sobota, 4 stycznia 2014

Rozdział 1.

Dom jest tam, gdzie jest twoja rodzina. 




LUX


Świerze powietrze wdarło się do moich płuc pobudzając wszystkie zmysły. Dotknęłam ręką zimnej, stalowej poręczy i zrobiłam pierwszy krok w dół jednocześnie rozglądając się po całym lotnisku. Kilkanaście kilometrów asfaltu, a dalej zawsze zielone drzewa. Wróciłam do mojego kraju, do Szwecji i nawet niebo zazwyczaj spowite gęstymi, ciemnymi chmurami teraz wydawało się być równie podekscytowane co ja. Promyki słońca przebijały się ogrzewając lekko moją twarz, jakby na powitanie, a ja czułam radość, która rozpierała całe moje ciało. Czym prędzej przebiłam się przez wszystkie formalności, odszukałam bagaż i szybkim krokiem wyszłam z budynku, szukając ich. Przez całe dwa miesiące wakacji tęskniłam za moimi najbliższymi i oto znowu mogę ich ujrzeć.  
  – Mamo! – podbiegłam do wysokiej, szczupłej kobiety, o kasztanowych włosach upiętych w eleganckiego koka i jasno brązowych oczach. Miała na sobie szykowny, sięgający do kolan purpurowy płaszcz z przypiętą jedną z najładniejszych broszek jakie posiadała.  – Tęskniłam.– wyszeptałam jej do ucha, przytulając. Do moich nozdrzy dostał się zapach jej perfum, a uśmiech poszerzył się automatycznie. Spojrzałam na nią, miała łzy szczęścia w oczach, ucałowałam ją w policzek, po czym przytuliłam się do taty. Był ode mnie wyższy tylko o kilka centymetrów. Jego włosy zaczęły już powoli siwieć, ale oczy lśniły tak samo pięknie jak zawsze.
  –  Witaj z powrotem. – powiedział łagodnym, kochającym głosem, który uspokajał mnie zawsze. Przywołał mi wspomnienia, gdy tata czytał mi bajki na dobranoc. Miałam bardzo szczęśliwe dzieciństwo, pod czujną opieką państwa Willor, nigdy nie spotkało mnie coś złego.
  – A ze mną to się już nie przywitasz? – usłyszałam znajomy głos za plecami. Oderwałam się od taty i rzuciłam na szyję chłopakowi. Byłam taka szczęśliwa, jak chyba nigdy w życiu. Czułam, że moje miejsce jest własnie przy nich, nigdzie indziej nie było by mi tak dobrze.
  – Marcel! – Wykrzyczałam jego imię, przytulając się do niego jak najmocniej. Mój jedyny przyjaciel Marcel Styles, którego kocham jak brata. Poznałam go  pięć lat temu i od tej pory jesteśmy nierozłączni. Moje życie można podzielić na czas bez niego i ten spędzony z nim. Przez jakiś  okres spróbowaliśmy być nawet parą jednak już po kilku dniach czuliśmy, że to nie jest to, ale w zamian więź pomiędzy nami stała się silniejsza. Przez całe dwa miesiące, codziennie rozmawialiśmy, ale to nie to samo co spojrzeć w jego jasno zielone oczy i ujrzeć jego słodki uśmiech. Wydawał mi się wyższy, odkąd ostatnio go widziałam, ale nadal sprawiał wrażenie dobrego chłopca, który zawsze umie się zachować, zaś w szkole to pupilek nauczycieli.
  – Pokaż no się. – cofnęłam się o krok i dokładnie przyjrzałam się chłopakowi. – Wyglądasz jakoś inaczej. – urusł o kilka centymetrów  i w jakiś sposób wydawał się bardziej męski. Był chudym siedemnastolatkiem, o delikatnych rysach twarzy. Gęste, brązowe włosy jak zawsze zaczesane do tyłu, a na sobie  czarny nie zapięty płaszcz, granatowy sweter, spod którego wystawał kołnierzyk od koszuli oraz ciemne jeansy i sportowe buty. Pomimo iż przeanalizowałam cały jego wygląd, nadal coś mi nie pasowało. – Już wiem! – klasnęłam w dłonie – Nie masz  okularów! – zaśmiałam się. Okulary to był w końcu jego znak rozpoznawczy.
  – Zauważyłaś. – stwierdził ucieszony.
  – No jasne, że zauważyłam. Wyglądasz bez nich dziwnie.
  – Znudziły mi się już. – wzdrygnął ramionami. No tak, przypomniało mi się, że przecież nosił je tylko dla tego, że mu się to podobało. Chyba chciał bardziej przypominać "kujona"
 – Wiesz, co? I bardzo dobrze. Nawet nie wiedziałam, jakiego mam przystojnego przyjaciela. – powiedziałam radośnie biorąc go pod ramię . – Jedźmy już do domu.
  – Dobrze. – Tata wziął mój bagaż, a my wsiedliśmy do samochodu.
 Almuda, to małe miasteczko położone o ponad 110 kilometrów od Sztokholmu na południowy zachód. Mieszkam tam, odkąd rodzice mnie adoptowali, czyli prawie całe swoje życie. W pobliżu miasta znajduje się jezioro, a całość otacza dziewiczy las iglasty. Nie ma w nim wielkich centrum handlowych, czy chociażby kina, albo kręgielni, ale nigdy mi to nie przeszkadzało. Nigdzie nie znajdzie się piękniejszego zachodu słońca niż nad naszym jeziorem, a ludzie są tutaj naprawdę bardzo mili.
Droga strasznie mi się dłużyła, ponad półtorej godziny w samochodzie. Nie mogłam się doczekać, zobaczenia ponownie swojego pokoju, sąsiadów i swojego ukochanego Psa. Właśnie tak się wabił "Pies", niezbyt oryginalnie, ale kiedy go znaleźliśmy z Marcelem reagował tylko na takie zawołanie i tak już zostało. To naprawdę najukochańszy czteronożny futrzak jaki istnieje. Nie jest rasowy, ale to bardzo dumne zwierzę. Łbem sięga mi do kolan, jego sierść jest koloru orzechowego, oczy zaś są prawie czarne.
   Cały czas rozmawiałam to z mamą, to z tatą i oczywiście najwięcej ze Styles'em.
  – Przygotowałam kolację. Zjesz z nami prawda? – moja mam zwróciła się do Marcela, a ja spojrzałam na niego z uśmiechem. Dosłownie nie mogłam się na niego napatrzeć, jakbym go całą wieczność nie widziała.
  – Z przyjemnością proszę pani. – odpowiedział nieśmiało. Totalnie w jego stylu, nic się nie zmienił. Zawsze grzeczny, niepewny siebie, ale także bardzo miły i inteligentny. Mój Marcel.

