odruchowo spojrzałyśmy w ich stronę i nasze zdziwienie osiągnęło zenitu, gdy okazało się, że otworzyła je tylko jedna osoba.
Ten ktoś otworzył je tylko rękoma, a przecież to nie były byle jakie, lekkie drzwi.
Wytężyłam wzrok, aby przyjrzeć się osobie o tak nadludzkiej sile. Na początku widziałam tylko cień sylwetki dobrze zbudowanego mężczyzny. Wtedy poczułam zimny wiatr jakby bijący od postaci. To był niezwykły, przesiąknięty negatywnymi uczuciami, jakąś dziwną wściekłością i nienawiścią. Miał też złowrogą aurę, która potęgowała to wszystko. Postać zbliżała się do nas powoi. Szła sztywno, nie rozglądała się, nie wykonywała żadnych gestów. W miarę zbliżania się zaczęłam rozróżniać elementy jego stroju. Jednym z nich była dość długa, czarna jak noc peleryna, która lekko falowała tworząc bardziej tajemniczy obraz postaci. Twarzy nie mogłam jeszcze dostrzec, gdyż mężczyzna miał na głowie duży kaptur. Zauważyłam zaś inne szczegóły, jak choćby to, że spodnie sięgały mu jedynie do kostek, a na nogach nie miał butów. Na plecach niósł dwa miecze, które krzyżowały się tworząc "X".
Wstrzymałam powietrze, gdy znalazł się nie daleko nas. Wydawał mi się tak niezwykle ciekawy jak zagadka, na którą jeszcze nikt nie zna odpowiedzi. Stanął przed nami po czym pokazał swoją twarz. Rysy twarzy tak bardzo znajome, a jednocześnie nie. Niby takie same usta lecz te bardziej wyraziste, niby ten sam nos, ale ten bardziej wykrojony. Przysiąc bym mogła, że i oczy niesamowicie podobne, a zarazem zupełnie inne. Jego były tajemnicze, pełne mroku i cierpienia. Bardziej zielone, może nawet trochę mniej przypominające oczy człowieka, a bardziej jakiegoś dzikiego zwierzęcia.
Wiedziałam kim jest. Był to właśnie ten człowiek, który tak bardzo mnie ciekawił zanim go ujrzałam. To o nim krążyły plotki. Wygnaniec, brat Lily i bliźniak Marcela. Harold Styles. Mimo iż, wiedziałam jak się nazywa, to trudno mi było przyjąć to do świadomości. Chyba trochę nie wierzyła w to co widzę. Wydawał się zbyt inny, zbyt niesamowity, doskonały. Patrząc na niego czułam się dziwnie. Byłam jakby podekscytowana, szczęśliwa choć nie wiedziałam z jakiego powodu.
– Jesteś piękny. – powiedziałam zanim zdążyłam pomyśleć, całkowicie odruchowo. Ten spojrzał na mnie tylko na sekundę, jego wyraz twarzy pokazujący wcześniej złość zmienił się na chwilkę, przez tą jedną sześćdziesiątą minuty zdążył się zaciekawić, odlecieć gdzieś myślami, wrócić, zdziwić się troszkę, jeszcze bardziej się zaciekawić, przyjrzeć mi się, po czym to całkowicie zignorować. Spojrzał na Lily.
– Wiesz kim jestem? – spytał chłodnym, niemiłym głosem sprawiając wrażenie kogoś ko próbuje zrazić do sibie wszystkich, zanim zdążą go poznać.
Dziewczynka kiwnęła głową, ale nie odważyła się nic powiedzieć, może nie znalazła słów, a może była za bardzo zdziwiona lub onieśmielona. Wpatrywała się w niego z jakimś zafascynowaniem w oczach jednocześnie lekko się uśmiechając. – Zaprowadzisz mnie do niego? – zadał kolejne pytanie tym samym nieprzyjemnym i odrzucającym tonem co wcześniej. Wiedziałam, że chodzi o ich ojca, cały czas jakby życie tutaj toczyło się wokół niego.
– Tak. – odpowiedziała znów szybko, bez zastanowienia i wstała.
– Mogę iść z wami? – także wstałam. Dopiero teraz zobaczyłam jak wysoki jest chłopak. Wydawał się jeszcze bardziej daleki od zwyczajności.
– Po prostu zaprowadźcie mnie do tego starego dziada. – nie spodobało mi się to jak go nazwał. Ja dałabym wszystko by zobaczyć się ze swoim tatą, a on miał to jak na dłoni. Wiedziałam, że nie darzą siebie jakąś sympatią, ale bez przesady. Po tak długim nie widzeniu się powinni sobie wybaczyć. Przynajmniej tak myślę.
– Dobrze. Tata jest najprawdopodobniej w sali tronowej. – zastanowiło mnie to, że skoro mieszkał tu to czy nie powinien znać drogi.
– Czy to nie był kiedyś twój dom? Nie znasz drogi? – zebrałam się w sobie i spytałam.
– Nigdy nie nazwałbym tego miejsca domem. A drogę znam, tylko nie mogę iść tam sam. – odpowiedział. Jego ton był już inny, jakby poddenerwowany, ale wyczułam w nim i odrobinę smutku.
– Dlaczego nie możesz iść tam sam? – ciekawość nade mną wygrała.
– Bo z pewnością bym go od razu zabił. – zacisnął zęby i pięści, a my z Lily przełknęłyśmy ślinę ze strachu. On na pewno nie był grzecznym, miłym chłopcem. Dosłownie był zaprzeczeniem Marcela.
Weszliśmy do środka zamku. Jak się okazało droga była bardzo prosta. Sala leżała na wprost od wejścia głównego, więc cały czas szliśmy przed siebie. Wcześniej nie szłam tym korytarzem, a jednak wcale się mu nie przyglądałam. Nieznajomy przyciągał mój wzrok dużo bardziej.
Doszliśmy do wielkich drzwi, których pilnowały straże. Na nasz widok ustawili się w pozycji bojowej, ale ich twarze były przerażone i to raczej nie z powodu mojego czy Lily.
– Wpuśćcie nas. – powiedziała Lily władczo jak na księżniczkę przystało.
– Tak jest panienko Lily. – odpowiedzieli razem, równo, jakby to ćwiczyli. – zaraz po tym otworzyli zdobione drzwi. Stanęli po ich obu skrzydłach i zasalutowali. Ruszyliśmy przed siebie.
Sala tronowa aż przytłaczała całą swoją okazałością. W środku było jasno. Przez kolorowe witraże wpadało kolorowe światło i stawiało wszystko w przytulnych barwach. Podłoga była z kamieniu, ale przez jej środek przebiegał długi, szeroki, czerwony dywan, który kończył się przy tronie stojącym na kilku stopniowym podeście. On właśnie ściągał na siebie całą uwagę. Był naprawdę ogromny, zrobiony ze złota. Miał pokazywać wielkość i siłę władcy, który na nim zasiadał. Siedział w nim król. Wyglądał na czterdziestolatka. Ubrany w granatową szatę długą do stóp, z różnymi wychawtowanymi obrazami słońca, księżyca i gwiazd. Podeszliśmy bliżej. Widziałam jak Harold na niego patrzył, zaciskał pięści, myślałam, że zaraz nie powstrzyma się i rzuci na swojego ojca.
Wystąpił o krok dalej niż my.
– Przyszedłeś. – usłyszeliśmy głos króla, jego echo odbijało się w moich uszach. Czy taki ton powinien mieć ojciec spotykający syna po 360 latach ? Był zdziwiony, ale nie mile zadumany i szorstki.
– Czego ode mnie chcesz?! – wydarł się Styles zaciskając pieści. Wokół nas zaczęło robić się gorąco. Odruchowo z Lily cofnęłyśmy się trzy kroki do tyłu dla bezpieczeństwa. To nie tak, że dotarła do nas informacja, że robi się niebezpiecznie. To się po prostu czuło. Dostałam gęsiej skórki, nogi mi zmiękły, zimny dreszcz przebiegł po moich plecach. Gdybym miała czas, to zaczęłabym się trząść ze strachu, ale go nie było. Na podłodze pojawił się dziwny okrąg, a na jego środku stał Harold. Nigdy takiego nie widziałam. Miał średnicę na jakieś trzy metry, cały środek kręgu zaś wypełniały różne wzory. Jakbym widziała ogień, ale w innej formie. Czułam się jakbym stała przy ognisku, było mi o wiele cieplej niż wcześniej. Krąg oświetlił chłopaka, który jakby w ogóle nie zwracał na to wszystko uwagi. Spojrzałam na reakcję jego ojca, on tylko lekko zmarszczył brwi i nadal patrzył tym samym zimnym spojrzeniem na nastolatka. Cały czas pokazywał swoją wyższość, jakby fakt, że jest królem lub też to, iż jest starszy decydowały o jego wyjątkowości. Dla mnie było to coś tak dalekiego jak inna galaktyka dla przeciętnego człowieka. Nawet nie próbowałam sobie przypomnieć, czy mój tata kiedykolwiek taki był, ponieważ ostatnią osobą u której bym tego szukała był właśnie on. Ciężko więc było mi zrozumieć ich stosunki, ale nie zastanawiając się nad tym za wiele stawałam po stronie chłopaka. Możliwe, że tylko dlatego, że nie znalazłam u niego tak wielu nieprzyjemnych cech jak u jego ojca, a może dlatego, że miał coś w sobie co mnie interesowało. Z pewnością było mi go też żal. Jego ojciec traktuje go jak wroga, wygnał go, a teraz jeszcze tak go wita. Wszyscy w jego rodzinnym domu mówią o nim jak by był jakąś czarną owcą w tej rodzinie.
– Uspokój się. – zażądał ojciec – Myślisz, że kim ty jesteś? – podniósł trochę ton.
W tej chwili okrzyknęłabym go bardzo dobrym aktorem, więc może ukrył także i uczucie po zobaczeniu Harolda. Może tak naprawdę chcąc ukryć swoje wzruszenie zachowywał się tak chłodno. Teraz już sama nie wiedziałam, co o tym myśleć.
Naglę wszystko ucichło. Okrąg zniknął, a powietrze uspokoiło się w pomieszczeniu.
– Kimś kto cię cholernie nienawidzi! – odkrzyknął mu chłopak. – Przyszedłem ci tylko powiedzieć, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. – odpowiedział spokojniej, następnie odwrócił się chcąc już opuścić to miejsce.
– Czekaj! Musisz coś dla mnie zrobić. – powiedział poważnie władca, na co Styles ponownie się do niego obrócił.
– Nie muszę robić nic dla takiego zera jak ty.
