Umierać można na wiele sposobów. Dla jednego śmiercią jest brak chęci do życia, dla drugiego śmiercią może być również zapomnienie.
Lux
To było zbyt wiele. Dla mnie to co się wydarzyło równe było z końcem świata. Śmierć moich rodziców była końcem mojego życia. Tak własnie ujęłabym to najprościej. Nie widziałam w nim sensu. Pomimo tego, że tak żarliwie płakałam to jednak ból wcale się nie zmniejszał.
Marcel zabrał mnie do jakiegoś pokoju, nawet nie zwróciłam uwagi na to jak wygląda, nie chciałam niczego, tylko być sama. Chyba zrozumiał to po jakimś czasie. Delikatnie położył mnie na łóżku. Spojrzałam na niego, na jego zmartwioną twarz, zielone, ładne oczy, zaciśnięte usta. Chciałam mu coś powiedzieć, ale do końca nie wiedziałam co, dlatego nie odezwałam się. Westchnął tylko głęboko, coś powiedział, a zaraz potem wyszedł. Została ze mną mała Lily, cały czas słuchała mojego szlochu i głaskała mnie po włosach, gdy wtulałam się w poduszkę. Płakałam i płakałam, może godzinę, może kilka, aż w końcu usnęłam, niestety nawet sen nie był wstanie uspokoić moich myśli.
Gdy się obudziłam był już ranek, ciepłe promyki słońca ogrzewały moją twarz i ukazywały cały pokój w milszych barwach. Za oknem dało się słychać radośnie ćwierkające ptaki, tylko jakaś dziwna pustka wokół mnie nie pozwalała mi się tym wszystkim cieszyć. Ani ładny poranek, ani ciepło wygrzanego łóżka, nawet słodko śpiąca Lily nie dała rady poprawić mi samopoczucia. O ile to w ogóle było jeszcze możliwe. Po mimo tego, że czułam głód i pragnienie, nie chciałam ani jeść, ani pić, także pieczenie oczu, ani ból nogi mną nie ruszały. Po prostu nie zwracałam na nie uwagi, nie miały dla mnie znaczenia. Nic już go nie miało.
Obróciłam się z jednego boku na plecy i zaczęłam wpatrywać się w okno po drugiej stronie. Niebo wydawało się bardziej błękitne niż zwykle, choć jakieś takie ponure. Smutek tego nieba różnił się od mojego.
– Jak się czujesz? – usłyszałam ten cieniutki głosik małej szatynki. Spojrzałam na nią, miała taki łagodny uśmiech wymalowany na twarzy. Czasami wręcz wydawało mi się, że jest jak jakaś mała porcelanowa laleczka idealna, bez skazy. Mrugnęłam dwa razy, a następnie odwróciłam wzrok od niej. – Jesteś głodna? – w odpowiedzi na to pytanie bardziej wtuliłam się do poduszki. Widząc, że nie chcę z nią teraz rozmawiać odpuściła sobie. Wstała z łóżka i zaczęła krzątać się po swoim pokoju. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w najprzeróżniejsze dźwięki. Odgłosy zamykania szuflad, kroków dziewczynki, ptaków za oknem, wsłuchiwałam się w nie jak bardzo to było możliwe, aż usłyszałam swoje imię. Ten znany mi głos mojego taty. Natychmiast otworzyłam oczy i rozejrzałam się. – Coś się stało? – Lily zauważyła mój nagły odruch.
– Nie. – odpowiedziałam kręcąc głową.
– Ja idę się przebrać, a potem znajdę Marcela. Miałam go powiadomić jak się obudzisz. – i znowu ten jej słodki uśmiech, za każdym razem taki samy, tak samo uroczy i delikatny. Kiwnęłam głowę na tak. Gdy tylko wyszła dotarło do mnie, że naprawdę nie mam ochoty teraz rozmawiać z Marcelem, ani też myśleć o wszystkich niedorzecznych rzeczach jakie mi się przytrafiły. Podniosłam kołdrę i poczułam jak całe przyjemne ciepło mnie opuszcza. Postawiłam bose stopy na posadzce, przeszedł mnie zimny dreszcz. Była bardzo zimna. Nie zwracając jednak na to wielkiej uwagi ruszyłam przed siebie. Po ciuchu wymknęłam się z pokoju i ruszyłam w stronę wczoraj widzianego, pięknego ogrodu.
Szłam powolnym krokiem nie zwracając na nikogo uwagi, aż dotarłam na plac do ćwiczeń. Gdy postawiłam stopy na piasku, wydawał mi się zupełnie inny niż zwykle. Mimo iż, była to po prostu sucha, niezarośnięta ziemia, była ciepła i miła w dotyku. Zupełnie inna niż mogło by się wydawać na pierwszy rzut oka. Przeszłam wzdłuż placu i weszłam do ogrodu. Było tak samo pięknie jak poprzedniego dnia. Cudowny zapach unosił się w powietrzu. Położyłam się na trawie i napawając się słodkim zapachem wpatrywałam się w niebo. Patrzałam na chmury jakby były czymś naprawdę ciekawym, mimo iż nie cieszyło mnie to tak jak zawsze. Na tą chwilę i tak nie znalazłabym lepszego zajęcia. Sama pośród irysów, właśnie to mi odpowiadało - spokój by choć trochę spróbować uporać się z tym bólem. Gdybym mogła chociaż mieć nadzieję, że ta chwila jest tylko snem, to jestem pewna, że byłby to jeden z najpiękniejszych jakie moja wyobraźnia może stworzyć. Z czystym sumieniem mogłam powiedzieć, iż ogród ten tej na swój sposób magiczny.
Usłyszałam czyjeś kroki i od razu je rozpoznałam. Należały do Marcel. Chyba znałam go tak dobrze, że mogłam rozpoznać go nawet po rytmie chodzenia. O dziwo swojej smukłej sylwetki, zawsze chodził pewny siebie, ale jednocześnie z elegancją, płynnie i łagodnie.
Usiadł obok mnie, ale ja uporczywie nie chciałam spojrzeć na niego. Nie wiem czy nie miałam odwagi czy też najzwyczajniej nie chciałam tego robić. On zaś przez jakiś czas się nie odzywał, zapewne zbierał myśli by coś powiedzieć.
– Musimy porozmawiać. Wiem, że to dla ciebie trudne i... – zaczął mówić szybko na jednym wydechu.
– Dobrze. – powiedziałam cicho. Usłyszawszy to Marcel spojrzał na mnie lekko zdziwiony. – Chcę się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. – wyjaśniłam.
– Rozumiem. Od czego by tu zacząć. – przerwał, aby się zastanowić – No więc, teraz nie jesteśmy już na Ziemi, jesteśmy na Arret, planecie do niej równoległej. Ja pochodzę właśnie stąd. – wziął głęboki wdech – Lux wiem, że uwielbiałaś historię bohaterów z nadprzyrodzonymi mocami i tym podobnych, ale wiesz wszystkie te legendy, bajki skądś się wzięły. Można powiedzieć, że większość ma swój początek właśnie tutaj. Ja nie jestem człowiekiem. – nie mogłam mu przerwać, nawet jeśli wszystko co mówił wydawało się takie niedorzeczne, to mimo wszystko ja mu wierzyłam. To nie było to, że zawsze chciałam przeżyć przygodę w zaczarowanym świecie jak bohaterowie książek, ani nawet moje zaufanie do najlepszego przyjaciela nie sprawiło by, że tak po prostu bym uwierzyła. To było coś zupełnie innego, coś silniejszego. Bardziej jakbym o tym wszystkim już kiedyś wiedziała, ale usilnie chciała zapomnieć, traktując te wspomnienia jako wytwór swojej wyobraźni. Trochę jakbym odzyskiwała pamięć po amnezji. Chyba właśnie tak czułby się człowiek, gdyby mu ktoś opowiedział o jego wcześniejszym życiu, a on to wszystko zaczynałby sobie przypominać. Ja właśnie tak się czułam na daną chwilę. – Wiem, że to dziwnie zabrzmi, pewnie jak wszystko co ci tutaj powiedziałem. – kontynuował –Ale... jestem rasy anioła. Oczywiście nie jakimś wysłannikiem Boga. – od razu dopowiedział – Ludzie tak właśnie nazywali te istoty, a ponieważ mamy skrzydła tak jak oni to nazwa przyjęła się i tutaj. – powiedział dość szybko, chyba nie chcąc bym mu przerwała lub pomyślała o tym zanim on skończy. Potem spojrzał na mnie, chcąc sprawdzić moją reakcję. – Wierzysz mi?
– Chyba tak. – powiedziałam niepewnie – Pamiętając wszystko co widziałam, nie mogę po prostu nie uwierzyć. Ale co ja tutaj robię? Przecież nie mam nic wspólnego z tym światem. Z tamtym już zresztą też. – ostatnie zdanie powiedziałam po cichu, tylko do siebie.
– Widzisz mamy całe mnóstwo tradycji i zwyczajów i jednym z nich jest tak zwana przepowiednia. Moją przepowiednią było, że gdy się udam do Almudy to znajdę tam sposób by zakończyć wojnę w tym świecie. Zamieszkałem więc tam jako zwykły człowiek i poznałem ciebie. Stałaś się moją najlepszą przyjaciółką, właściwie jesteś da mnie jak siostra i nigdy nie przeszło mi przez myśl, że możesz mieć cokolwiek wspólnego z moją misją. Jednak teraz wiem, że to czego szukałem w tamtym świecie było tuż pod moim nosem. Nie jesteś zwykłym człowiekiem.
– Więc czym jestem? – zapytałam i spojrzałam na niego z nadzieją, chyba chciałam by powiedział coś co mi pomoże, coś co podpowie mi co mam dalej robić.
– Nie czym, tylko kim Lux. Jesteś naprawdę wyjątkowa. Myślę, że nic się nie dzieje przypadkowo, nawet to, że to właśnie ty ze mną tutaj siedzisz. Możliwe, że jesteś w posiadaniu jakiejś rzeczy, albo cechy, które uratują wiele żyć. – powiedział z entuzjazmem.