– Dziewczyna z Ziemi zakończy wojnę i rozpocznie nową erę, ale nie będzie ona sama. Pojawi się ktoś jeszcze... – powiedział król spokojnie, z całą swoją powagą.
– "Przepowiednia początku i końca" – wyszeptał pod nosem chłopak.
– Te słowa... – kontynuował czterdziestolatek – wypowiedział pewien człowiek przed śmiercią i stały się one "Przepowiednią początku i końca". Znają ją tylko nieliczne osoby. Gdy dowiedziałem się, że przeznaczenie Marcela zaczyna się właśnie na Ziemi, wiązałem nadzieje, że sprowadzi on wybawczynię. Zwłaszcza ucieszyłem się, gdy wrócił właśnie z nią. – wskazał na mnie – Jego zadaniem było odnaleźć coś co zakończy wojnę, a on sam nic nie wiedział o tym, że przepowiedziano to już ziemiance. Tak więc odnalazł nie coś, a kogoś. Osobę, która zmieni bieg historii. Zapytałem, zaufanego dalekowidza co powinienem uczynić. On powiedział mi, że muszę stworzyć grupę, która pomoże jej tego dokonać. Następnie wyjawił mi kim powinni być jej członkowie. Uznał, że powinny być to moje dzieci, aktualny przywódca wilkołaków ze swoją siostrą i jedna kobieta z wojska wampirów. Marcel jako osoba, której dziewczyna najbardziej ufa i ze względu na dar wiedzy, Lily, ponieważ ma wyjątkowe zdolności lecznicze, Alfa z powodu swojej siły, jego siostra, dzięki najlepszemu węchowi na świecie, wampirzyca jako wyśmienity strateg oraz ostatnia osoba jako ich lider, ty.
– Ładna historyjka, ale ja nie zamierzam mieszać się w to wszystko. Życzę jednak powodzenia, tobie i tej dziewczynce w ratowaniu świata. – odpowiedział na to zuchwale.
– Zapłacę ci. Nigdy nie miałem zamiaru cię o to prosić, chcę cię wynająć.
Zapadła chwila ciszy, chłopak uniósł lekko głowę, zamrugał kilka razy oczami i odpowiedział.
– Nie będę tani. Chcę 10 milionów beli. – splótł ręce na klatce piersiowej.
– Dam ci dziesięć razy więcej! – powiedział król, a dla mnie był to kolejny akt potwierdzający, iż chce się wywyższyć. Po czym uśmiechnął się triumfalnie jakby udało mu się zrealizować swój plan.
– Nie bierz tego do siebie. Mam długi i potrzebuje kasy, ale mam jeszcze jeden warunek.
– Jaki? – spytał zaciekawiony król.
– Stoczymy pojedynek. Wyzywam cię! – powiedział dumnie Harold już jakby w lepszym humorze, może potraktował to jako świetną okazję.
– Dobrze. Jeśli się zgodzisz to pokonam cię na oczach wszystkich za pięć dni, jedenastego września, gdy twoja siostra skończy trzysta lat.
– Niech będzie. – odpowiedział pewny siebie. Odwrócił się i wtedy zobaczyłam jego wyraz twarzy. Choć się nie uśmiechał widziałam, że wiadomość, iż będzie walczył ze swoim ojcem przyniosła mu radość. Domyślałam się tylko, że długo na to czekał i teraz jest to jak coś w rodzaju zemsty. Wyszedł z sali tronowej, a my za nim. Gdy tylko zamknęły się drzwi za nami od razu się do niego odezwałam.
– Dlaczego chcesz walczyć z własnym ojcem?! – on odwrócił się w moją stronę z zmarszczonymi brwiami. Przyjrzał mi się, po czym zignorował i chciał odejść. – No dlaczego?! Ja oddałabym wszystko by móc spotkać się z moimi rodzicami! – przystanął i stojąc plecami do mnie odpowiedział mi.
– Ty tego nie zrozumiesz. Twoje życie, twoi rodzice to zupełnie inny świat. Nigdy nawet nie zaznałaś prawdziwego bólu, ponieważ zawsze był ktoś przy tobie kto by cię pocieszył. Zaprzeczysz? – wypowiedział te kilka zdań, a mnie wmurowało w ziemię. – Oni po prostu byli nie z tej ligi.
– Moi rodzice byli najwspanialszymi ludźmi na świecie! Oddali by za mnie życie!
– Może po prostu ślepo cię kochali. Ja bym swoich najchętniej zabił. – w tej chwili już nie mogłam opanować emocji, łzy napłynęły mi do oczu, miałam ochotę go zaatakować.
– Chyba naprawdę pochodzimy z dwóch światów, bo ja gdy dowiedziałam się o ich śmierci sama straciłam chęć do życia.
– Więc może ty także nie jesteś go warta. – po tych słowach zostawił mnie i Lily i odszedł. Ja ledwo stojąc próbowałam się uspokoić, ale nie mogłam. Łzy same mi leciały i w żaden sposób nie mogłam ich powstrzymać. Próbowałam się złościć, myśleć o czymś innym, ale to było ponad moje siły. . Jakbym już nie miała innych emocji tylko smutek. Poczułam się tak samo fatalnie jak zaraz po dotarciu do mnie informacji, że Grace i Bob nie żyją.
Dziewczynka odprowadziła mnie do swojej komnaty, gdzie położyłam się na łóżku. Po kilkunastu minutach się uspokoiłam. Rozmyślając nad tą rozmową, próbowałam go znielubić, jednak choć uważałam go za kogoś nieczułego, przerażającego i niegodnego zaufania, to nie mogłam. Czułam, iż jest taki z jakiegoś powodu. Wiedziałam, że on się taki nie urodził, tylko coś go takim ukształtowało.
– Mogłabyś poszukać Marcela. Chciałabym z nim porozmawiać. – poprosiłam Lily.
– Dobrze. Pójdę po niego. – odpowiedziała z uśmiechem – Chyba nawet wiem, gdzie on jest.
Czekając wpatrywałam się w okno, w widok rozpościerający się za nim. W komnacie była taka cisza, że słyszałam bicie swojego serca oraz śpiew ptaków za murami zamku.
Zatonęłam jakby w myślach, czas się dla mnie zatrzymał, a może właśnie odwrotnie leciał niesamowicie szybko. W każdym bądź razie zanim się spostrzegłam Marcel był już w pokoju.
– Hej. – przywitał się – Słyszałem o tym co zaszło w sali tronowej od Lily. – zaraz po przyjściu usiadł obok mnie na łóżku. – Jak się czujesz?
– Dobrze. Powiedziała ci także o mojej rozmowie z twoim bratem? – na moje pytanie kiwną głową w odpowiedzi na "tak". – Możesz mi powiedzieć z jakiego powodu on tak bardzo nienawidzi swojego taty i chce z nim walczyć?
– Dlaczego się tym interesujesz, czemu tak bardzo interesujesz się nim? – podkreślił ostatnie słowo specjalnie je akcentując.
– Sama nie wiem. Nazwała bym to ciekawością albo przeczuciem. Nie umiem tego inaczej wyjaśnić. – Marcel zamyślił się na chwilę.
– Dobrze, ale wiesz, chyba same słowa nie oddadzą ci tego właściwie. Jeśli się zgodzisz wykorzystam swój dar, żeby ci to pokazać.
– O co chodzi z darem? Jak mi chcesz to pokazać? – domagałam się wyjaśnień zanim na cokolwiek się zgodzę.
– To bardzo skomplikowane. Zacznijmy od tego, że Anioły posiadają trzy rzeczy. Po pierwsze każdemu mogą wyrosnąć skrzydła. Mogą być różnych rozmiarów, siły, koloru, to wszystko zależy od właściciela i jego charakteru. Następnie każdy z naszej rasy posiada energię, którą może przekształcić w tak zwaną sztukę magii, czego o ile mi wiadomo byłaś świadkiem w sali tronowej. Widziałaś krąg, który pojawił się wokół niego, prawda?
– Tak. Czym on był?
– Wyjaśnię ci to innym razem. Na razie powiem tylko, że jest on potrzebny do wykorzystania energii w ciele. Trzecią zaś rzeczą jest dar. To coś z czym się rodzisz. W pozostałych dwóch przypadkach musisz umiejętności ćwiczyć lub być po prostu wyjątkowym, aby je wykorzystać, ale dar różni się trochę swoimi zasadami. Nie każdy się z nim rodzi, ale jeśli już to umie się go wykorzystać, z czasem tylko odnajduje się możliwości tego daru.
Ja urodziłem się z darem wiedzy. Oznacza to, że mogę na przykład obudzić się z jakąś nową informacją, albo też mogę przekazywać komuś swoją wiedzę lub też dowolnie odtwarzać w swojej ją w swojej pamięci. A ponieważ wspomnienia jakie nabyliśmy to także wiedza, to mogę je przeglądać w głowie i przekazywać innym. Krótko mówiąc chcę pokazać ci jedno z moich wspomnień.
– Jak by to miało wyglądać?
– Muszę dotknąć twojego czoła. Ty możesz widzieć obraz przez nawet dwie godziny, ale tak naprawdę to będzie trwało tylko kilka sekund. Trochę jakbym wgrywał dane do komputera.
– A jakie konkretnie wspomnienie chcesz mi pokazać? – czułam się trochę jak u lekarza, który chce przeprowadzić na moim ciele operację, a ja dopytuję jej szczegółów.
– Chcę pokazać ci w jakich okolicznościach on stąd odszedł. Może wtedy będziesz mogła go zrozumieć albo przynajmniej samemu ustosunkować się do tego wydarzenia.
– No dobrze. – nawet jeśli bałam się tego to bardzo chciałam to wszystko zobaczyć, chciałam go poznać.
– Dopowiem jeszcze tylko, że wszystko będziesz widziała moimi oczami. Gotowa?
– Chyba tak. Tak. – potwierdziłam to jeszcze kiwnięciem głowy.
– Zamknij oczy. – gdy zrobiłam to o co prosił, kciukiem narysował mi coś na czole, po czym przytrzymał palec na środku. Poczułam się dziwnie. Chciałam się spytać, czy mogę już otworzyć oczy, ale nie mogłam. Moje usta nie chciały się otworzyć. W końcu usłyszałam jakiś trzask, nie mogąc się już powstrzymać otworzyłam oczy. Znalazłam się w zupełnie innym pokoju, ale rozpoznawałam ten sam styl architektoniczny. Nadal byłam w tym samym zamku. Nagle poruszyłam się, czułam, że się przemieszczam, chłód pomiędzy nogami, ale także i ubrania na sobie. Nie sterowałam ciałem, ale czułam wszystkie boćce jakie odbierało. Otworzyłam drzwi, albo raczej zrobił to Marcel.
– Coś się stało? – usłyszałam jego dużo łagodniejszy głos. Po barwie uznałabym, że ubyło mu z dobre dziesięć lat.
Przechodząca obok kobieta stanęła jak wryta.
– To panicz nic nie wie? Pański ojciec pokłócił się z pańskim bratem do tego stopnia, iż chyba będą walczyć. – powiedziała roztrzęsiona.
– Gdzie się obecnie znajdują? – spytał spokojnie, jak gdyby była to dla niego codzienność.
– Na arenie. – znowu ten poddenerwowany głos. – Mówią, że tym razem jest gorzej niż zwykle.
Chłopak nie pytając już o nic ruszył z pełną prędkością. Kobieta za nim również zaczęła biec lecz nie była tak szybka. Nie zajęło mu nawet dziesięciu sekund, aby tam dobiec, ale nie dlatego, że droga była krótka, to Marcel miał po prostu niewyobrażalnie szybkie tempo. Przystanął rozejrzał się pośpiesznie, a następnie podbiegł do jakiejś kobiety. Była piękna. Kruczoczarne włosy, alabastrowa strona, piękne duże zielone oczy w dodatku pełne usta i sylwetka pełna gracji. Z pewnością była jedną z najpiękniejszych kobiet, ale nie miałam czasu, aby się jej przypatrzeć, gdyż oczy przyjaciela od razu zwróciły się ku stojących dalej dwóm postaciom.
To co poczułam, gdy pierwszy raz zobaczyłam Harolda, nie umywało się do tego. Tam poczułam coś jak przeczucie, że może być niebezpieczny, mniej więcej to samo poczułabym, gdybym spotkała jakiegoś groźnego, umięśnionego gangstera, ale to co poczułam teraz, jego aura była wręcz namacalna.Czy to jest własnie to, dlaczego wszyscy się go tak obawiają?
Robiło mi się od niej niedobrze. To była chęć zabijania, żądza krwi. Wyczuwałam w tym również nie mającą końca wściekłość do wszystkiego i wszystkich dookoła. Przytłaczało mnie to uczucie.
– O co chodzi matko? – spytał się bardziej mrużąc oczy, aby bardziej przyjrzeć się osobom na środku areny.
– Poczekaj. Chcę zobaczyć co się stanie. – odpowiedziała lekko zaniepokojona kobieta.
Anioły mają chyba jakiś potrojone zmysły, ponieważ widziałam wszystko i słyszałam wszystko tak, jakbym stała obok nich.
– Nie nazywaj mnie swoim synem, gdy uważasz mnie za jeden ze swoich problemów! – wykrzyczał nagle z wszystkich swoich sił Harold.
– Zważaj na swoje słowa! Jesteś moim synem i jesteś mi coś winien! Popełniłeś błąd, więc teraz musisz za niego zapłacić.
– Popełniłem błąd?! Jaki? Urodziłem się?! – wykrzyczał ponownie. Jego ciało aż buzowało od wściekłości i nienawiści.
Zapadła cisza, chłopak oczekiwał na reakcje ojca, któremu zaś zabrakło słów, a nikt inny nie odważyłby się im przerwać. Miałam nadzieję, że wtrąci się ta piękna kobieta, w końcu jest żoną i matką, powinna w takiej sytuacji wykonać jakiś ruch, ale niestety nic. Dla mnie ta cisza była odpowiedzią jednoznaczną z "tak" i myślę, że niestety on widział to tak samo jak ja. Harold spuścił głowę. – Czy nie możecie mnie zostawić po prostu w spokoju? – powiedział drżącym głosem myślałam, że zaraz się rozpłacze.
– Musisz ponieść karę. – powiedział stanowczo król.
– Za co, że mam własną wolę? – myślałam, że serce mi pęknie, gdy usłyszałam te słowa. Wypowiedziane tak bezbronnie, tak cicho, bez jakiejkolwiek nadziei. Całą sobą byłam po jego stronie, czemu, więc inni nie widzieli tego tak jak ja?
Odwrócił się kompletnie zrezygnowany. – Mam dość!– zacisnął swoje pięści, po czym ruszył w stronę zamku.
– Myślisz, że ci pozwolę tak odejść?! – usłyszałam ponownie głos władcy. Pojawił się pod nim krąg, ale różnił się on od tego, który widziałam wcześniej w sali tronowej. Posiadał inne znaki oraz inny kolor. – Styl wody. Gejzer! – pierwszy raz widziałam coś takiego, ale chyba właśnie to nazwałabym "magią". Mężczyzna ułożył dłonie w znak, krąg jakby błysnął i słup gorącej wody uderzył w plecy chłopaka. Pierwszy raz słyszałam tak potworny krzyk z bólu. Nie jestem wstanie sobie wyobrazić z jakim ciśnieniem i temperaturą musiała być wystrzelona ta woda, aby spowodować takie rany. Tył bluzki, którą miał na sobie Harold po prostu zniknął, ale jak tylko zobaczyłam co stało się z jego skórą znienawidziłam tego całego "króla" jak tylko to możliwe. Nie mogąc wystać z bólu upadł na ziemię i wbił w nią palce, nie przestając krzyczeć. Mgiełka spowodowana skraplającą się parą w powietrzu opadła, a ja zobaczyłam dokładniej jego rany. Część skóry, którą miał na plecach znikła razem z tyłem bluzki. Ciężko to nawet opisać, widziałam część jego kręgosłupa wraz z jego mięśniami. Normalnemu człowiekowi ciężko jest coś takiego sobie wyobrazić, tym bardziej więc nie wiedziałam jak poradzić sobie z faktem bólu jaki musiał odczuwać biedy Styles.
Krzyczał może przez kilka sekund może dłużej, najpierw z bólu, ale potem jakby zmienił się powód. Z jego plecami zaczęło dziać się coś dziwnego. Od kręgosłupa zaczęły wyrastać wcześniej nieistniejące kości, które po chwili pokryły się mięśniami, tkanką, potem skórą i czarnymi piórami, aż uformowały się z tego wielkie skrzydła. Zakryły one ranę po oparzeniu. Czarnoskrzydły Anioł odwrócił się do swojego ojca. Oczy zaczerwienione, nie od kilku łez, ale zapewne od cierpienia jakie przed chwilą przeżył. Spoglądał na niego jakby miał ochotę go zabić.
Napłynęła wtedy niepojęcie silna, fala jego aury, ale różniła się od tej sprzed chwili. Była silniejsza. W każdym bądź razie była dzika, jakby ogromna, psychopatyczna chęć mordu. Myślałam, że zaraz zacznie zachowywać się jak z jakiegoś horroru i będzie zabijał wszystkich po kolei. Nawet nie chodziło już tylko o zabijanie, tylko o sprawianie bólu i cierpienia fizycznego. Nazwałabym to złem absolutnym. Marcel dostał gęsiej skórki, ja pewnie bym zemdlała w swoim ciele czując coś tak przerażającego.
Uniósł się na skrzydłach na około dwa metry nad ziemię.
– Nienawidzę cię!– zwrócił się do ojca – Nienawidzę was wszystkich i tego zamku. – spojrzał na wszystko dookoła – Przeklinam was! Bójcie się każdego kolejnego świtu, ponieważ z każdym wzejściem słońca pojawią się tylko kolejne cienie!
Zaraz po tych słowach zniknął mi obraz tamtejszego dnia, ale nie był to koniec wszystkiego co miało być dane mi zobaczyć. Wyglądało to jakby Marcel zabłądził albo się pomylił pokazywał mi losowo obrazy ze swojej pamięci. Najpierw zobaczyłam siebie, gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy, potem znów kilka obrazów szkoły, komnat zamku królewskiego, aż w końcu ograniczył je wszystkie do Harolda, widziałam ich kilkanaście, migały mi przed oczami jakbym przełączała kanały na telewizorze. Pojawiały się na sekundę, czasami na kilka i zaraz pojawiały się następne. Starałam się jednak uważnie przyglądać każdemu z nich, ale wydawało mi się, jakby na każdym był taki sam. Chłopak o kręconych włosach, zielonych oczach smutnie patrzących, a jednocześnie było w nich tyle złości i nienawiści. Gdy przejrzałam już wszystkie znowu pokazał mi losowo kilka obraz ze swojej pamięci. Widziałam wesołą Lily, później jakiś uroczysty obiad, ujęcie jednej z książek, gdy czytał, ponownie Lily w ślicznej sukience w wieku około pięciu lat, następnie jedno ze spotkań w moim domu, gdy pomagał i odrobić pracę domową, ale także pojawiły się zdjęcia jego ojca w sali tronowej, aż w końcu pojawiły się te ostatnie, najgorsze. Zobaczyłam najgorszy dzień mojego życia, a dokładniej moment, w którym Marcel przychodzi do domu i widzi moich rodziców - martwych.
Dostaję gęsiej skórki, robi mi się przeraźliwie zimno, czuję ból w klatce piersiowej. Serce mi się ściska i wracają wszystkie wspomnienia, te dobre jak i te złe. Mam ochotę coś powiedzieć, ale nie wiem co. Oddycham coraz ciężej, chcę zamknąć oczy i nie patrzeć, ale przecież cały czas są zamknięte. Liczę na to, że Marcel to zakończy, że te tortury nie będą kontynuowane, ale nic na to nie wskazuje. Widzę jak chłopak sprawdza puls mojej mamy, ale dopływają do mnie jeszcze inne informacje oprócz faktu, że ona nie żyje, jest zimna w dotyku. Czuję zapach krwi zmieszanej z perfumami Grace oraz jeszcze jeden, jakby gnijącego mięsa. Chłopak podchodzi do mnie. To dziwnie uczucie zobaczyć siebie nieprzytomną oczami kogoś innego. Sprawdza czy żyję, gdy się już tego upewnia robi to samo z moim tatą. Nagle oczy taty się otwierają i łapie Marcela za rękę.
– Zaopiekuj się nią. Proszę. – zaraz potem kaszle krwią.
– Może pan na mnie liczyć.
– Dziękuję.
– Proszę mi wybaczyć, ale.. – dotyka rany mojego taty.
– Co robisz? – Bob marszczy brwi.
– Chcę połączyć waszą energię, by mógł pan porozmawiać jeszcze z córką – mówi wyjmując scyzoryk z kieszeni i rozcinając nogawkę na spodniach jakie miałam.– Umiera pan, więc mogę panu powiedzieć. Ja nie jestem człowiekiem, a pańska córka może być kluczem do zakończenia wojny w innym świecie. – Marcel spojrzał na reakcję taty – Nie jest pan specjalnie zdziwiony moimi słowami.