– Niemożliwe. To niemożliwe. Ja nawet sobie nie umiem pomóc, a co dopiero innym. Nie mogłam nawet obronić rodziców. – do oczu napłynęły mi łzy. Nie ważne ile o czymś myślisz, gdy te słowa zostaną wypowiedziane nagłos, cała prawda i tak trafia dwa razy mocniej. Może dlatego tak często unikamy lub pożądamy pewnych słów. Chcemy lub nie je usłyszeć.
Nagle poczułam jak Marcel mnie przytula, był taki ciepły, pod tym względem się nie zmienił. Nawet jeśli wszystko co do mnie mówił było dla mnie bezsensowne, to jednak jego uczucia, to jak troszczył się o mnie udowadniało mi, że to nadal ten sam Marcel. On jeden przypominał mi o tamtym świecie, do którego już nie należałam, tak samo jak i do tego. Był wszystkim. – Ja już nie wiem co mam robić. Nawet jeśli w głowię ułożę sobie co jest teraz dla mnie najważniejsze, to moje ciało i tak nie ma siły za tym podążać.
– Rozumiem. Na razie możesz odpoczywać. – ucałował mnie w czoło, po czym wstał. – Ale nie jestem pewien jak długo. Może już w najbliższym czasie będziesz musiała podjąć decyzję, która zmieni ten świat.
– Ja... – zaczęłam.
– Wierzę, że dasz radę. – uśmiechnął się do mnie. Robił to wszystko dla mnie, a ja nadal nie czułam się lepiej. Jakby wszystko zemnie uleciało, zamiast uczuć miałam jedynie wspomnienia o nich.
– Paniczu! – dobiegł nas głos jednej z zmierzających w naszą stronę kobiet. Były to służące z tego co zdążyłam się zorientować. Zawsze nosiły takie samo ubranie, czyli szare bluzki, z szeroki rękawami, oraz bordowe spodnie, które z daleka wyglądały jak długa spódnica, gdyż miały bardzo szerokie nogawki.
– O co chodzi? – spytał marszcząc brwi.
– Pański ojciec pana woła. – odpowiedziała druga, po czym spojrzała w moją stronę.
– Dziękuję. – odpowiedział, a następnie zwrócił się do mnie. – Poradzisz sobie? – w odpowiedzi kiwnęłam głową na tak. – Dobrze. – pożegnał mnie jeszcze raz swoim uśmiechem, po czym odszedł w stronę zamku.
Obie kobiety zaczęły pielęgnować kwiaty niedaleko mnie, a jak tylko ich "panicz" odszedł na wystarczającą odległość zaczęły rozmawiać.
– Ciekawe o co chodzi, prawda? – zaczęła starsza jednocześnie podwijając swoje rękawy.
– Słyszałam, że On ma wrócić.
– On? Chyba nie masz na myśli.... – podniosła głos zaskoczona.
– Właśnie, że mam. – stwierdziła z niezadowoleniem młodsza.
Chcąc nie chcąc podsłuchałam je.
Młodsza, była blondynką, mogła mieć mniej więcej dwadzieścia pięć lat, była naprawdę ładna. Miała błękitne oczy, różaną cerę, zgrabny nos i wąskie, szerokie usta. Druga zaś była jej całkowitym przeciwieństwem, była starsza o co najmniej 10 lat, miała ciemne długie włosy, które komponowały się z brązowymi oczami, lekko garbatym nosem i ustami. Jedno zdziwiło mnie jednak najbardziej, ewidentnie obie się przestraszyły. Pobladły, a na ich twarzach pojawił się taki niemiły wyraz twarzy. Dlaczego w ogóle mnie to zaciekawiło? Dopytywałam się sama siebie. Jeszcze chwilę temu byłam na wpółmartwa, a teraz zaciekawiła mnie jakaś zwykła rozmowa służących. Co najdziwniejsze w tym wszystkim, robiłam to bardziej odruchowo niż naumyślnie. Czułam się jakby coś innego niż moja własna wola decydowały o moich ruchach, albo inaczej - miałam wrażenie, że coś wpływa na moją podświadomość, a co za tym idzie na moje ruchy.
– Dostaję dreszczy na samą myśl o tym. – potarła swoje ramiona brunetka, jak gdyby było jej zimno. – Ciekawe jaki jest teraz. – utkwiła w zamyśleniu.
– Nigdy nie zapomniałam jego wzroku, był przerażający. Jest całkowitym przeciwieństwem panicza. – Czy chodziło im o Marcela?
– Jego spojrzenie to najmniejsze zmartwienie. Gorzej, jeśli będzie się chciał teraz zemścić. – dopowiedziała niebieskooka, przeczesując swoje piaskowe włosy.
– Myślę, że wszystkim wyszło by na dobre, gdyby nigdy się nie urodził. – Kim jest ta osoba, że aż tak bardzo go nienawidzą?
– Masz rację. Myślę, że to przez niego Księżna się pochorowała. – powiedziała z wielkim smutkiem, widać osoba o której wspomniała musiała być dla niej bardzo ważna – Mam tylko nadzieję, że nie pogorszy się jej, gdy go ujrzy. Słyszałam bowiem naprawdę przerażające plotki o nim. Podobno należy do Tribusu. – powiedziała przerażona podkreślając ostatnie słowo. – Słyszałam, że pokonał sam setkę wojskowych. Mówią też, że jego energia dorównuje naszemu Naczelnikowi Sił Zbrojnych.
– Co ty powiesz? I pomyśleć, że został wygnany za to, że był słaby. Teraz rozumiem, dlaczego zabroniono tutaj o nim mówić oficjalnie. Możliwe, że stał się jakimś kryminalistą.
– Nie. Myślę, że zabroniono o nim wspominać z innego powodu. No wiesz w końcu był synem naszego władcy. Nawet mu musiało być ciężko dać synowi tytuł wygnańca. – Im więcej słuchałam, tym bardziej nie mogłam przestać, aż skończyło się na tym, że podsłuchałam prawie całą rozmowę na temat tajemniczej osoby, jednocześnie leżąc na trawniku. Nie mogłam się jednak wyzbyć przeczucia, że osoba o której mówiły jest kimś bardzo ciekawym. Czułam dziwną potrzebę dowiedzenia się więcej, jakby jakaś część mnie tego bardzo chciała. Pragnęła wiedzieć jak wygląda, kim jest. Im dłużej się nad tym zastanawiałam tym było to silniejsze. Postanowiłam więc, że dowiem się o kogo chodzi, gdy tylko nadarzy się taka okazja, ale nawet po podjęciu tej decyzji cały czas nie mogłam przestać rozmyślać nad tajemniczym Nim. Wpatrywałam się w niebo lecz zamiast tak jak poprzednio bezmyślnie oglądać chmury, zaczęłam wyobrażać sobie tajemniczą postać. Wyobraziłam sobie wysokiego mężczyznę o kruczoczarnych długich włosach, które poczochrane spadały kaskadami na silnie umięśnione ramiona. Nosił by przepaskę na lewe oko, zapewne po jakiejś niesamowitej przygodzie, zaś prawe miało by ciemnoczekoladową tęczówkę i było by równie tajemnicze jak aura wokół niego. Rysy twarzy były by wyraźne, na tle głębokich zmarszczek nosiłby kilka blizn jakie pasują do wieloletniego podróżnika i wojownika. Zapewne nosił by brodę, która nadawałaby by poważnego wyglądu. Nosiłby ciemny płaszcz skórzany, który potęgowałby jego mięśnie, postrzępione, stare spodnie i wysokie, solidne buty.
Rozmyślając tak poczułam się troszkę jak mała dziewczynka, która wyobraża sobie bohatera książki. Kiedyś robiłam tak bardzo często, było to dla mnie miłą zabawą z własną wyobraźnią.
Gdy już przed oczami miałam wyrazisty i pełen obraz stworzonej postaci, powróciłam do czynności sprzed rozmowy z przyjacielem, czyli do bezcelowego wgapiania się w niebo. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam sobie nucić pewną melodię (link) . Sama nie wiem skąd ją znałam, ale bardzo mi się podobała. Była taka łagodna i urocza. Coś jak kołysanka, którą śpiewa się dziecku na dobranoc.
– Tutaj jesteś. – usłyszałam głos siostry Marcela. Spojrzałam na nią. Stała przede mną i wyglądała właściwie jak mały aniołek. Słońce przedstawiało jej włosy w bardziej ciepłej barwie, a jej twarz promieniała na swój sposób oczywiście jak zawsze uśmiechała się słodko, jak gdyby chciała by przeszło to na mnie. – Marcel poprosił mnie, abym zaopiekowała się tobą, a ty mi gdzieś zniknęłaś. Trochę się przestraszyłam. – usiadła obok mnie.
– Już ze mną rozmawiał. – powiedziałam spokojnie.
– To dobrze. Jesteś może głodna? – zapytała z entuzjazmem, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć zdradziło mnie burczenie w brzuchu. – To świetnie! – klasnęła w dłonie – Ja też jestem trochę głodna. Chodźmy coś zjeść dobrze? – Kiwnęłam głową, po czym wstałam, a zaraz za mną ona – No to chodźmy. – poprowadziła.
– Lily? – odważyłam się spytać po chwili zastanowienia.
– Tak? – zaciekawiła się tym co chciałam jej powiedzieć.
– Wcześniej podsłuchałam pewną rozmowę, tych dwóch kobiet, które pielęgnują tam dalej ogródek. One mówiły, że ktoś ma tutaj wrócić, ale nie nazwały go po imieniu, gdyż podobno zabroniono o nim mówić oficjalnie. Wspomniały też, że jest wygnańcem. Wiesz może o kogo chodzi? – spojrzałam na nią z zaciekawieniem. Jej twarz zmieniła się. Usta wygięły się w odwrotną stronę niż zwykle, oczy zabłyszczały i pojawił się w nich smutek.