– Nie pierwszy raz słyszę o tym innym świecie. – uśmiechnął się jakby mówił o jakimś kiepskim żarcie – A poza tym doskonale wiem, że Lux nie jest zwyczajnym człowiekiem.
– Rozumiem. W każdym bądź razie.. – przyłożył jego krew do mojej rany na nodze, następnie narysował na niej coś. Pojawił się zielony krąg magiczny, bardzo mały, wielkości ręki dorosłego człowieka. – Gdy nadejdzie właściwy moment będziecie mogli porozmawiać przez kilka minut. Wierzy mi pan? – tato w odpowiedzi kiwnął głową, po czym ponownie zakaszlał plując przy tym krwią.
– Liczę na ciebie! – powiedział, gdy Marcel podniósł mnie z podłogi.
– Oddam za nią życie jeśli będzie trzeba. Musimy już iść, ktoś może zaatakować znowu. – zaraz po tym wyszedł z domu i na tym wizja się skończyła.
Otworzyłam oczy.
– Pokazałeś mi trochę więcej. – głos drżał mi jakbym miała się zaraz rozpłakać i naprawdę usilnie się od tego powstrzymywałam.
– Uznałem, że tak będzie lepiej. – odpowiedział spokojnie.
– Muszę się przejść. – wzięłam głęboki oddech i wstałam z łóżka.
– Przejść się z tobą? – w jego głosie było słychać dwa razy więcej troski niż zazwyczaj.
– Nie. Poradzę sobie. – uśmiechnęłam się, choć tak naprawdę w środku ledwo się trzymałam. Miałam ochotę krzyczeć i płakać, tupać nogami i rękami, jak małe dziecko.
Wyszłam z pokoju czym prędzej, bałam się, że nie wytrzymam i rozkleję się przy przyjacielu, a naprawdę nie potrzebowałam pocieszeń.
Za drzwiami poczułam przyjemny chłód, który mnie orzeźwił. Szłam przed siebie starając się uspokoić, ale kompletnie mi to nie wychodziło. Cały czas myślałam o rodzicach, o tym co mam teraz zrobić. Wiedziałam, że nie powinnam uciekać od rzeczywistości, że powinnam przebrnąć przez te wszystkie przeszkody z podniesioną głową tak jak mnie uczyli rodzice. Problem leżał w tym, że wszystkie moje rany na sercu i duszy odzywały się, gdy tylko przeszło mi przez myśl, aby iść dalej przez życie samemu. Miała poczucie winy, że ja żyję, a oni już nie. Ja mogę jeszcze zobaczyć tyle życzy, doświadczyć różnych emocji, mogę się śmiać, ekscytować, ale dlaczego nie mogę tego z nimi dzielić? Przecież oni niczym nie zawinili, a mnie nawet nie było na ich pogrzebie. Właściwie to ja nawet nie wiem czy się odbył.
Im dłużej myślałam, tym bardziej byłam zmęczona, a co za tym szło czułam się coraz podlej i coraz bardziej zatracałam się w negatywnym myśleniu. Cały czas zataczałam to koło idąc korytarzami już z dobrą godzinę. Nawet nie zorientowałam się kiedy się zgubiłam.
Szłam przed siebie, korytarz wydawał się nie mieć końca. Od ostatniego zejścia po schodach coś się zmieniło. Było dużo chłodniej w tych korytarzach, może dlatego, że nie było pochodni oświetlających
drogę. Światło padało jedynie przez okna, pojawiające się co kilka metrów po prawej stronie. Były dość duże, można było dzięki nim zobaczyć, że mur zamku jest gruby na co najmniej metr. W każdym znajdowała się szyba, co jako jedyne różniło je chyba od średniowiecznych.
Czułam nie miłą atmosferę, coś w rodzaju jakbym zmierzała nimi do miejsca, którego nie powinnam widzieć. Przyszło mi nawet na myśl, że był to korytarz prowadzący do jakiejś sali tortur, ale jak szybko przyszło mi to do głowy, tak szybko postarałam się stamtąd odegnać.
– Co tutaj robisz? – usłyszałam głos za sobą, a serce "podskoczyło mi do gardła" z zaskoczenia. Odwróciłam się. Harold siedział właśnie na parapecie. Wyglądał tak tajemniczo, właściwie przypominało mi to scenę jak z jakiegoś filmu.
Spojrzał na mnie tak przenikliwie jakby miał przejrzeć mnie na wylot.
– Zgubiłam się.
– Tutaj trafiają tylko ci, którzy się zgubili. – odpowiedział.
– Więc, ty też się zgubiłeś? – na moje pytanie kącik jego ust się uniósł. Za każdym razem gdy wykonywał jakikolwiek ruch, byłam albo przestraszona, albo podekscytowana. Wpływał na mnie nawet bez swojej wiedzy, a ja za każdym razem przeżywałam niebo lub piekło.
– Ten korytarz prowadzi do mojej dawnej komnaty, znam go jak własną kieszeń.
– Ale powiedziałeś, że trafiają tu tylko zgubieni. Jesteś wyjątkiem?
– Zgubić się można na wiele sposobów lub też można różnie to postrzegać. – rozmowa z nim wydawała się być na zupełnie innym poziomie, niż każda którą dotychczas przeprowadziłam. Inna, o wiele ciekawsza i wciągająca. Jednym słowem magiczna.
– Co masz na myśli? – chłopak ponownie się tajemniczo uśmiechnął na moje zapytanie.
– Jeden powie, że się zgubił, inny zaś, że odkrył nowe miejsce w nieznanej mu okolicy.
– Ja zdecydowanie się zgubiłam. – powiedziałam z myślą o tym, iż nie wiem co mam dalej zrobić z życiem. – Gdybym mogła poszukałabym znaków. – oparłam się o ścianę po drugiej stronie korytarza ciężko wzdychając. – Ale na razie widzę tylko dwie drogi. Jedną niepewną, zapewne krętą i niebezpieczną. Boję się jej, więc częściej myślę o wybraniu tej drugiej.
– Jest lepsza? – spytał zaciekawiony.
– Zdecydowanie łatwiejsza, krótsza i pewniejsza.
– Więc w czym problem? – wybór jest oczywisty.
– Tylko to, że droga numer dwa kończy się samobójstwem. – nawet nie zdążyłam mrugnąć, a uniosłam się kilka centymetrów nad ziemią. Ręka Harolda ściskała się pewnie na na mojej szyi. Serce zaczęło mi bić niespokojnie, dusiłam się.
– Jeśli naprawdę chcesz umrzeć to ja ci to ułatwię. – powiedział zaciskając jeszcze bardziej swoją rękę. Byłam zaskoczona, nie przewidziałam takiego obrotu spraw. Nie miałam czasu się bać, jeszcze kilka sekund i zanim się uduszę będę miała zgniecioną krtań. To wszystko działo się zbyt szybko. Desperacko próbowałam poluźnić uścisk jego dłoni. przycisnął mnie jeszcze bardziej, z sekundy na sekundę straciłam nadzieję.– Z rozkoszą uduszę cię własnymi rękami.
Od Autorki: Przepraszam, że tak długo. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Ten rozdział jest chyba najdłuższy jaki napisałam i napiszę. Postaram się by następne dodawać częściej, a żeby były krótsze. Chyba miałam po prostu wielką ochotę skończyć w tym momencie.
Proszę zostawcie po sobie wiadomość, to bardzo motywuje. Napiszcie komentarz, choćby bardzo krótki. To naprawdę przyspiesza pisanie, bo za każdym razem, gdy wchodzę na bloggera (a robię to codziennie) i widzę taką wiadomość od czytelnika, to dostaje powera i piszę sporą część rozdziału. Liczę na was!
Przepraszam za literówki.
Wtem drzwi główne drzwi rozpostarły się. Usłyszałyśmy głośne skrzypnięcie kilku tonowych wrót. Nawet ja zrozumiałam, że jest to coś niezwykłego. Przypuszczalnie otwierają je tylko na najważniejsze okazje, zaś na co dzień używa się wejść bocznych. Odruchowo spojrzałyśmy w ich stronę i nasze zdziwienie osiągnęło zenitu, gdy okazało się, że otworzyła je tylko jedna osoba.
Ten ktoś otworzył je tylko rękoma, a przecież to nie były byle jakie, lekkie drzwi.
Wytężyłam wzrok, aby przyjrzeć się osobie o tak nadludzkiej sile. Na początku widziałam tylko cień sylwetki dobrze zbudowanego mężczyzny. Wtedy poczułam zimny wiatr jakby bijący od postaci. To był niezwykły, przesiąknięty negatywnymi uczuciami, jakąś dziwną wściekłością i nienawiścią. Miał też złowrogą aurę, która potęgowała to wszystko. Postać zbliżała się do nas powoi. Szła sztywno, nie rozglądała się, nie wykonywała żadnych gestów. W miarę zbliżania się zaczęłam rozróżniać elementy jego stroju. Jednym z nich była dość długa, czarna jak noc peleryna, która lekko falowała tworząc bardziej tajemniczy obraz postaci. Twarzy nie mogłam jeszcze dostrzec, gdyż mężczyzna miał na głowie duży kaptur. Zauważyłam zaś inne szczegóły, jak choćby to, że spodnie sięgały mu jedynie do kostek, a na nogach nie miał butów. Na plecach niósł dwa miecze, które krzyżowały się tworząc "X".
Wstrzymałam powietrze, gdy znalazł się nie daleko nas. Wydawał mi się tak niezwykle ciekawy jak zagadka, na którą jeszcze nikt nie zna odpowiedzi. Stanął przed nami po czym pokazał swoją twarz. Rysy twarzy tak bardzo znajome, a jednocześnie nie. Niby takie same usta lecz te bardziej wyraziste, niby ten sam nos, ale ten bardziej wykrojony. Przysiąc bym mogła, że i oczy niesamowicie podobne, a zarazem zupełnie inne. Jego były tajemnicze, pełne mroku i cierpienia. Bardziej zielone, może nawet trochę mniej przypominające oczy człowieka, a bardziej jakiegoś dzikiego zwierzęcia.
Wiedziałam kim jest. Był to właśnie ten człowiek, który tak bardzo mnie ciekawił zanim go ujrzałam. To o nim krążyły plotki. Wygnaniec, brat Lily i bliźniak Marcela. Harold Styles. Mimo iż, wiedziałam jak się nazywa, to trudno mi było przyjąć to do świadomości. Chyba trochę nie wierzyła w to co widzę. Wydawał się zbyt inny, zbyt niesamowity, doskonały. Patrząc na niego czułam się dziwnie. Byłam jakby podekscytowana, szczęśliwa choć nie wiedziałam z jakiego powodu.
– Jesteś piękny. – powiedziałam zanim zdążyłam pomyśleć, całkowicie odruchowo. Ten spojrzał na mnie tylko na sekundę, jego wyraz twarzy pokazujący wcześniej złość zmienił się na chwilkę, przez tą jedną sześćdziesiątą minuty zdążył się zaciekawić, odlecieć gdzieś myślami, wrócić, zdziwić się troszkę, jeszcze bardziej się zaciekawić, przyjrzeć mi się, po czym to całkowicie zignorować. Spojrzał na Lily.
– Wiesz kim jestem? – spytał chłodnym, niemiłym głosem sprawiając wrażenie kogoś ko próbuje zrazić do sibie wszystkich, zanim zdążą go poznać.
Dziewczynka kiwnęła głową, ale nie odważyła się nic powiedzieć, może nie znalazła słów, a może była za bardzo zdziwiona lub onieśmielona. Wpatrywała się w niego z jakimś zafascynowaniem w oczach jednocześnie lekko się uśmiechając. – Zaprowadzisz mnie do niego? – zadał kolejne pytanie tym samym nieprzyjemnym i odrzucającym tonem co wcześniej. Wiedziałam, że chodzi o ich ojca, cały czas jakby życie tutaj toczyło się wokół niego.
– Tak. – odpowiedziała znów szybko, bez zastanowienia i wstała.
– Mogę iść z wami? – także wstałam. Dopiero teraz zobaczyłam jak wysoki jest chłopak. Wydawał się jeszcze bardziej daleki od zwyczajności.
– Po prostu zaprowadźcie mnie do tego starego dziada. – nie spodobało mi się to jak go nazwał. Ja dałabym wszystko by zobaczyć się ze swoim tatą, a on miał to jak na dłoni. Wiedziałam, że nie darzą siebie jakąś sympatią, ale bez przesady. Po tak długim nie widzeniu się powinni sobie wybaczyć. Przynajmniej tak myślę.
– Dobrze. Tata jest najprawdopodobniej w sali tronowej. – zastanowiło mnie to, że skoro mieszkał tu to czy nie powinien znać drogi.
– Czy to nie był kiedyś twój dom? Nie znasz drogi? – zebrałam się w sobie i spytałam.
– Nigdy nie nazwałbym tego miejsca domem. A drogę znam, tylko nie mogę iść tam sam. – odpowiedział. Jego ton był już inny, jakby poddenerwowany, ale wyczułam w nim i odrobinę smutku.
– Dlaczego nie możesz iść tam sam? – ciekawość nade mną wygrała.
– Bo z pewnością bym go od razu zabił. – zacisnął zęby i pięści, a my z Lily przełknęłyśmy ślinę ze strachu. On na pewno nie był grzecznym, miłym chłopcem. Dosłownie był zaprzeczeniem Marcela.
Weszliśmy do środka zamku. Jak się okazało droga była bardzo prosta. Sala leżała na wprost od wejścia głównego, więc cały czas szliśmy przed siebie. Wcześniej nie szłam tym korytarzem, a jednak wcale się mu nie przyglądałam. Nieznajomy przyciągał mój wzrok dużo bardziej.
Doszliśmy do wielkich drzwi, których pilnowały straże. Na nasz widok ustawili się w pozycji bojowej, ale ich twarze były przerażone i to raczej nie z powodu mojego czy Lily.
– Wpuśćcie nas. – powiedziała Lily władczo jak na księżniczkę przystało.
– Tak jest panienko Lily. – odpowiedzieli razem, równo, jakby to ćwiczyli. – zaraz po tym otworzyli zdobione drzwi. Stanęli po ich obu skrzydłach i zasalutowali. Ruszyliśmy przed siebie.
Sala tronowa aż przytłaczała całą swoją okazałością. W środku było jasno. Przez kolorowe witraże wpadało kolorowe światło i stawiało wszystko w przytulnych barwach. Podłoga była z kamieniu, ale przez jej środek przebiegał długi, szeroki, czerwony dywan, który kończył się przy tronie stojącym na kilku stopniowym podeście. On właśnie ściągał na siebie całą uwagę. Był naprawdę ogromny, zrobiony ze złota. Miał pokazywać wielkość i siłę władcy, który na nim zasiadał. Siedział w nim król. Wyglądał na czterdziestolatka. Ubrany w granatową szatę długą do stóp, z różnymi wychawtowanymi obrazami słońca, księżyca i gwiazd. Podeszliśmy bliżej. Widziałam jak Harold na niego patrzył, zaciskał pięści, myślałam, że zaraz nie powstrzyma się i rzuci na swojego ojca.
Wystąpił o krok dalej niż my.
– Przyszedłeś. – usłyszeliśmy głos króla, jego echo odbijało się w moich uszach. Czy taki ton powinien mieć ojciec spotykający syna po 360 latach ? Był zdziwiony, ale nie mile zadumany i szorstki.
– Czego ode mnie chcesz?! – wydarł się Styles zaciskając pieści. Wokół nas zaczęło robić się gorąco. Odruchowo z Lily cofnęłyśmy się trzy kroki do tyłu dla bezpieczeństwa. To nie tak, że dotarła do nas informacja, że robi się niebezpiecznie. To się po prostu czuło. Dostałam gęsiej skórki, nogi mi zmiękły, zimny dreszcz przebiegł po moich plecach. Gdybym miała czas, to zaczęłabym się trząść ze strachu, ale go nie było. Na podłodze pojawił się dziwny okrąg, a na jego środku stał Harold. Nigdy takiego nie widziałam. Miał średnicę na jakieś trzy metry, cały środek kręgu zaś wypełniały różne wzory. Jakbym widziała ogień, ale w innej formie. Czułam się jakbym stała przy ognisku, było mi o wiele cieplej niż wcześniej. Krąg oświetlił chłopaka, który jakby w ogóle nie zwracał na to wszystko uwagi. Spojrzałam na reakcję jego ojca, on tylko lekko zmarszczył brwi i nadal patrzył tym samym zimnym spojrzeniem na nastolatka. Cały czas pokazywał swoją wyższość, jakby fakt, że jest królem lub też to, iż jest starszy decydowały o jego wyjątkowości. Dla mnie było to coś tak dalekiego jak inna galaktyka dla przeciętnego człowieka. Nawet nie próbowałam sobie przypomnieć, czy mój tata kiedykolwiek taki był, ponieważ ostatnią osobą u której bym tego szukała był właśnie on. Ciężko więc było mi zrozumieć ich stosunki, ale nie zastanawiając się nad tym za wiele stawałam po stronie chłopaka. Możliwe, że tylko dlatego, że nie znalazłam u niego tak wielu nieprzyjemnych cech jak u jego ojca, a może dlatego, że miał coś w sobie co mnie interesowało. Z pewnością było mi go też żal. Jego ojciec traktuje go jak wroga, wygnał go, a teraz jeszcze tak go wita. Wszyscy w jego rodzinnym domu mówią o nim jak by był jakąś czarną owcą w tej rodzinie.
– Uspokój się. – zażądał ojciec – Myślisz, że kim ty jesteś? – podniósł trochę ton.
W tej chwili okrzyknęłabym go bardzo dobrym aktorem, więc może ukrył także i uczucie po zobaczeniu Harolda. Może tak naprawdę chcąc ukryć swoje wzruszenie zachowywał się tak chłodno. Teraz już sama nie wiedziałam, co o tym myśleć.
Naglę wszystko ucichło. Okrąg zniknął, a powietrze uspokoiło się w pomieszczeniu.
– Kimś kto cię cholernie nienawidzi! – odkrzyknął mu chłopak. – Przyszedłem ci tylko powiedzieć, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. – odpowiedział spokojniej, następnie odwrócił się chcąc już opuścić to miejsce.
– Czekaj! Musisz coś dla mnie zrobić. – powiedział poważnie władca, na co Styles ponownie się do niego obrócił.
– Nie muszę robić nic dla takiego zera jak ty.
– Dziewczyna z Ziemi zakończy wojnę i rozpocznie nową erę, ale nie będzie ona sama. Pojawi się ktoś jeszcze... – powiedział król spokojnie, z całą swoją powagą.
– "Przepowiednia początku i końca" – wyszeptał pod nosem chłopak.
– Te słowa... – kontynuował czterdziestolatek – wypowiedział pewien człowiek przed śmiercią i stały się one "Przepowiednią początku i końca". Znają ją tylko nieliczne osoby. Gdy dowiedziałem się, że przeznaczenie Marcela zaczyna się właśnie na Ziemi, wiązałem nadzieje, że sprowadzi on wybawczynię. Zwłaszcza ucieszyłem się, gdy wrócił właśnie z nią. – wskazał na mnie – Jego zadaniem było odnaleźć coś co zakończy wojnę, a on sam nic nie wiedział o tym, że przepowiedziano to już ziemiance. Tak więc odnalazł nie coś, a kogoś. Osobę, która zmieni bieg historii. Zapytałem, zaufanego dalekowidza co powinienem uczynić. On powiedział mi, że muszę stworzyć grupę, która pomoże jej tego dokonać. Następnie wyjawił mi kim powinni być jej członkowie. Uznał, że powinny być to moje dzieci, aktualny przywódca wilkołaków ze swoją siostrą i jedna kobieta z wojska wampirów. Marcel jako osoba, której dziewczyna najbardziej ufa i ze względu na dar wiedzy, Lily, ponieważ ma wyjątkowe zdolności lecznicze, Alfa z powodu swojej siły, jego siostra, dzięki najlepszemu węchowi na świecie, wampirzyca jako wyśmienity strateg oraz ostatnia osoba jako ich lider, ty.
– Ładna historyjka, ale ja nie zamierzam mieszać się w to wszystko. Życzę jednak powodzenia, tobie i tej dziewczynce w ratowaniu świata. – odpowiedział na to zuchwale.
– Zapłacę ci. Nigdy nie miałem zamiaru cię o to prosić, chcę cię wynająć.
Zapadła chwila ciszy, chłopak uniósł lekko głowę, zamrugał kilka razy oczami i odpowiedział.
– Nie będę tani. Chcę 10 milionów beli. – splótł ręce na klatce piersiowej.
– Dam ci dziesięć razy więcej! – powiedział król, a dla mnie był to kolejny akt potwierdzający, iż chce się wywyższyć. Po czym uśmiechnął się triumfalnie jakby udało mu się zrealizować swój plan.
– Nie bierz tego do siebie. Mam długi i potrzebuje kasy, ale mam jeszcze jeden warunek.