– Chyba wiem o kogo chodzi, – powiedziała poważnym tonem – ale nie mogę ci za wiele powiedzieć. Sama wiem bardzo mało. – nie przestając iść spojrzała na mnie z uśmiechem, wróciła do wyglądy sprzed chwili. – Widzisz ja mam dwóch braci, kochanego Marcela i drugiego Harolda. Nigdy go nie widziałam, ale myślę, że to właśnie o niego chodzi. Ojciec zakazał o nim rozmawiać, a ponieważ sprawuje tutaj władze nikt nigdy nie chciał mi nic o nim powiedzieć. Wiem tylko tyle, że odszedł stąd zanim się jeszcze urodziłam. Pomimo tego, iż zawsze gdy o nim wspomniałam wszystkim rzedły miny to i tak bardzo, bardzo chciałabym go poznać. – powiedziała szczerze uśmiechając się i ekscytując – Jeśli jednak chcesz dowiedzieć się czegoś więcej musisz zapytać Marcela albo mojej mamy, ale ona jest trochę chora i jako księżna musi na siebie uważać, więc lepiej nie. Ojciec zaś, hmm myślę, że go nie powinnaś pytać. Chyba ma do niego jakąś urazę albo coś w tym rodzaju.
– Czyli muszę spytać Marcela? Ale on został zawołany przez waszego tatę.
– To lepiej im nie przeszkadzać. Jeśli chcesz to mogę ci jednak pokazać jeden z portret. Wiem gdzie jest.
– Zgoda. – kiwnęłam głową. Zanim się zorientowałam, byłyśmy już w zamku.
– Potem pójdziemy coś zjeść.
– Niech będzie. – przytaknęłam dotykając prawą ręką swojego brzucha. Odczuwałam naprawdę wielki głód, który coraz ciężej było mi ukryć.
– Wiesz, cieszę się, że w końcu ze mną o czymś porozmawiałaś. Myślę, że mogłybyśmy zostać przyjaciółkami. – Przyjaciół chyba nigdy nie za wiele, prawda tato? - pomyślałam.
– Chyba tak. – odpowiedziałam.
Skręciłyśmy w prawo.
– Portrety są na drugim piętrze. – powiedziała Lily – Niektóre są naprawdę bardzo piękne. Często tamtędy spaceruję.
Znalazłyśmy się przed cudowną klatką schodową. Wyglądała tak, jakby miała prowadzić do jakiegoś raju. Schody drewniane, wzbogacone delikatnymi zdobieniami elementów roślin. Ściany bordowe, na swój sposób eleganckie i zachwycające. Wiszące na nich obrazy, postaci i widoków z ramami z dodatkami złotych fragmentów. Oczywiście także duże okno, dające światło dla całego pomieszczenia i jednocześnie wzbogacające je o zapierający dech w piersiach widok na ogród. Przechodziłam wszystko dokładnie oglądając i podziwiając z zachwytem. Gdy już dotarłyśmy na górę okazało się, że faktycznie schody prowadziły jakby do innego świata. Drugie piętro różniło się całkowicie od pierwszego, czy parteru. Tamte miały tak piękne tylko główne wejścia i ewentualnie wyjątkowe komnaty, drugie zaś imponowało całym sobą. Każdy korytarz olśniewał swoją okazałością i przepychem.
Przeszłyśmy już tak cztery wspaniałe korytarze, aż do tarłyśmy do piątego, dużo szerszego i wzbudzającego większy podziw. Przyćmiewał on wszystkie pozostałe.
– To tutaj. – powiedziała moja mała przyjaciółka, złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą przez kilka metrów, aż w końcu stanęłyśmy przy obrazie, który zasłonięty był karmazynową zasłonką. – Ojciec kazał go zasłonić, ale ja i tak musiałam się dowiedzieć.
– Mogę? – wyciągnęłam rękę i złapałam za przykrycie.
– Tak. Nikogo tutaj nie ma. – rozejrzała się dookoła. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej jednym ruchem ręki ściągnęłam materiał. Pod nim znajdował się dość dużo portret chłopca, który mógł mieć na oko jakieś sześć lat. Miał zielone, tajemnicze oczy i trochę blado wyglądającą twarz, która wydawała się dość upiorna. Jednak bo bliższym przyjrzeniu się dostrzegłam w niej coś jeszcze innego. Sprawiało to, że czułam smutek i żal patrząc na nią, ale nie wydawał się na nic zły. Jakby był pochłonięty w melancholii od tak dawna, że sam już nie pamiętał za co był tak naprawdę smutny. Z drugiej zaś strony wydawał się dziwnie spokojny i szczęśliwy, a ponieważ wpatrywał się w swojego towarzysza pomyślałam, że to dzięki niemu. Po jego prawej stronie stał bowiem dość duży pies, który bardzo przypominał mi mojego, kochanego Psa. Oba były jakby tej samej rasy, a jednocześnie miały tak samo miłe spojrzenia.
– Wiedziałem, że tutaj was znajdę. – usłyszałam głos Marcela, który szedł w naszym kierunku. – Co tutaj robicie? – doszedł te kilka metrów i stanął obok mnie, następnie spojrzał na obraz i jakby automatycznie pobladł.
– Chciałam z tobą porozmawiać. – przerwałam kilku sekundową ciszę, na co Marcel jak gdyby ocknął się z transu i spojrzał na mnie.
– Tak, o co chodzi? – uśmiechnął się do mnie, ale miałam wrażenie, że jest to uśmiech wymuszony. Było widać, że jedno spojrzenie na portret zmieniło jego humor i próbował to teraz zamaskować.
– Widzisz słyszałam pewne plotki i chciałabym się dowiedzieć jak najwięcej o nim. – wskazałam na chłopca z obrazu. Spojrzał na mnie lekko zdziwiony, ale po sekundzie jakby przystał na moją prośbę. – Ma na imię Harold, tak?
– Tak, Harold Styles mój młodszy brat bliźniak. Zdaje się, że plotki szybko się roznoszą, szybciej niż mógłbym się spodziewać.
– Możesz mi powiedzieć wszystko co o nim wiesz? Wiem, że to dziwne, ale czuję jakąś wielką potrzebę poznania go bardziej.
– Hmm... więc ojciec powiedział mi, że mam opowiedzieć ci wszystko i odpowiedzieć na każde twoje pytanie, a skoro on ma się tutaj niedługo zjawić to chyba mogę ci coś opowiedzieć.
– Dlaczego został stąd wygnany? – zadałam pierwsze pytanie, ciekawiło mnie to chyba najbardziej.
– On nigdy nie został wygnany, sam odszedł. – odpowiedział spokojnie.
– Jak to sam odszedł? – dopytywałam.
– Ponad trzysta sześćdziesiąt lat temu wybuchła wielka kłótnia pomiędzy naszym ojcem, a Haroldem, do tego stopnia, że postanowił on opuścić to miejsce.
– Jaki powód był tej kłótni? – wyprzedziła mnie Lily.
– Ojciec zaczął przydzielać mu obowiązki reprezentacyjne, których on nie za bardzo lubił.
– No chyba nie uciekł z domu na zawsze tylko przez obowiązki. – wtrąciłam swoje zdanie.
– Masz rację, to był tylko punkt kulminacyjny, wszystko zaczęło się dużo, dużo wcześniej. Widzisz w moim młodszym bracie zawsze było coś niepokojącego, miał naprawdę przerażającą aurę. Myślę, że nawet ojciec się go obawiał. Harold nigdy nie czuł się członkiem naszej rodziny. Zawsze przesiadywał sam, czasami wręcz wyglądał jakby nienawidził nas wszystkich. Zapewne uważał ten zamek za swojego rodzaju więzienie i dlatego, gdy odszedł stąd nie chciał wrócić. Zresztą ojciec dał mu tytuł wygnańca, a jego duma nie pozwala mu tego cofnąć. Zdziwiło mnie więc bardzo, gdy okazało się dzisiaj, że ojciec wysłał do niego pismo z prośbą o przybycie tutaj.
– A jaki był z charakteru? – zapytałam.
– Nie wiem. Zawsze chodził sam, sprzeciwiał się wszystkiemu i wszystkim. Jego jedyną przyjaciółką była ona Diana. – wskazał na zwierzę z obrazu – Niestety on umarła kilka tygodni po namalowaniu tego obrazu. Lux, dlaczego cię on tak bardzo interesuje ?
– Nie wiem, ale mam wrażenie, że im szybciej go spotkam tym lepiej.
Nic tak nie orzeźwia jak dobre getro w karczmie. Wszedłem i usiadłem przy barze, po czym zamówiłem trunek. Barmanka spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
– Możesz zdjąć ten swój kaptur. Tutaj nawet najgorszym łotrom nic nie grozi. To zapomniane miejsce. – powiedziała podając mi kufel – No chyba, ze się wstydzisz swojego wyglądu. – ściągnąłem kaptur i przeczesałem włosy.
– Uważasz, że powinienem się wstydzić. – powiedziałem cwaniacko.
– Wręcz przeciwnie jesteś całkiem niezły. – odpowiedziała z uśmiechem. – Chociaż kogoś mi przypominasz. Czekaj, czekaj... – zastanowiła się chwilę – Wyglądasz zupełnie jak syn króla Robina.
– Zwykłe podobieństwo. – odpowiedziałem niewzruszony.
– Co taki przystojniaczek jak ty robi w takiej melinie? – kobiety zawsze są zbyt ciekawskie.
– A ukrywam się. – odpowiedziałem uśmiechając się.
– A przed kim to? – kolejne pytania, naprawdę upierdliwe.
– Przed wojskami króla.
– Czyli jednak masz z nim jakieś powiązanie. – przymrużyła oczy i oparła się na blacie pokazując w ten sposób swój duży biust.
– Jest dla mnie nikim. – odpowiedziałem trochę bardziej stanowczym głosem.