– Jaki? – spytał zaciekawiony król.
– Stoczymy pojedynek. Wyzywam cię! – powiedział dumnie Harold już jakby w lepszym humorze, może potraktował to jako świetną okazję.
– Dobrze. Jeśli się zgodzisz to pokonam cię na oczach wszystkich za pięć dni, jedenastego września, gdy twoja siostra skończy trzysta lat.
– Niech będzie. – odpowiedział pewny siebie. Odwrócił się i wtedy zobaczyłam jego wyraz twarzy. Choć się nie uśmiechał widziałam, że wiadomość, iż będzie walczył ze swoim ojcem przyniosła mu radość. Domyślałam się tylko, że długo na to czekał i teraz jest to jak coś w rodzaju zemsty. Wyszedł z sali tronowej, a my za nim. Gdy tylko zamknęły się drzwi za nami od razu się do niego odezwałam.
– Dlaczego chcesz walczyć z własnym ojcem?! – on odwrócił się w moją stronę z zmarszczonymi brwiami. Przyjrzał mi się, po czym zignorował i chciał odejść. – No dlaczego?! Ja oddałabym wszystko by móc spotkać się z moimi rodzicami! – przystanął i stojąc plecami do mnie odpowiedział mi.
– Ty tego nie zrozumiesz. Twoje życie, twoi rodzice to zupełnie inny świat. Nigdy nawet nie zaznałaś prawdziwego bólu, ponieważ zawsze był ktoś przy tobie kto by cię pocieszył. Zaprzeczysz? – wypowiedział te kilka zdań, a mnie wmurowało w ziemię. – Oni po prostu byli nie z tej ligi.
– Moi rodzice byli najwspanialszymi ludźmi na świecie! Oddali by za mnie życie!
– Może po prostu ślepo cię kochali. Ja bym swoich najchętniej zabił. – w tej chwili już nie mogłam opanować emocji, łzy napłynęły mi do oczu, miałam ochotę go zaatakować.
– Chyba naprawdę pochodzimy z dwóch światów, bo ja gdy dowiedziałam się o ich śmierci sama straciłam chęć do życia.
– Więc może ty także nie jesteś go warta. – po tych słowach zostawił mnie i Lily i odszedł. Ja ledwo stojąc próbowałam się uspokoić, ale nie mogłam. Łzy same mi leciały i w żaden sposób nie mogłam ich powstrzymać. Próbowałam się złościć, myśleć o czymś innym, ale to było ponad moje siły. . Jakbym już nie miała innych emocji tylko smutek. Poczułam się tak samo fatalnie jak zaraz po dotarciu do mnie informacji, że Grace i Bob nie żyją.
Dziewczynka odprowadziła mnie do swojej komnaty, gdzie położyłam się na łóżku. Po kilkunastu minutach się uspokoiłam. Rozmyślając nad tą rozmową, próbowałam go znielubić, jednak choć uważałam go za kogoś nieczułego, przerażającego i niegodnego zaufania, to nie mogłam. Czułam, iż jest taki z jakiegoś powodu. Wiedziałam, że on się taki nie urodził, tylko coś go takim ukształtowało.
– Mogłabyś poszukać Marcela. Chciałabym z nim porozmawiać. – poprosiłam Lily.
– Dobrze. Pójdę po niego. – odpowiedziała z uśmiechem – Chyba nawet wiem, gdzie on jest.
Czekając wpatrywałam się w okno, w widok rozpościerający się za nim. W komnacie była taka cisza, że słyszałam bicie swojego serca oraz śpiew ptaków za murami zamku.
Zatonęłam jakby w myślach, czas się dla mnie zatrzymał, a może właśnie odwrotnie leciał niesamowicie szybko. W każdym bądź razie zanim się spostrzegłam Marcel był już w pokoju.
– Hej. – przywitał się – Słyszałem o tym co zaszło w sali tronowej od Lily. – zaraz po przyjściu usiadł obok mnie na łóżku. – Jak się czujesz?
– Dobrze. Powiedziała ci także o mojej rozmowie z twoim bratem? – na moje pytanie kiwną głową w odpowiedzi na "tak". – Możesz mi powiedzieć z jakiego powodu on tak bardzo nienawidzi swojego taty i chce z nim walczyć?
– Dlaczego się tym interesujesz, czemu tak bardzo interesujesz się nim? – podkreślił ostatnie słowo specjalnie je akcentując.
– Sama nie wiem. Nazwała bym to ciekawością albo przeczuciem. Nie umiem tego inaczej wyjaśnić. – Marcel zamyślił się na chwilę.
– Dobrze, ale wiesz, chyba same słowa nie oddadzą ci tego właściwie. Jeśli się zgodzisz wykorzystam swój dar, żeby ci to pokazać.
– O co chodzi z darem? Jak mi chcesz to pokazać? – domagałam się wyjaśnień zanim na cokolwiek się zgodzę.
– To bardzo skomplikowane. Zacznijmy od tego, że Anioły posiadają trzy rzeczy. Po pierwsze każdemu mogą wyrosnąć skrzydła. Mogą być różnych rozmiarów, siły, koloru, to wszystko zależy od właściciela i jego charakteru. Następnie każdy z naszej rasy posiada energię, którą może przekształcić w tak zwaną sztukę magii, czego o ile mi wiadomo byłaś świadkiem w sali tronowej. Widziałaś krąg, który pojawił się wokół niego, prawda?
– Tak. Czym on był?
– Wyjaśnię ci to innym razem. Na razie powiem tylko, że jest on potrzebny do wykorzystania energii w ciele. Trzecią zaś rzeczą jest dar. To coś z czym się rodzisz. W pozostałych dwóch przypadkach musisz umiejętności ćwiczyć lub być po prostu wyjątkowym, aby je wykorzystać, ale dar różni się trochę swoimi zasadami. Nie każdy się z nim rodzi, ale jeśli już to umie się go wykorzystać, z czasem tylko odnajduje się możliwości tego daru.
Ja urodziłem się z darem wiedzy. Oznacza to, że mogę na przykład obudzić się z jakąś nową informacją, albo też mogę przekazywać komuś swoją wiedzę lub też dowolnie odtwarzać w swojej ją w swojej pamięci. A ponieważ wspomnienia jakie nabyliśmy to także wiedza, to mogę je przeglądać w głowie i przekazywać innym. Krótko mówiąc chcę pokazać ci jedno z moich wspomnień.
– Jak by to miało wyglądać?
– Muszę dotknąć twojego czoła. Ty możesz widzieć obraz przez nawet dwie godziny, ale tak naprawdę to będzie trwało tylko kilka sekund. Trochę jakbym wgrywał dane do komputera.
– A jakie konkretnie wspomnienie chcesz mi pokazać? – czułam się trochę jak u lekarza, który chce przeprowadzić na moim ciele operację, a ja dopytuję jej szczegółów.
– Chcę pokazać ci w jakich okolicznościach on stąd odszedł. Może wtedy będziesz mogła go zrozumieć albo przynajmniej samemu ustosunkować się do tego wydarzenia.
– No dobrze. – nawet jeśli bałam się tego to bardzo chciałam to wszystko zobaczyć, chciałam go poznać.
– Dopowiem jeszcze tylko, że wszystko będziesz widziała moimi oczami. Gotowa?
– Chyba tak. Tak. – potwierdziłam to jeszcze kiwnięciem głowy.
– Zamknij oczy. – gdy zrobiłam to o co prosił, kciukiem narysował mi coś na czole, po czym przytrzymał palec na środku. Poczułam się dziwnie. Chciałam się spytać, czy mogę już otworzyć oczy, ale nie mogłam. Moje usta nie chciały się otworzyć. W końcu usłyszałam jakiś trzask, nie mogąc się już powstrzymać otworzyłam oczy. Znalazłam się w zupełnie innym pokoju, ale rozpoznawałam ten sam styl architektoniczny. Nadal byłam w tym samym zamku. Nagle poruszyłam się, czułam, że się przemieszczam, chłód pomiędzy nogami, ale także i ubrania na sobie. Nie sterowałam ciałem, ale czułam wszystkie boćce jakie odbierało. Otworzyłam drzwi, albo raczej zrobił to Marcel.
– Coś się stało? – usłyszałam jego dużo łagodniejszy głos. Po barwie uznałabym, że ubyło mu z dobre dziesięć lat.
Przechodząca obok kobieta stanęła jak wryta.
– To panicz nic nie wie? Pański ojciec pokłócił się z pańskim bratem do tego stopnia, iż chyba będą walczyć. – powiedziała roztrzęsiona.
– Gdzie się obecnie znajdują? – spytał spokojnie, jak gdyby była to dla niego codzienność.
– Na arenie. – znowu ten poddenerwowany głos. – Mówią, że tym razem jest gorzej niż zwykle.
Chłopak nie pytając już o nic ruszył z pełną prędkością. Kobieta za nim również zaczęła biec lecz nie była tak szybka. Nie zajęło mu nawet dziesięciu sekund, aby tam dobiec, ale nie dlatego, że droga była krótka, to Marcel miał po prostu niewyobrażalnie szybkie tempo. Przystanął rozejrzał się pośpiesznie, a następnie podbiegł do jakiejś kobiety. Była piękna. Kruczoczarne włosy, alabastrowa strona, piękne duże zielone oczy w dodatku pełne usta i sylwetka pełna gracji. Z pewnością była jedną z najpiękniejszych kobiet, ale nie miałam czasu, aby się jej przypatrzeć, gdyż oczy przyjaciela od razu zwróciły się ku stojących dalej dwóm postaciom.
To co poczułam, gdy pierwszy raz zobaczyłam Harolda, nie umywało się do tego. Tam poczułam coś jak przeczucie, że może być niebezpieczny, mniej więcej to samo poczułabym, gdybym spotkała jakiegoś groźnego, umięśnionego gangstera, ale to co poczułam teraz, jego aura była wręcz namacalna.Czy to jest własnie to, dlaczego wszyscy się go tak obawiają?
Robiło mi się od niej niedobrze. To była chęć zabijania, żądza krwi. Wyczuwałam w tym również nie mającą końca wściekłość do wszystkiego i wszystkich dookoła. Przytłaczało mnie to uczucie.
– O co chodzi matko? – spytał się bardziej mrużąc oczy, aby bardziej przyjrzeć się osobom na środku areny.
– Poczekaj. Chcę zobaczyć co się stanie. – odpowiedziała lekko zaniepokojona kobieta.
Anioły mają chyba jakiś potrojone zmysły, ponieważ widziałam wszystko i słyszałam wszystko tak, jakbym stała obok nich.
– Nie nazywaj mnie swoim synem, gdy uważasz mnie za jeden ze swoich problemów! – wykrzyczał nagle z wszystkich swoich sił Harold.
– Zważaj na swoje słowa! Jesteś moim synem i jesteś mi coś winien! Popełniłeś błąd, więc teraz musisz za niego zapłacić.
– Popełniłem błąd?! Jaki? Urodziłem się?! – wykrzyczał ponownie. Jego ciało aż buzowało od wściekłości i nienawiści.
Zapadła cisza, chłopak oczekiwał na reakcje ojca, któremu zaś zabrakło słów, a nikt inny nie odważyłby się im przerwać. Miałam nadzieję, że wtrąci się ta piękna kobieta, w końcu jest żoną i matką, powinna w takiej sytuacji wykonać jakiś ruch, ale niestety nic. Dla mnie ta cisza była odpowiedzią jednoznaczną z "tak" i myślę, że niestety on widział to tak samo jak ja. Harold spuścił głowę. – Czy nie możecie mnie zostawić po prostu w spokoju? – powiedział drżącym głosem myślałam, że zaraz się rozpłacze.
– Musisz ponieść karę. – powiedział stanowczo król.
– Za co, że mam własną wolę? – myślałam, że serce mi pęknie, gdy usłyszałam te słowa. Wypowiedziane tak bezbronnie, tak cicho, bez jakiejkolwiek nadziei. Całą sobą byłam po jego stronie, czemu, więc inni nie widzieli tego tak jak ja?
Odwrócił się kompletnie zrezygnowany. – Mam dość!– zacisnął swoje pięści, po czym ruszył w stronę zamku.
– Myślisz, że ci pozwolę tak odejść?! – usłyszałam ponownie głos władcy. Pojawił się pod nim krąg, ale różnił się on od tego, który widziałam wcześniej w sali tronowej. Posiadał inne znaki oraz inny kolor. – Styl wody. Gejzer! – pierwszy raz widziałam coś takiego, ale chyba właśnie to nazwałabym "magią". Mężczyzna ułożył dłonie w znak, krąg jakby błysnął i słup gorącej wody uderzył w plecy chłopaka. Pierwszy raz słyszałam tak potworny krzyk z bólu. Nie jestem wstanie sobie wyobrazić z jakim ciśnieniem i temperaturą musiała być wystrzelona ta woda, aby spowodować takie rany. Tył bluzki, którą miał na sobie Harold po prostu zniknął, ale jak tylko zobaczyłam co stało się z jego skórą znienawidziłam tego całego "króla" jak tylko to możliwe. Nie mogąc wystać z bólu upadł na ziemię i wbił w nią palce, nie przestając krzyczeć. Mgiełka spowodowana skraplającą się parą w powietrzu opadła, a ja zobaczyłam dokładniej jego rany. Część skóry, którą miał na plecach znikła razem z tyłem bluzki. Ciężko to nawet opisać, widziałam część jego kręgosłupa wraz z jego mięśniami. Normalnemu człowiekowi ciężko jest coś takiego sobie wyobrazić, tym bardziej więc nie wiedziałam jak poradzić sobie z faktem bólu jaki musiał odczuwać biedy Styles.
Krzyczał może przez kilka sekund może dłużej, najpierw z bólu, ale potem jakby zmienił się powód. Z jego plecami zaczęło dziać się coś dziwnego. Od kręgosłupa zaczęły wyrastać wcześniej nieistniejące kości, które po chwili pokryły się mięśniami, tkanką, potem skórą i czarnymi piórami, aż uformowały się z tego wielkie skrzydła. Zakryły one ranę po oparzeniu. Czarnoskrzydły Anioł odwrócił się do swojego ojca. Oczy zaczerwienione, nie od kilku łez, ale zapewne od cierpienia jakie przed chwilą przeżył. Spoglądał na niego jakby miał ochotę go zabić.
Napłynęła wtedy niepojęcie silna, fala jego aury, ale różniła się od tej sprzed chwili. Była silniejsza. W każdym bądź razie była dzika, jakby ogromna, psychopatyczna chęć mordu. Myślałam, że zaraz zacznie zachowywać się jak z jakiegoś horroru i będzie zabijał wszystkich po kolei. Nawet nie chodziło już tylko o zabijanie, tylko o sprawianie bólu i cierpienia fizycznego. Nazwałabym to złem absolutnym. Marcel dostał gęsiej skórki, ja pewnie bym zemdlała w swoim ciele czując coś tak przerażającego.
Uniósł się na skrzydłach na około dwa metry nad ziemię.
– Nienawidzę cię!– zwrócił się do ojca – Nienawidzę was wszystkich i tego zamku. – spojrzał na wszystko dookoła – Przeklinam was! Bójcie się każdego kolejnego świtu, ponieważ z każdym wzejściem słońca pojawią się tylko kolejne cienie!
Zaraz po tych słowach zniknął mi obraz tamtejszego dnia, ale nie był to koniec wszystkiego co miało być dane mi zobaczyć. Wyglądało to jakby Marcel zabłądził albo się pomylił pokazywał mi losowo obrazy ze swojej pamięci. Najpierw zobaczyłam siebie, gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy, potem znów kilka obrazów szkoły, komnat zamku królewskiego, aż w końcu ograniczył je wszystkie do Harolda, widziałam ich kilkanaście, migały mi przed oczami jakbym przełączała kanały na telewizorze. Pojawiały się na sekundę, czasami na kilka i zaraz pojawiały się następne. Starałam się jednak uważnie przyglądać każdemu z nich, ale wydawało mi się, jakby na każdym był taki sam. Chłopak o kręconych włosach, zielonych oczach smutnie patrzących, a jednocześnie było w nich tyle złości i nienawiści. Gdy przejrzałam już wszystkie znowu pokazał mi losowo kilka obraz ze swojej pamięci. Widziałam wesołą Lily, później jakiś uroczysty obiad, ujęcie jednej z książek, gdy czytał, ponownie Lily w ślicznej sukience w wieku około pięciu lat, następnie jedno ze spotkań w moim domu, gdy pomagał i odrobić pracę domową, ale także pojawiły się zdjęcia jego ojca w sali tronowej, aż w końcu pojawiły się te ostatnie, najgorsze. Zobaczyłam najgorszy dzień mojego życia, a dokładniej moment, w którym Marcel przychodzi do domu i widzi moich rodziców - martwych.
Dostaję gęsiej skórki, robi mi się przeraźliwie zimno, czuję ból w klatce piersiowej. Serce mi się ściska i wracają wszystkie wspomnienia, te dobre jak i te złe. Mam ochotę coś powiedzieć, ale nie wiem co. Oddycham coraz ciężej, chcę zamknąć oczy i nie patrzeć, ale przecież cały czas są zamknięte. Liczę na to, że Marcel to zakończy, że te tortury nie będą kontynuowane, ale nic na to nie wskazuje. Widzę jak chłopak sprawdza puls mojej mamy, ale dopływają do mnie jeszcze inne informacje oprócz faktu, że ona nie żyje, jest zimna w dotyku. Czuję zapach krwi zmieszanej z perfumami Grace oraz jeszcze jeden, jakby gnijącego mięsa. Chłopak podchodzi do mnie. To dziwnie uczucie zobaczyć siebie nieprzytomną oczami kogoś innego. Sprawdza czy żyję, gdy się już tego upewnia robi to samo z moim tatą. Nagle oczy taty się otwierają i łapie Marcela za rękę.
– Zaopiekuj się nią. Proszę. – zaraz potem kaszle krwią.
– Może pan na mnie liczyć.
– Dziękuję.
– Proszę mi wybaczyć, ale.. – dotyka rany mojego taty.
– Co robisz? – Bob marszczy brwi.
– Chcę połączyć waszą energię, by mógł pan porozmawiać jeszcze z córką – mówi wyjmując scyzoryk z kieszeni i rozcinając nogawkę na spodniach jakie miałam.– Umiera pan, więc mogę panu powiedzieć. Ja nie jestem człowiekiem, a pańska córka może być kluczem do zakończenia wojny w innym świecie. – Marcel spojrzał na reakcję taty – Nie jest pan specjalnie zdziwiony moimi słowami.
– Nie pierwszy raz słyszę o tym innym świecie. – uśmiechnął się jakby mówił o jakimś kiepskim żarcie – A poza tym doskonale wiem, że Lux nie jest zwyczajnym człowiekiem.
– Rozumiem. W każdym bądź razie.. – przyłożył jego krew do mojej rany na nodze, następnie narysował na niej coś. Pojawił się zielony krąg magiczny, bardzo mały, wielkości ręki dorosłego człowieka. – Gdy nadejdzie właściwy moment będziecie mogli porozmawiać przez kilka minut. Wierzy mi pan? – tato w odpowiedzi kiwnął głową, po czym ponownie zakaszlał plując przy tym krwią.
– Liczę na ciebie! – powiedział, gdy Marcel podniósł mnie z podłogi.
– Oddam za nią życie jeśli będzie trzeba. Musimy już iść, ktoś może zaatakować znowu. – zaraz po tym wyszedł z domu i na tym wizja się skończyła.
Otworzyłam oczy.
– Pokazałeś mi trochę więcej. – głos drżał mi jakbym miała się zaraz rozpłakać i naprawdę usilnie się od tego powstrzymywałam.
– Uznałem, że tak będzie lepiej. – odpowiedział spokojnie.
– Muszę się przejść. – wzięłam głęboki oddech i wstałam z łóżka.
– Przejść się z tobą? – w jego głosie było słychać dwa razy więcej troski niż zazwyczaj.
– Nie. Poradzę sobie. – uśmiechnęłam się, choć tak naprawdę w środku ledwo się trzymałam. Miałam ochotę krzyczeć i płakać, tupać nogami i rękami, jak małe dziecko.
Wyszłam z pokoju czym prędzej, bałam się, że nie wytrzymam i rozkleję się przy przyjacielu, a naprawdę nie potrzebowałam pocieszeń.
Za drzwiami poczułam przyjemny chłód, który mnie orzeźwił. Szłam przed siebie starając się uspokoić, ale kompletnie mi to nie wychodziło. Cały czas myślałam o rodzicach, o tym co mam teraz zrobić. Wiedziałam, że nie powinnam uciekać od rzeczywistości, że powinnam przebrnąć przez te wszystkie przeszkody z podniesioną głową tak jak mnie uczyli rodzice. Problem leżał w tym, że wszystkie moje rany na sercu i duszy odzywały się, gdy tylko przeszło mi przez myśl, aby iść dalej przez życie samemu. Miała poczucie winy, że ja żyję, a oni już nie. Ja mogę jeszcze zobaczyć tyle życzy, doświadczyć różnych emocji, mogę się śmiać, ekscytować, ale dlaczego nie mogę tego z nimi dzielić? Przecież oni niczym nie zawinili, a mnie nawet nie było na ich pogrzebie. Właściwie to ja nawet nie wiem czy się odbył.