– Chwila moment, coś sobie przypomniałam. Król miał dwóch synów, bliźniaków. Czyżbyś był...
W tej chwili drzwi otworzyły się. Wszedł jeden z wojskowych, stanął na środku i zaczął czytać. Całe towarzystwo odwróciło się w jego stronę, ja jednak nie mogłem tego zrobić. Od razu by mnie rozpoznał, założyłem kaptur na głowę i wziąłem kolejny łyk getro. Zaczął czytać rozporządzenie według, którego każdy kto mnie widział albo ma jakiekolwiek informacje ma się zgłosić do oddziału w zamian za nagrodę pieniężną. Podobno ten stary nieudacznik miał do mnie jakąś sprawę i pomimo, iż od środka zżerała mnie ciekawość to nadal czułem całkowitą niechęć oglądania go. Przez głowę przemknęły mi obrazy naszego ostatniego spotkania i nagle, ni stąd ni zowąd narosła we mnie chęć zemsty. Z uśmiechem na twarzy gwałtownie wstałem i wszyscy spojrzeli na mnie.
– Można wiedzieć czego ten popapraniec ode mnie chce?! – podniosłem głos i zdjąłem kaptur. Wojskowy otworzył oczy ze zdziwieniem.
– Wyjdź ze mną na zewnątrz, a wszystko ci wyjaśnię. – powiedział po chwili zastanowienia. Dobrze wiedziałem czego się spodziewać, znałem jednak, że nie zmienia to postaci rzeczy. Wyszedłem z nim na zewnątrz, gdzie czekało dwudziestu uzbrojonych szeregowych czekających tylko na rozkaz "Aresztować go" i tak też się stało. Po chwili dwóch knypków trzymało mnie uporczywie za ręce, jakby to miało zapewnić im bezpieczeństwo. Tak naprawdę nogi trzęsły im się ze strachu.
– Więc, czego ode mnie chce?
– Mieliśmy rozkaz złapania ciebie i przyprowadzenia do zamku.
– Ach tak? – powiedziałem rozbawiony – I niby jakim sposobem chcecie wykonać te rozkaz. – stary znowu mnie nie docenił, tak jak zawsze.
– No po prostu... – zaczął się tłumaczyć. – Postanowiłem pokazać mu jak bardzo wykonanie jego misji jest niemożliwe. Złamałem obie ręce, tych, który mnie trzymali, a zaraz potem rzuciłem nimi na kilka metrów. Oczywiście widząc to cała chmara rzuciła się na mnie, ale nie był to dla mnie najmniejszy problem, bowiem wszystko co istnieje jest tak silne jak jego najsłabszy punkt, a ja ich słabe punkty znałem na pamięć. Dwie minuty później tylko jeden stał jeszcze na ziemi, reszta była nieprzytomna.
– Coś ty im zrobił? – spytał chwiejnym głosem ostatni, był tym samym, który czytał rozporządzenie.
– Spokojnie nie uszkodziłem ich punktów witalnych, nic im nie będzie. Co ważniejsze... – zbliżyłem się do niego – powiedz mi, czy stało się coś niezwykłego ostatnio co mogło by mieć związek z tym, że on mnie szuka.
– N- n- nie w- wiem. – zaczął się trząść już na całym ciele i był blady jak ściana. Całkiem fajnie to wyglądało.
– Jesteś pewien? – zrobiłem jeszcze krok bliżej.
– Sły- sły- słyszałem pogłoski, że t- twój brat w- w- wrócił i.. i to nie s- sam.
– A z kim? – zmarszczyłem brwi.
– Z... z jakąś dzie- dzie- dziewczyną. – wyjąkał w końcu odpowiedź.
– Możesz im wysłać wiadomość, że pojawię się tam jutro po południu.
– Ale j- jak? – spytał drżącym głosem – To z tydzień drogi na pieszo.
– Polecę tam na własnych skrzydłach. – zdjąłem pelerynę, potem moje dwie szable i bluzkę, z peleryny zrobiłem coś w rodzaju worka na pozostałe rzeczy. Pozostały jeszcze tylko skrzydła. – Odsuń się. – powiedziałem do na wpółprzytomnego mężczyzny. Jak kazałem tak zrobił.
Stanąłem we własnych płomieniach, które uwolniły się przez chwilę nie uwagi z powodu bólu jaki czułem. Anioły bardzo rzadko używają swoich skrzydeł, jest to tak wielki ból, że człowiek umarłby od tego. To jak dobrowolne rozcinanie mięśni oraz skóry od wewnątrz. Z łopatek formuje się kość, która rośnie pod skórą, jakby coś miało w środku wybuchnąć.
Nie mogąc już wytrzymać tak wielkiego cierpienia upadłem na ziemię. Wbiłem swoje palce w ziemię i wydarłem się na całe gardło, aż ludzie z gospody wyszli na zewnątrz. Jeszcze chwila, kość przebije się przez skórę i moje tortury się skończą. Zacisnąłem jeszcze bardziej ręce, aż w końcu udało się. Jeśli o mnie chodzi, to wole być trzy razy przebity na wylot niż wykształcać skrzydła. Wstałem z uśmiechem na twarzy wpatrując się w zdziwione twarzy obserwatorów – lepiej by ta informacja dotarła tam na czas, rozumiesz? – nie czekając na odpowiedź wzbiłem się w powietrze. Samo latanie nie sprawia bólu, co więcej ktoś kto tego spróbował, wie, ze efekt wart jest ceny. Samo unoszenie się to coś niezwykłego, lepszego od każdego snu, od każdego prezentu. To jedna z niewielu rzeczy, które naprawdę sprawiają mi przyjemność. Unosiłem się wyżej i wyżej, a powietrze wokół mnie oziębiało się. Wzleciałem nad pierwszą warstwę chmur i bez zastanowienia ruszyłem w zaplanowanym kierunku. Napawałem się pięknym widokiem chmur oraz miast nad którymi przelatywałem. Niestety, aby zdążyć na czas musiałem się pospieszyć dlatego postanowiłem lecieć bez przerwy i udało mi się to bez problemu. Leciałem całą noc i przed południem mogłem dostrzec już ogromny zamek. Budynek, w którym kiedyś mieszkałem. Mające jeszcze kilka godzin wylądowałem w ustronnym miejscy, czyli na dachu jednego z najwyższych budowli i spaliłem tam swoje skrzydła. To również niezbyt miły proces, ale jedyny jaki poznałem. Można go chyba porównywać do spalenia swoich koniczyn. Pamiętając jednak ból jaki się już raz przeżyło, nie da się czuć drugi raz tak samo mocno, a przynajmniej nie ból fizyczny. Założyłem z powrotem swoje ubranie, a następnie wmieszałem się w tłum. Poszedłem do najbliższego baru, byłem pewien, że całkowicie na trzeźwo to ja tam nie wytrzymam. Całe miasto, aż huczało od plotek o mnie co za każdym razem wywoływało uśmiech na mojej twarzy. Anielici byli tacy płytcy, wymyślali o mnie najprzeróżniejsze historie, by móc o czym porozmawiać. Dowiedziałem się tylu niedorzecznych wiadomości o samym sobie, że o niektóre to nawet sam siebie bym nie podejrzewał. Oczywiście w każdej plotce było ziarenko prawdy, ale najczęściej były zagłuszane przez liczne ubarwienia. Gdy nadeszło popołudnie zjawiłem się przed główną bramą. Taka chwila dzieje się tylko raz w życiu, a jednak stojąc przed nimi nie mogłem wykrztusić ani jednej dobrej myśli, nic. Pchnięciem ręki otworzyłem ciężkie drzwi. Zapewne ten stary pryk nikomu nie powiedział, że mam się tu teraz zjawić. Przecież nie będą witać wygnańca, nawet syna króla. W pewnym sensie mi ulżyło, żadnych ceregieli i tym podobnych. Z drugiej jednak strony myślałem, że będzie wyglądać to trochę inaczej. Nigdy nie myślałem za bardzo o powrocie do domu, ale zawsze wiedziałem, że będzie to dla mnie coś ważnego. Myślałem, że chociaż matka wyjdzie mi na spotkanie, ale nie. Jakbym dawno przestał dla nich istnieć.
Od Autorki: Krótko. Przepraszam, że tak długo. Postaram się by teraz było lepiej. Przepraszam za błędy i proszę o komentarze - jakiekolwiek.
Marcel zabrał mnie do jakiegoś pokoju, nawet nie zwróciłam uwagi na to jak wygląda, nie chciałam niczego, tylko być sama. Chyba zrozumiał to po jakimś czasie. Delikatnie położył mnie na łóżku. Spojrzałam na niego, na jego zmartwioną twarz, zielone, ładne oczy, zaciśnięte usta. Chciałam mu coś powiedzieć, ale do końca nie wiedziałam co, dlatego nie odezwałam się. Westchnął tylko głęboko, coś powiedział, a zaraz potem wyszedł. Została ze mną mała Lily, cały czas słuchała mojego szlochu i głaskała mnie po włosach, gdy wtulałam się w poduszkę. Płakałam i płakałam, może godzinę, może kilka, aż w końcu usnęłam, niestety nawet sen nie był wstanie uspokoić moich myśli.
Gdy się obudziłam był już ranek, ciepłe promyki słońca ogrzewały moją twarz i ukazywały cały pokój w milszych barwach. Za oknem dało się słychać radośnie ćwierkające ptaki, tylko jakaś dziwna pustka wokół mnie nie pozwalała mi się tym wszystkim cieszyć. Ani ładny poranek, ani ciepło wygrzanego łóżka, nawet słodko śpiąca Lily nie dała rady poprawić mi samopoczucia. O ile to w ogóle było jeszcze możliwe. Po mimo tego, że czułam głód i pragnienie, nie chciałam ani jeść, ani pić, także pieczenie oczu, ani ból nogi mną nie ruszały. Po prostu nie zwracałam na nie uwagi, nie miały dla mnie znaczenia. Nic już go nie miało.
Obróciłam się z jednego boku na plecy i zaczęłam wpatrywać się w okno po drugiej stronie. Niebo wydawało się bardziej błękitne niż zwykle, choć jakieś takie ponure. Smutek tego nieba różnił się od mojego.
– Jak się czujesz? – usłyszałam ten cieniutki głosik małej szatynki. Spojrzałam na nią, miała taki łagodny uśmiech wymalowany na twarzy. Czasami wręcz wydawało mi się, że jest jak jakaś mała porcelanowa laleczka idealna, bez skazy. Mrugnęłam dwa razy, a następnie odwróciłam wzrok od niej. – Jesteś głodna? – w odpowiedzi na to pytanie bardziej wtuliłam się do poduszki. Widząc, że nie chcę z nią teraz rozmawiać odpuściła sobie. Wstała z łóżka i zaczęła krzątać się po swoim pokoju. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w najprzeróżniejsze dźwięki. Odgłosy zamykania szuflad, kroków dziewczynki, ptaków za oknem, wsłuchiwałam się w nie jak bardzo to było możliwe, aż usłyszałam swoje imię. Ten znany mi głos mojego taty. Natychmiast otworzyłam oczy i rozejrzałam się. – Coś się stało? – Lily zauważyła mój nagły odruch.
– Nie. – odpowiedziałam kręcąc głową.
– Ja idę się przebrać, a potem znajdę Marcela. Miałam go powiadomić jak się obudzisz. – i znowu ten jej słodki uśmiech, za każdym razem taki samy, tak samo uroczy i delikatny. Kiwnęłam głowę na tak. Gdy tylko wyszła dotarło do mnie, że naprawdę nie mam ochoty teraz rozmawiać z Marcelem, ani też myśleć o wszystkich niedorzecznych rzeczach jakie mi się przytrafiły. Podniosłam kołdrę i poczułam jak całe przyjemne ciepło mnie opuszcza. Postawiłam bose stopy na posadzce, przeszedł mnie zimny dreszcz. Była bardzo zimna. Nie zwracając jednak na to wielkiej uwagi ruszyłam przed siebie. Po ciuchu wymknęłam się z pokoju i ruszyłam w stronę wczoraj widzianego, pięknego ogrodu.
Szłam powolnym krokiem nie zwracając na nikogo uwagi, aż dotarłam na plac do ćwiczeń. Gdy postawiłam stopy na piasku, wydawał mi się zupełnie inny niż zwykle. Mimo iż, była to po prostu sucha, niezarośnięta ziemia, była ciepła i miła w dotyku. Zupełnie inna niż mogło by się wydawać na pierwszy rzut oka. Przeszłam wzdłuż placu i weszłam do ogrodu. Było tak samo pięknie jak poprzedniego dnia. Cudowny zapach unosił się w powietrzu. Położyłam się na trawie i napawając się słodkim zapachem wpatrywałam się w niebo. Patrzałam na chmury jakby były czymś naprawdę ciekawym, mimo iż nie cieszyło mnie to tak jak zawsze. Na tą chwilę i tak nie znalazłabym lepszego zajęcia. Sama pośród irysów, właśnie to mi odpowiadało - spokój by choć trochę spróbować uporać się z tym bólem. Gdybym mogła chociaż mieć nadzieję, że ta chwila jest tylko snem, to jestem pewna, że byłby to jeden z najpiękniejszych jakie moja wyobraźnia może stworzyć. Z czystym sumieniem mogłam powiedzieć, iż ogród ten tej na swój sposób magiczny.
Usłyszałam czyjeś kroki i od razu je rozpoznałam. Należały do Marcel. Chyba znałam go tak dobrze, że mogłam rozpoznać go nawet po rytmie chodzenia. O dziwo swojej smukłej sylwetki, zawsze chodził pewny siebie, ale jednocześnie z elegancją, płynnie i łagodnie.
Usiadł obok mnie, ale ja uporczywie nie chciałam spojrzeć na niego. Nie wiem czy nie miałam odwagi czy też najzwyczajniej nie chciałam tego robić. On zaś przez jakiś czas się nie odzywał, zapewne zbierał myśli by coś powiedzieć.
– Musimy porozmawiać. Wiem, że to dla ciebie trudne i... – zaczął mówić szybko na jednym wydechu.
– Dobrze. – powiedziałam cicho. Usłyszawszy to Marcel spojrzał na mnie lekko zdziwiony. – Chcę się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. – wyjaśniłam.
– Rozumiem. Od czego by tu zacząć. – przerwał, aby się zastanowić – No więc, teraz nie jesteśmy już na Ziemi, jesteśmy na Arret, planecie do niej równoległej. Ja pochodzę właśnie stąd. – wziął głęboki wdech – Lux wiem, że uwielbiałaś historię bohaterów z nadprzyrodzonymi mocami i tym podobnych, ale wiesz wszystkie te legendy, bajki skądś się wzięły. Można powiedzieć, że większość ma swój początek właśnie tutaj. Ja nie jestem człowiekiem. – nie mogłam mu przerwać, nawet jeśli wszystko co mówił wydawało się takie niedorzeczne, to mimo wszystko ja mu wierzyłam. To nie było to, że zawsze chciałam przeżyć przygodę w zaczarowanym świecie jak bohaterowie książek, ani nawet moje zaufanie do najlepszego przyjaciela nie sprawiło by, że tak po prostu bym uwierzyła. To było coś zupełnie innego, coś silniejszego. Bardziej jakbym o tym wszystkim już kiedyś wiedziała, ale usilnie chciała zapomnieć, traktując te wspomnienia jako wytwór swojej wyobraźni. Trochę jakbym odzyskiwała pamięć po amnezji. Chyba właśnie tak czułby się człowiek, gdyby mu ktoś opowiedział o jego wcześniejszym życiu, a on to wszystko zaczynałby sobie przypominać. Ja właśnie tak się czułam na daną chwilę. – Wiem, że to dziwnie zabrzmi, pewnie jak wszystko co ci tutaj powiedziałem. – kontynuował –Ale... jestem rasy anioła. Oczywiście nie jakimś wysłannikiem Boga. – od razu dopowiedział – Ludzie tak właśnie nazywali te istoty, a ponieważ mamy skrzydła tak jak oni to nazwa przyjęła się i tutaj. – powiedział dość szybko, chyba nie chcąc bym mu przerwała lub pomyślała o tym zanim on skończy. Potem spojrzał na mnie, chcąc sprawdzić moją reakcję. – Wierzysz mi?
– Chyba tak. – powiedziałam niepewnie – Pamiętając wszystko co widziałam, nie mogę po prostu nie uwierzyć. Ale co ja tutaj robię? Przecież nie mam nic wspólnego z tym światem. Z tamtym już zresztą też. – ostatnie zdanie powiedziałam po cichu, tylko do siebie.
– Widzisz mamy całe mnóstwo tradycji i zwyczajów i jednym z nich jest tak zwana przepowiednia. Moją przepowiednią było, że gdy się udam do Almudy to znajdę tam sposób by zakończyć wojnę w tym świecie. Zamieszkałem więc tam jako zwykły człowiek i poznałem ciebie. Stałaś się moją najlepszą przyjaciółką, właściwie jesteś da mnie jak siostra i nigdy nie przeszło mi przez myśl, że możesz mieć cokolwiek wspólnego z moją misją. Jednak teraz wiem, że to czego szukałem w tamtym świecie było tuż pod moim nosem. Nie jesteś zwykłym człowiekiem.
– Więc czym jestem? – zapytałam i spojrzałam na niego z nadzieją, chyba chciałam by powiedział coś co mi pomoże, coś co podpowie mi co mam dalej robić.
– Nie czym, tylko kim Lux. Jesteś naprawdę wyjątkowa. Myślę, że nic się nie dzieje przypadkowo, nawet to, że to właśnie ty ze mną tutaj siedzisz. Możliwe, że jesteś w posiadaniu jakiejś rzeczy, albo cechy, które uratują wiele żyć. – powiedział z entuzjazmem.
– Niemożliwe. To niemożliwe. Ja nawet sobie nie umiem pomóc, a co dopiero innym. Nie mogłam nawet obronić rodziców. – do oczu napłynęły mi łzy. Nie ważne ile o czymś myślisz, gdy te słowa zostaną wypowiedziane nagłos, cała prawda i tak trafia dwa razy mocniej. Może dlatego tak często unikamy lub pożądamy pewnych słów. Chcemy lub nie je usłyszeć.
Nagle poczułam jak Marcel mnie przytula, był taki ciepły, pod tym względem się nie zmienił. Nawet jeśli wszystko co do mnie mówił było dla mnie bezsensowne, to jednak jego uczucia, to jak troszczył się o mnie udowadniało mi, że to nadal ten sam Marcel. On jeden przypominał mi o tamtym świecie, do którego już nie należałam, tak samo jak i do tego. Był wszystkim. – Ja już nie wiem co mam robić. Nawet jeśli w głowię ułożę sobie co jest teraz dla mnie najważniejsze, to moje ciało i tak nie ma siły za tym podążać.
– Rozumiem. Na razie możesz odpoczywać. – ucałował mnie w czoło, po czym wstał. – Ale nie jestem pewien jak długo. Może już w najbliższym czasie będziesz musiała podjąć decyzję, która zmieni ten świat.
– Ja... – zaczęłam.
– Wierzę, że dasz radę. – uśmiechnął się do mnie. Robił to wszystko dla mnie, a ja nadal nie czułam się lepiej. Jakby wszystko zemnie uleciało, zamiast uczuć miałam jedynie wspomnienia o nich.
– Paniczu! – dobiegł nas głos jednej z zmierzających w naszą stronę kobiet. Były to służące z tego co zdążyłam się zorientować. Zawsze nosiły takie samo ubranie, czyli szare bluzki, z szeroki rękawami, oraz bordowe spodnie, które z daleka wyglądały jak długa spódnica, gdyż miały bardzo szerokie nogawki.