Im dłużej myślałam, tym bardziej byłam zmęczona, a co za tym szło czułam się coraz podlej i coraz bardziej zatracałam się w negatywnym myśleniu. Cały czas zataczałam to koło idąc korytarzami już z dobrą godzinę. Nawet nie zorientowałam się kiedy się zgubiłam.
Szłam przed siebie, korytarz wydawał się nie mieć końca. Od ostatniego zejścia po schodach coś się zmieniło. Było dużo chłodniej w tych korytarzach, może dlatego, że nie było pochodni oświetlających
drogę. Światło padało jedynie przez okna, pojawiające się co kilka metrów po prawej stronie. Były dość duże, można było dzięki nim zobaczyć, że mur zamku jest gruby na co najmniej metr. W każdym znajdowała się szyba, co jako jedyne różniło je chyba od średniowiecznych.
Czułam nie miłą atmosferę, coś w rodzaju jakbym zmierzała nimi do miejsca, którego nie powinnam widzieć. Przyszło mi nawet na myśl, że był to korytarz prowadzący do jakiejś sali tortur, ale jak szybko przyszło mi to do głowy, tak szybko postarałam się stamtąd odegnać.
– Co tutaj robisz? – usłyszałam głos za sobą, a serce "podskoczyło mi do gardła" z zaskoczenia. Odwróciłam się. Harold siedział właśnie na parapecie. Wyglądał tak tajemniczo, właściwie przypominało mi to scenę jak z jakiegoś filmu.
Spojrzał na mnie tak przenikliwie jakby miał przejrzeć mnie na wylot.
– Zgubiłam się.
– Tutaj trafiają tylko ci, którzy się zgubili. – odpowiedział.
– Więc, ty też się zgubiłeś? – na moje pytanie kącik jego ust się uniósł. Za każdym razem gdy wykonywał jakikolwiek ruch, byłam albo przestraszona, albo podekscytowana. Wpływał na mnie nawet bez swojej wiedzy, a ja za każdym razem przeżywałam niebo lub piekło.
– Ten korytarz prowadzi do mojej dawnej komnaty, znam go jak własną kieszeń.
– Ale powiedziałeś, że trafiają tu tylko zgubieni. Jesteś wyjątkiem?
– Zgubić się można na wiele sposobów lub też można różnie to postrzegać. – rozmowa z nim wydawała się być na zupełnie innym poziomie, niż każda którą dotychczas przeprowadziłam. Inna, o wiele ciekawsza i wciągająca. Jednym słowem magiczna.
– Co masz na myśli? – chłopak ponownie się tajemniczo uśmiechnął na moje zapytanie.
– Jeden powie, że się zgubił, inny zaś, że odkrył nowe miejsce w nieznanej mu okolicy.
– Ja zdecydowanie się zgubiłam. – powiedziałam z myślą o tym, iż nie wiem co mam dalej zrobić z życiem. – Gdybym mogła poszukałabym znaków. – oparłam się o ścianę po drugiej stronie korytarza ciężko wzdychając. – Ale na razie widzę tylko dwie drogi. Jedną niepewną, zapewne krętą i niebezpieczną. Boję się jej, więc częściej myślę o wybraniu tej drugiej.
– Jest lepsza? – spytał zaciekawiony.
– Zdecydowanie łatwiejsza, krótsza i pewniejsza.
– Więc w czym problem? – wybór jest oczywisty.
– Tylko to, że droga numer dwa kończy się samobójstwem. – nawet nie zdążyłam mrugnąć, a uniosłam się kilka centymetrów nad ziemią. Ręka Harolda ściskała się pewnie na na mojej szyi. Serce zaczęło mi bić niespokojnie, dusiłam się.
– Jeśli naprawdę chcesz umrzeć to ja ci to ułatwię. – powiedział zaciskając jeszcze bardziej swoją rękę. Byłam zaskoczona, nie przewidziałam takiego obrotu spraw. Nie miałam czasu się bać, jeszcze kilka sekund i zanim się uduszę będę miała zgniecioną krtań. To wszystko działo się zbyt szybko. Desperacko próbowałam poluźnić uścisk jego dłoni. przycisnął mnie jeszcze bardziej, z sekundy na sekundę straciłam nadzieję.– Z rozkoszą uduszę cię własnymi rękami.
Od Autorki: Przepraszam, że tak długo. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Ten rozdział jest chyba najdłuższy jaki napisałam i napiszę. Postaram się by następne dodawać częściej, a żeby były krótsze. Chyba miałam po prostu wielką ochotę skończyć w tym momencie.
Proszę zostawcie po sobie wiadomość, to bardzo motywuje. Napiszcie komentarz, choćby bardzo krótki. To naprawdę przyspiesza pisanie, bo za każdym razem, gdy wchodzę na bloggera (a robię to codziennie) i widzę taką wiadomość od czytelnika, to dostaje powera i piszę sporą część rozdziału. Liczę na was!
Przepraszam za literówki.
Sacunecek kochana, rozdział genialny, ciekawy, tajemniczy, straszny i mogłabym wymieniać jeszcze więcej sunonimów :) Cóż dam ci POWERA xD Kocham twoje rozdziały czekałam na kolejny i się doczekałam :* Teraz gdy zakończyłaś w takim momencie boże ty złe człowiecze ja tu wykituje z ciekawości! Weny kotecku, nie moge się doczekać next'a ♥ ~Merry xD
OdpowiedzUsuńOdpisuje ci u cb bo nie wiem czy zobaczysz u mnie xD Ale w każdym razie dziękuje za ten bardzo miły komentarz ♥ Szczerze pomysł wzięłam z tej bajki bo mnie siostra przed szkołą zaciągała bym z nią oglądałą xD Tatuaże... Cóż musiałam miec coś co będzie taką "karą" uznałam że tatuaż będzie odpowiedni :) Pracuje własnie nad nn i mam zamiar namieszac trochę z Harry'm :D Wiesz jak zobaczyłam że komentarz był od ciebie poczułam się straszliwie dumna *,* No cóż nie codziennie dostaje się tak miły komentarz od ulubionej pisarki :* Sama uwielbiam czytac twoje rozdziały, czyta mi się je genialnie szczególnie pod wieczór wtedy dostają takiej dodatkowej tajemniczości, zawszę gdy czytam moja wyobraźnia pracuje na najwyższych obrotach, każdą linijkę interpretuje i "odtwarzam" jako taki film w głowie, przyznam że przy końcówce lekko przerażona byłam :> Nigdy nie myślałam że piszę jako tako ciekawie... Cóż każdy blog który czytam jest z reguły lekko tajemniczy, ja nie umiem raczej tak pisac... Mój styl pisania znasz :) Gdy prowadziłam mojego 1 bloga z Aro miałam taki dziwny okres w życiu... Ubierałam się trochę jak dres xd W jego połowie powróciłam do dawnego stylu i moje pisanie też powróciło xD Wiem jestem jakaś nie ten tego ale taki urok, nie umiem się smucic :P Nadal kotecku dużo weny bo nie mogem się doczekac nn :D Lof ja <3 ~Merry :P
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy :)
OdpowiedzUsuńKocham!<3 Niemogę się doczekać kolejnego rozdział! Błagam dodaj go szybko!!! ;*
OdpowiedzUsuńRozdział niesamowity <3 Był bardzo interesujący i nadal wszystko takie jest jestem bardzo ciekawa co będzie dalej :-) Zaciekawiło mnie najbardziej to co mówił Marcel. Nie jestem za królem tak samo jak Lux :3 Najlepsze wypowiedziane słowa "Jesteś piękny'' :-) Wynagrodziłaś nam ten czas bardzo długim rozdziałem bardzo Ci dziękuję :* Końcówka mnie zdenerwowała czyli Harry jest bardzo wredny liczę że to się zmienoe w następnych rozdziałach i aby ktpś przerwał tą sytuację pomiędzy nimi. Smutne były jego słowa i chęć zemsty, ale podoba mi się oby tak dalej xD Czekam na następny rozdział nie musi być szybko ponieważ noe zawsze jest wena xD Rozumiem Cię <3 Pozdrawiam xoxo. P.S Przepraszam za błędy <3
OdpowiedzUsuńDUM DUM DUM DUUUUM! GE-NIALL-NE! PO PROSTU PERFEKCJA. CHCIAŁO MI SIĘ PŁAKAĆ CZYTAJĄC SCENĘ W KTÓREJ MAŁY HAROLD CZUJE BÓL I KURWAAAAA NIENAWIDZĘ ICH OJCA! JAK ON KURWA MOŻE TRAKTOWAĆ TAK SYNA?! POPIERDOLONY JAKIŚ! i no w ogóle było świetnie, cudownie, idealnie. ta końcowa sytuacja ldkuhstjkrnh nie mogę uwieżyć że ON. JĄ. DUSI. DUSIII! uhhhh nie mogę się doczekać jak to będzie dalej, to znaczy już co nieco wiem xd ale co wybierzesz, jak to rozpiszesz. No i w ogóle czy ona będzie chciałą pomóc ocalić en świat po tym co widziałą. Czy będzie chciałą pomóc mężczyźnie który tak chłodno traktóje syna? Cóż możesz zrobić świetny wontek że nie będzie chciała lub że zażąda jakiegoś warunku związanego z przeproszeniem Harolda boże! możesz tyle tutaj zrobić tak to rozpisać kethjnhteg nie mogę się doczekać!
OdpowiedzUsuńprzepraszam za błędy ortograficzne xd
UsuńTak bardzo dobry :*
OdpowiedzUsuńAż nie mogę się nadziwić że tak wspaniały blog nie ma dużo czytelników :*
OdpowiedzUsuńUznałam że muszę cię nominować do Liebster Awards bo lepszego bloga to ja w życiu nie widziałam...oczywiście zdarzają się małe błędy ortograficzne itd. ale sama historia je maskuję, myślę że chodź trochę się ucieszysz!! <3
http://smile-more-cry-less.blogspot.com/
Wspaniały blog! Naprawdę nie mogę uwierzyć że masz tak mało czytelników! Piszesz naprawdę ciekawie.. Jestes GENIALNA po prostu nie mogę się opanować że przerwałas.. Tak się wciągnęłam że mam ochotę cie udusić za to przerwanie xdd.. No ale cóż.. życzę dużo weny i z góry przepraszam za błędy ortograficzne
OdpowiedzUsuń