– O co chodzi? – spytał marszcząc brwi.
– Pański ojciec pana woła. – odpowiedziała druga, po czym spojrzała w moją stronę.
– Dziękuję. – odpowiedział, a następnie zwrócił się do mnie. – Poradzisz sobie? – w odpowiedzi kiwnęłam głową na tak. – Dobrze. – pożegnał mnie jeszcze raz swoim uśmiechem, po czym odszedł w stronę zamku.
Obie kobiety zaczęły pielęgnować kwiaty niedaleko mnie, a jak tylko ich "panicz" odszedł na wystarczającą odległość zaczęły rozmawiać.
– Ciekawe o co chodzi, prawda? – zaczęła starsza jednocześnie podwijając swoje rękawy.
– Słyszałam, że On ma wrócić.
– On? Chyba nie masz na myśli.... – podniosła głos zaskoczona.
– Właśnie, że mam. – stwierdziła z niezadowoleniem młodsza.
Chcąc nie chcąc podsłuchałam je.
Młodsza, była blondynką, mogła mieć mniej więcej dwadzieścia pięć lat, była naprawdę ładna. Miała błękitne oczy, różaną cerę, zgrabny nos i wąskie, szerokie usta. Druga zaś była jej całkowitym przeciwieństwem, była starsza o co najmniej 10 lat, miała ciemne długie włosy, które komponowały się z brązowymi oczami, lekko garbatym nosem i ustami. Jedno zdziwiło mnie jednak najbardziej, ewidentnie obie się przestraszyły. Pobladły, a na ich twarzach pojawił się taki niemiły wyraz twarzy. Dlaczego w ogóle mnie to zaciekawiło? Dopytywałam się sama siebie. Jeszcze chwilę temu byłam na wpółmartwa, a teraz zaciekawiła mnie jakaś zwykła rozmowa służących. Co najdziwniejsze w tym wszystkim, robiłam to bardziej odruchowo niż naumyślnie. Czułam się jakby coś innego niż moja własna wola decydowały o moich ruchach, albo inaczej - miałam wrażenie, że coś wpływa na moją podświadomość, a co za tym idzie na moje ruchy.
– Dostaję dreszczy na samą myśl o tym. – potarła swoje ramiona brunetka, jak gdyby było jej zimno. – Ciekawe jaki jest teraz. – utkwiła w zamyśleniu.
– Nigdy nie zapomniałam jego wzroku, był przerażający. Jest całkowitym przeciwieństwem panicza. – Czy chodziło im o Marcela?
– Jego spojrzenie to najmniejsze zmartwienie. Gorzej, jeśli będzie się chciał teraz zemścić. – dopowiedziała niebieskooka, przeczesując swoje piaskowe włosy.
– Myślę, że wszystkim wyszło by na dobre, gdyby nigdy się nie urodził. – Kim jest ta osoba, że aż tak bardzo go nienawidzą?
– Masz rację. Myślę, że to przez niego Księżna się pochorowała. – powiedziała z wielkim smutkiem, widać osoba o której wspomniała musiała być dla niej bardzo ważna – Mam tylko nadzieję, że nie pogorszy się jej, gdy go ujrzy. Słyszałam bowiem naprawdę przerażające plotki o nim. Podobno należy do Tribusu. – powiedziała przerażona podkreślając ostatnie słowo. – Słyszałam, że pokonał sam setkę wojskowych. Mówią też, że jego energia dorównuje naszemu Naczelnikowi Sił Zbrojnych.
– Co ty powiesz? I pomyśleć, że został wygnany za to, że był słaby. Teraz rozumiem, dlaczego zabroniono tutaj o nim mówić oficjalnie. Możliwe, że stał się jakimś kryminalistą.
– Nie. Myślę, że zabroniono o nim wspominać z innego powodu. No wiesz w końcu był synem naszego władcy. Nawet mu musiało być ciężko dać synowi tytuł wygnańca. – Im więcej słuchałam, tym bardziej nie mogłam przestać, aż skończyło się na tym, że podsłuchałam prawie całą rozmowę na temat tajemniczej osoby, jednocześnie leżąc na trawniku. Nie mogłam się jednak wyzbyć przeczucia, że osoba o której mówiły jest kimś bardzo ciekawym. Czułam dziwną potrzebę dowiedzenia się więcej, jakby jakaś część mnie tego bardzo chciała. Pragnęła wiedzieć jak wygląda, kim jest. Im dłużej się nad tym zastanawiałam tym było to silniejsze. Postanowiłam więc, że dowiem się o kogo chodzi, gdy tylko nadarzy się taka okazja, ale nawet po podjęciu tej decyzji cały czas nie mogłam przestać rozmyślać nad tajemniczym Nim. Wpatrywałam się w niebo lecz zamiast tak jak poprzednio bezmyślnie oglądać chmury, zaczęłam wyobrażać sobie tajemniczą postać. Wyobraziłam sobie wysokiego mężczyznę o kruczoczarnych długich włosach, które poczochrane spadały kaskadami na silnie umięśnione ramiona. Nosił by przepaskę na lewe oko, zapewne po jakiejś niesamowitej przygodzie, zaś prawe miało by ciemnoczekoladową tęczówkę i było by równie tajemnicze jak aura wokół niego. Rysy twarzy były by wyraźne, na tle głębokich zmarszczek nosiłby kilka blizn jakie pasują do wieloletniego podróżnika i wojownika. Zapewne nosił by brodę, która nadawałaby by poważnego wyglądu. Nosiłby ciemny płaszcz skórzany, który potęgowałby jego mięśnie, postrzępione, stare spodnie i wysokie, solidne buty.
Rozmyślając tak poczułam się troszkę jak mała dziewczynka, która wyobraża sobie bohatera książki. Kiedyś robiłam tak bardzo często, było to dla mnie miłą zabawą z własną wyobraźnią.
Gdy już przed oczami miałam wyrazisty i pełen obraz stworzonej postaci, powróciłam do czynności sprzed rozmowy z przyjacielem, czyli do bezcelowego wgapiania się w niebo. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam sobie nucić pewną melodię (link) . Sama nie wiem skąd ją znałam, ale bardzo mi się podobała. Była taka łagodna i urocza. Coś jak kołysanka, którą śpiewa się dziecku na dobranoc.
– Tutaj jesteś. – usłyszałam głos siostry Marcela. Spojrzałam na nią. Stała przede mną i wyglądała właściwie jak mały aniołek. Słońce przedstawiało jej włosy w bardziej ciepłej barwie, a jej twarz promieniała na swój sposób oczywiście jak zawsze uśmiechała się słodko, jak gdyby chciała by przeszło to na mnie. – Marcel poprosił mnie, abym zaopiekowała się tobą, a ty mi gdzieś zniknęłaś. Trochę się przestraszyłam. – usiadła obok mnie.
– Już ze mną rozmawiał. – powiedziałam spokojnie.
– To dobrze. Jesteś może głodna? – zapytała z entuzjazmem, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć zdradziło mnie burczenie w brzuchu. – To świetnie! – klasnęła w dłonie – Ja też jestem trochę głodna. Chodźmy coś zjeść dobrze? – Kiwnęłam głową, po czym wstałam, a zaraz za mną ona – No to chodźmy. – poprowadziła.
– Lily? – odważyłam się spytać po chwili zastanowienia.
– Tak? – zaciekawiła się tym co chciałam jej powiedzieć.
– Wcześniej podsłuchałam pewną rozmowę, tych dwóch kobiet, które pielęgnują tam dalej ogródek. One mówiły, że ktoś ma tutaj wrócić, ale nie nazwały go po imieniu, gdyż podobno zabroniono o nim mówić oficjalnie. Wspomniały też, że jest wygnańcem. Wiesz może o kogo chodzi? – spojrzałam na nią z zaciekawieniem. Jej twarz zmieniła się. Usta wygięły się w odwrotną stronę niż zwykle, oczy zabłyszczały i pojawił się w nich smutek.
– Chyba wiem o kogo chodzi, – powiedziała poważnym tonem – ale nie mogę ci za wiele powiedzieć. Sama wiem bardzo mało. – nie przestając iść spojrzała na mnie z uśmiechem, wróciła do wyglądy sprzed chwili. – Widzisz ja mam dwóch braci, kochanego Marcela i drugiego Harolda. Nigdy go nie widziałam, ale myślę, że to właśnie o niego chodzi. Ojciec zakazał o nim rozmawiać, a ponieważ sprawuje tutaj władze nikt nigdy nie chciał mi nic o nim powiedzieć. Wiem tylko tyle, że odszedł stąd zanim się jeszcze urodziłam. Pomimo tego, iż zawsze gdy o nim wspomniałam wszystkim rzedły miny to i tak bardzo, bardzo chciałabym go poznać. – powiedziała szczerze uśmiechając się i ekscytując – Jeśli jednak chcesz dowiedzieć się czegoś więcej musisz zapytać Marcela albo mojej mamy, ale ona jest trochę chora i jako księżna musi na siebie uważać, więc lepiej nie. Ojciec zaś, hmm myślę, że go nie powinnaś pytać. Chyba ma do niego jakąś urazę albo coś w tym rodzaju.
– Czyli muszę spytać Marcela? Ale on został zawołany przez waszego tatę.
– To lepiej im nie przeszkadzać. Jeśli chcesz to mogę ci jednak pokazać jeden z portret. Wiem gdzie jest.
– Zgoda. – kiwnęłam głową. Zanim się zorientowałam, byłyśmy już w zamku.
– Potem pójdziemy coś zjeść.
– Niech będzie. – przytaknęłam dotykając prawą ręką swojego brzucha. Odczuwałam naprawdę wielki głód, który coraz ciężej było mi ukryć.
– Wiesz, cieszę się, że w końcu ze mną o czymś porozmawiałaś. Myślę, że mogłybyśmy zostać przyjaciółkami. – Przyjaciół chyba nigdy nie za wiele, prawda tato? - pomyślałam.
– Chyba tak. – odpowiedziałam.
Skręciłyśmy w prawo.
– Portrety są na drugim piętrze. – powiedziała Lily – Niektóre są naprawdę bardzo piękne. Często tamtędy spaceruję.
Znalazłyśmy się przed cudowną klatką schodową. Wyglądała tak, jakby miała prowadzić do jakiegoś raju. Schody drewniane, wzbogacone delikatnymi zdobieniami elementów roślin. Ściany bordowe, na swój sposób eleganckie i zachwycające. Wiszące na nich obrazy, postaci i widoków z ramami z dodatkami złotych fragmentów. Oczywiście także duże okno, dające światło dla całego pomieszczenia i jednocześnie wzbogacające je o zapierający dech w piersiach widok na ogród. Przechodziłam wszystko dokładnie oglądając i podziwiając z zachwytem. Gdy już dotarłyśmy na górę okazało się, że faktycznie schody prowadziły jakby do innego świata. Drugie piętro różniło się całkowicie od pierwszego, czy parteru. Tamte miały tak piękne tylko główne wejścia i ewentualnie wyjątkowe komnaty, drugie zaś imponowało całym sobą. Każdy korytarz olśniewał swoją okazałością i przepychem.
Przeszłyśmy już tak cztery wspaniałe korytarze, aż do tarłyśmy do piątego, dużo szerszego i wzbudzającego większy podziw. Przyćmiewał on wszystkie pozostałe.
– To tutaj. – powiedziała moja mała przyjaciółka, złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą przez kilka metrów, aż w końcu stanęłyśmy przy obrazie, który zasłonięty był karmazynową zasłonką. – Ojciec kazał go zasłonić, ale ja i tak musiałam się dowiedzieć.
– Mogę? – wyciągnęłam rękę i złapałam za przykrycie.
– Tak. Nikogo tutaj nie ma. – rozejrzała się dookoła. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej jednym ruchem ręki ściągnęłam materiał. Pod nim znajdował się dość dużo portret chłopca, który mógł mieć na oko jakieś sześć lat. Miał zielone, tajemnicze oczy i trochę blado wyglądającą twarz, która wydawała się dość upiorna. Jednak bo bliższym przyjrzeniu się dostrzegłam w niej coś jeszcze innego. Sprawiało to, że czułam smutek i żal patrząc na nią, ale nie wydawał się na nic zły. Jakby był pochłonięty w melancholii od tak dawna, że sam już nie pamiętał za co był tak naprawdę smutny. Z drugiej zaś strony wydawał się dziwnie spokojny i szczęśliwy, a ponieważ wpatrywał się w swojego towarzysza pomyślałam, że to dzięki niemu. Po jego prawej stronie stał bowiem dość duży pies, który bardzo przypominał mi mojego, kochanego Psa. Oba były jakby tej samej rasy, a jednocześnie miały tak samo miłe spojrzenia.
– Wiedziałem, że tutaj was znajdę. – usłyszałam głos Marcela, który szedł w naszym kierunku. – Co tutaj robicie? – doszedł te kilka metrów i stanął obok mnie, następnie spojrzał na obraz i jakby automatycznie pobladł.
– Chciałam z tobą porozmawiać. – przerwałam kilku sekundową ciszę, na co Marcel jak gdyby ocknął się z transu i spojrzał na mnie.
– Tak, o co chodzi? – uśmiechnął się do mnie, ale miałam wrażenie, że jest to uśmiech wymuszony. Było widać, że jedno spojrzenie na portret zmieniło jego humor i próbował to teraz zamaskować.
– Widzisz słyszałam pewne plotki i chciałabym się dowiedzieć jak najwięcej o nim. – wskazałam na chłopca z obrazu. Spojrzał na mnie lekko zdziwiony, ale po sekundzie jakby przystał na moją prośbę. – Ma na imię Harold, tak?
– Tak, Harold Styles mój młodszy brat bliźniak. Zdaje się, że plotki szybko się roznoszą, szybciej niż mógłbym się spodziewać.
– Możesz mi powiedzieć wszystko co o nim wiesz? Wiem, że to dziwne, ale czuję jakąś wielką potrzebę poznania go bardziej.
– Hmm... więc ojciec powiedział mi, że mam opowiedzieć ci wszystko i odpowiedzieć na każde twoje pytanie, a skoro on ma się tutaj niedługo zjawić to chyba mogę ci coś opowiedzieć.
– Dlaczego został stąd wygnany? – zadałam pierwsze pytanie, ciekawiło mnie to chyba najbardziej.
– On nigdy nie został wygnany, sam odszedł. – odpowiedział spokojnie.
– Jak to sam odszedł? – dopytywałam.
– Ponad trzysta sześćdziesiąt lat temu wybuchła wielka kłótnia pomiędzy naszym ojcem, a Haroldem, do tego stopnia, że postanowił on opuścić to miejsce.
– Jaki powód był tej kłótni? – wyprzedziła mnie Lily.
– Ojciec zaczął przydzielać mu obowiązki reprezentacyjne, których on nie za bardzo lubił.
– No chyba nie uciekł z domu na zawsze tylko przez obowiązki. – wtrąciłam swoje zdanie.
– Masz rację, to był tylko punkt kulminacyjny, wszystko zaczęło się dużo, dużo wcześniej. Widzisz w moim młodszym bracie zawsze było coś niepokojącego, miał naprawdę przerażającą aurę. Myślę, że nawet ojciec się go obawiał. Harold nigdy nie czuł się członkiem naszej rodziny. Zawsze przesiadywał sam, czasami wręcz wyglądał jakby nienawidził nas wszystkich. Zapewne uważał ten zamek za swojego rodzaju więzienie i dlatego, gdy odszedł stąd nie chciał wrócić. Zresztą ojciec dał mu tytuł wygnańca, a jego duma nie pozwala mu tego cofnąć. Zdziwiło mnie więc bardzo, gdy okazało się dzisiaj, że ojciec wysłał do niego pismo z prośbą o przybycie tutaj.
– A jaki był z charakteru? – zapytałam.
– Nie wiem. Zawsze chodził sam, sprzeciwiał się wszystkiemu i wszystkim. Jego jedyną przyjaciółką była ona Diana. – wskazał na zwierzę z obrazu – Niestety on umarła kilka tygodni po namalowaniu tego obrazu. Lux, dlaczego cię on tak bardzo interesuje ?
– Nie wiem, ale mam wrażenie, że im szybciej go spotkam tym lepiej.
HAROLD
– Możesz zdjąć ten swój kaptur. Tutaj nawet najgorszym łotrom nic nie grozi. To zapomniane miejsce. – powiedziała podając mi kufel – No chyba, ze się wstydzisz swojego wyglądu. – ściągnąłem kaptur i przeczesałem włosy.
– Uważasz, że powinienem się wstydzić. – powiedziałem cwaniacko.
– Wręcz przeciwnie jesteś całkiem niezły. – odpowiedziała z uśmiechem. – Chociaż kogoś mi przypominasz. Czekaj, czekaj... – zastanowiła się chwilę – Wyglądasz zupełnie jak syn króla Robina.
– Zwykłe podobieństwo. – odpowiedziałem niewzruszony.
– Co taki przystojniaczek jak ty robi w takiej melinie? – kobiety zawsze są zbyt ciekawskie.
– A ukrywam się. – odpowiedziałem uśmiechając się.
– A przed kim to? – kolejne pytania, naprawdę upierdliwe.
– Przed wojskami króla.
– Czyli jednak masz z nim jakieś powiązanie. – przymrużyła oczy i oparła się na blacie pokazując w ten sposób swój duży biust.
– Jest dla mnie nikim. – odpowiedziałem trochę bardziej stanowczym głosem.
– Chwila moment, coś sobie przypomniałam. Król miał dwóch synów, bliźniaków. Czyżbyś był...
W tej chwili drzwi otworzyły się. Wszedł jeden z wojskowych, stanął na środku i zaczął czytać. Całe towarzystwo odwróciło się w jego stronę, ja jednak nie mogłem tego zrobić. Od razu by mnie rozpoznał, założyłem kaptur na głowę i wziąłem kolejny łyk getro. Zaczął czytać rozporządzenie według, którego każdy kto mnie widział albo ma jakiekolwiek informacje ma się zgłosić do oddziału w zamian za nagrodę pieniężną. Podobno ten stary nieudacznik miał do mnie jakąś sprawę i pomimo, iż od środka zżerała mnie ciekawość to nadal czułem całkowitą niechęć oglądania go. Przez głowę przemknęły mi obrazy naszego ostatniego spotkania i nagle, ni stąd ni zowąd narosła we mnie chęć zemsty. Z uśmiechem na twarzy gwałtownie wstałem i wszyscy spojrzeli na mnie.
– Można wiedzieć czego ten popapraniec ode mnie chce?! – podniosłem głos i zdjąłem kaptur. Wojskowy otworzył oczy ze zdziwieniem.
– Wyjdź ze mną na zewnątrz, a wszystko ci wyjaśnię. – powiedział po chwili zastanowienia. Dobrze wiedziałem czego się spodziewać, znałem jednak, że nie zmienia to postaci rzeczy. Wyszedłem z nim na zewnątrz, gdzie czekało dwudziestu uzbrojonych szeregowych czekających tylko na rozkaz "Aresztować go" i tak też się stało. Po chwili dwóch knypków trzymało mnie uporczywie za ręce, jakby to miało zapewnić im bezpieczeństwo. Tak naprawdę nogi trzęsły im się ze strachu.
– Więc, czego ode mnie chce?
– Mieliśmy rozkaz złapania ciebie i przyprowadzenia do zamku.
– Ach tak? – powiedziałem rozbawiony – I niby jakim sposobem chcecie wykonać te rozkaz. – stary znowu mnie nie docenił, tak jak zawsze.
– No po prostu... – zaczął się tłumaczyć. – Postanowiłem pokazać mu jak bardzo wykonanie jego misji jest niemożliwe. Złamałem obie ręce, tych, który mnie trzymali, a zaraz potem rzuciłem nimi na kilka metrów. Oczywiście widząc to cała chmara rzuciła się na mnie, ale nie był to dla mnie najmniejszy problem, bowiem wszystko co istnieje jest tak silne jak jego najsłabszy punkt, a ja ich słabe punkty znałem na pamięć. Dwie minuty później tylko jeden stał jeszcze na ziemi, reszta była nieprzytomna.
– Coś ty im zrobił? – spytał chwiejnym głosem ostatni, był tym samym, który czytał rozporządzenie.
– Spokojnie nie uszkodziłem ich punktów witalnych, nic im nie będzie. Co ważniejsze... – zbliżyłem się do niego – powiedz mi, czy stało się coś niezwykłego ostatnio co mogło by mieć związek z tym, że on mnie szuka.
– N- n- nie w- wiem. – zaczął się trząść już na całym ciele i był blady jak ściana. Całkiem fajnie to wyglądało.
– Jesteś pewien? – zrobiłem jeszcze krok bliżej.
– Sły- sły- słyszałem pogłoski, że t- twój brat w- w- wrócił i.. i to nie s- sam.
– A z kim? – zmarszczyłem brwi.
– Z... z jakąś dzie- dzie- dziewczyną. – wyjąkał w końcu odpowiedź.
– Możesz im wysłać wiadomość, że pojawię się tam jutro po południu.
– Ale j- jak? – spytał drżącym głosem – To z tydzień drogi na pieszo.
– Polecę tam na własnych skrzydłach. – zdjąłem pelerynę, potem moje dwie szable i bluzkę, z peleryny zrobiłem coś w rodzaju worka na pozostałe rzeczy. Pozostały jeszcze tylko skrzydła. – Odsuń się. – powiedziałem do na wpółprzytomnego mężczyzny. Jak kazałem tak zrobił.
Stanąłem we własnych płomieniach, które uwolniły się przez chwilę nie uwagi z powodu bólu jaki czułem. Anioły bardzo rzadko używają swoich skrzydeł, jest to tak wielki ból, że człowiek umarłby od tego. To jak dobrowolne rozcinanie mięśni oraz skóry od wewnątrz. Z łopatek formuje się kość, która rośnie pod skórą, jakby coś miało w środku wybuchnąć.
Nie mogąc już wytrzymać tak wielkiego cierpienia upadłem na ziemię. Wbiłem swoje palce w ziemię i wydarłem się na całe gardło, aż ludzie z gospody wyszli na zewnątrz. Jeszcze chwila, kość przebije się przez skórę i moje tortury się skończą. Zacisnąłem jeszcze bardziej ręce, aż w końcu udało się. Jeśli o mnie chodzi, to wole być trzy razy przebity na wylot niż wykształcać skrzydła. Wstałem z uśmiechem na twarzy wpatrując się w zdziwione twarzy obserwatorów – lepiej by ta informacja dotarła tam na czas, rozumiesz? – nie czekając na odpowiedź wzbiłem się w powietrze. Samo latanie nie sprawia bólu, co więcej ktoś kto tego spróbował, wie, ze efekt wart jest ceny. Samo unoszenie się to coś niezwykłego, lepszego od każdego snu, od każdego prezentu. To jedna z niewielu rzeczy, które naprawdę sprawiają mi przyjemność. Unosiłem się wyżej i wyżej, a powietrze wokół mnie oziębiało się. Wzleciałem nad pierwszą warstwę chmur i bez zastanowienia ruszyłem w zaplanowanym kierunku. Napawałem się pięknym widokiem chmur oraz miast nad którymi przelatywałem. Niestety, aby zdążyć na czas musiałem się pospieszyć dlatego postanowiłem lecieć bez przerwy i udało mi się to bez problemu. Leciałem całą noc i przed południem mogłem dostrzec już ogromny zamek. Budynek, w którym kiedyś mieszkałem. Mające jeszcze kilka godzin wylądowałem w ustronnym miejscy, czyli na dachu jednego z najwyższych budowli i spaliłem tam swoje skrzydła. To również niezbyt miły proces, ale jedyny jaki poznałem. Można go chyba porównywać do spalenia swoich koniczyn. Pamiętając jednak ból jaki się już raz przeżyło, nie da się czuć drugi raz tak samo mocno, a przynajmniej nie ból fizyczny. Założyłem z powrotem swoje ubranie, a następnie wmieszałem się w tłum. Poszedłem do najbliższego baru, byłem pewien, że całkowicie na trzeźwo to ja tam nie wytrzymam. Całe miasto, aż huczało od plotek o mnie co za każdym razem wywoływało uśmiech na mojej twarzy. Anielici byli tacy płytcy, wymyślali o mnie najprzeróżniejsze historie, by móc o czym porozmawiać. Dowiedziałem się tylu niedorzecznych wiadomości o samym sobie, że o niektóre to nawet sam siebie bym nie podejrzewał. Oczywiście w każdej plotce było ziarenko prawdy, ale najczęściej były zagłuszane przez liczne ubarwienia. Gdy nadeszło popołudnie zjawiłem się przed główną bramą. Taka chwila dzieje się tylko raz w życiu, a jednak stojąc przed nimi nie mogłem wykrztusić ani jednej dobrej myśli, nic. Pchnięciem ręki otworzyłem ciężkie drzwi. Zapewne ten stary pryk nikomu nie powiedział, że mam się tu teraz zjawić. Przecież nie będą witać wygnańca, nawet syna króla. W pewnym sensie mi ulżyło, żadnych ceregieli i tym podobnych. Z drugiej jednak strony myślałem, że będzie wyglądać to trochę inaczej. Nigdy nie myślałem za bardzo o powrocie do domu, ale zawsze wiedziałem, że będzie to dla mnie coś ważnego. Myślałem, że chociaż matka wyjdzie mi na spotkanie, ale nie. Jakbym dawno przestał dla nich istnieć.
Od Autorki: Krótko. Przepraszam, że tak długo. Postaram się by teraz było lepiej. Przepraszam za błędy i proszę o komentarze - jakiekolwiek.
Genialny! Dziewczyno ja tu umieram z ciekawości *,* To chyba najlepsze opowiadanie/fanfiction jakie czytałam <3333 Jakbym mogła cię prosić (od razu przepraszam bo to nie od mnie zależy) o lekko szybsze wstawienie następnego rozdziału? :* (Jeszcze raz przepraszam) Dużo weny kochana <3333
OdpowiedzUsuń~Merry
Wiesz co? Polubiłam Harolda. Serio muszę być jakaś dziwna, bo dopiero pierwszy rozdział jest z nim, ale to taki czarny charakter, który od razu przypadł mi do gustu. Czuje, że to wszystko będzie działo się w około niego i już nie mogę się doczekać całej akcji. Trochę zastanawia mnie fakt, że tak szybko zareagował, gdy dowiedział się, że Marcel wrócił z "jakąś dziewczyną". Czyżby byli jakoś ze sobą połączeni, bo ona też czuła, że musi o nim wszystko wiedzieć. To bardzo zastanawiające. Jak sam fakt, że Lux jest tą wybraną? Ciekawe jaka misja ją czeka. Podoba mi się strasznie ta tajemnica, którą utrzymujesz w opowiadaniu. Wszystko trzyma w mega napięciu i strasznie chcę wiedzieć co będzie dalej. Skończyłaś w takim momencie do tego! Strasznie chciałabym już wiedzieć jak przebiegnie rozmowa i spotkanie po takim czasie.
OdpowiedzUsuńPodziwiam i nie mogę się doczekać kochana!
♥♥♥
Niesamowity blog...lovciam go-sid :*
OdpowiedzUsuńŚwietne! Uwielbiam czarne charaktery. Widzę, że Harold właśnie taki posiada.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się to jak piszesz, wszystko jest takie tajemnicze. A Ty w dodatku skończyłaś w taki momencie, że teraz nic tylko czekać na to co będzie dalej. Pisz szybko! :)
Zapraszam też do mnie http://po-prostu-tylko-ja.blogspot.com/
Hwjdjianalau NADROBIŁAM!
OdpowiedzUsuńGenialny genialny genialny. Gdy był ten wątek o skrzydłach. W ogóle śwuetny pomysł i aranżacja. Mniej więcej wiem co wydarztly sie dalej z tobich opowiadań i musze ci powiedzieć że jestem cholernie w niebo wzięta oraz zaciekawiona. Mówiłaś mi jak mniej więcej będzie wyglądać pierwsze spotkanie Lux i Harolda i DO JASNEJ CHOLERY NIE MOGĘ SIE TEGO DOCZEKAĆ!
Ciągle chcę więcej. Z każdym rozdziałem napięcie i tajemnica w opowiadaniu wzrasta. Czuję ten podniecający dreszczyk emocji. Wspaniałe jest to jak Marcel dba o przyjaciółkę tak jak i jego mała słodka... (nie młoda bo mająca 300lat xd) siostra. Pisz szybko skarbie. I od razu mi napisz bo chce byc pierwszym kom w następnym rozdziale xd.
Zastanawia mnie jeszcze to o czym mówiły te dwie służące. Ilu Harold zabił tych... stworzeń(?) I do czego należy? Omg chce to wiedzieć!
Haha kocham cie skarbie, weny, weny i jeszcze raz weny xx
Błagam nowy rozdział wchodzę codziennie od kiedy dodałaś ten ^_~
OdpowiedzUsuńRozdział pojawi się za 2-3 dni. Aktualnie jestem na pisaniu ostatniej sceny, zaraz potem muszę poprawić wszystkie literówki, niedociągnięcia i dopisać parę rzeczy. Mam nadzieję, że wytrzymasz. Twój komentarz, dał mi porządnego kopa i dzięki niemu napisałam dość sporą część rozdziału szóstego.
Usuń