***

  – Pies! – kucnęłam i przywitałam się z moim kochanym zwierzakiem. Żwawo machał swoim długim ogonem, a jego oczy dosłownie kipiały radością. Drapałam go za oklapniętymi uszami i po brzuchu, a on cały czas wiercił się ze szczęścia, nie mogąc usiedzieć w jednym miejscu. 
Wstałam i rozejrzałam się. Dokładnie tak jak to wszystko sobie zapamiętałam. Przedpokój, niebieskie ściany, podłoga z drewna orzecha amerykańskiego, toaletka zaraz przy wejściu z ozdobnym lustrem, a zaraz za nią wejście do salonu. Na wprost mnie biała futryna-wejście do kuchni oraz zdobne schody na pierwsze piętro. 
Zaraz za mną weszli  moi rodzice i Marcel. Odwiesiliśmy kurtki na wieszak.
  – Idę wszystko podgrzać. – Grace, bo takie imię nosiła pani Willor popędziła do kuchni, tam właśnie uwielbiała przebywać, zresztą jak i reszta rodziny. Zawsze unosił się jakiś przyjemny zapach od wyrobów, z kominka buchał ciepły płomień i odbywały się tam codzienne rozmowy.  
  – Ja ją wezmę proszę pana. – przyjaciel odebrał od taty walizkę, zanim ten zdołał zrobić choćby jeden krok, po czym złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą na górę.  Na piętrze znajdowała się łazienka oraz sypialnie moich rodziców i moja.
Marcel otworzył mój pokój z wielkim uśmiechem, a następnie oboje weszliśmy do środka.
  – Podoba ci się? – spytał, gdy ja z otwartymi ustami oglądałam wszystko.
  – Czy mi się podoba?! Tutaj jest przepięknie! – mój nowy pokój wyglądał zupełnie inaczej. Wszystko było inne, nowe meble i kolor ścian. Stare niewygodne, jednoosobowe łóżko zostało zamienione na duże, dwuosobowe i z kilkoma poduszkami i zasłonami, takie jakie zawsze chciałam mieć. Nowy segment, a w nim duża szafa, półki i szuflady, zasłaniał prawie całą ścianę na przeciwko łóżka. Poustawiane były tam już moje wszystkie pamiątki, zdjęcie z komunii świętej, na którym wyglądałam jak pulpet, muszle z pobytu nad morzem, kula śnieżna, którą dostałam dwa lata temu na gwiazdkę, kilka zdjęć ze Styles'em oraz mój dosyć okazały zbiór książek.  Przy oknie zaś stało biurko z moim starym laptopem, całym obklejonym różnymi naklejkami. A wszystko było dopasowane, do ścian, dwóch granatowych i dwóch beżowych.
  – Cieszę się, że ci się podoba.
  – Marcel sam zaproponował pomoc w zrobieniu tego wszystkiego.– za plecami usłyszałam łagodny głos Boba, mojego taty.
  – Dziękuję wam wszystkim.
  – Rozpakuj się, bo zaraz matka zawoła na kolację. - czterdziestoparoletni mężczyzna wyszedł z pokoju z uśmiechem.
  – Wiesz, myślę, że to dobry pomysł. Moja mama nie lubi spóźniania się na posiłki. – chłopak położył starą walizkę na łóżko, po czym ją otworzył.
  – Mogłaś te rzeczy, chociaż poskładać. – uśmiechnęłam się głupio, wzięłam do ręki jakaś bluzkę i zaczęłam grzecznie składać. Najpierw jedną, a później kolejne, układaliśmy na stosy. – Jak ci tam było?
  – Jeśli zapomnieć o codziennych pobudkach o piątej nad ranem, jedzeniu, które smakowało jak, przerzuty but oraz o tym, że jak zwykle byłam dziwadłem i nikt nie chciał ze mną rozmawiać, to można powiedzieć, że nie było tak źle. – uśmiechnęłam się na pocieszenie. Obóz sportowy to istne piekło na ziemi i za nic nie chciałabym tam wrócić. – Może dlatego, tak bardzo cieszę się, że jestem z powrotem w domu.
  – A jutro już rozpoczęcie roku szkolnego.
  – Nawet mi nie przypominaj.



MARCEL 



 – Dziękuję pani Willor. Kolacja była wyśmienita, ale teraz muszę już iść. – wstałem od stołu – Dobranoc. – Lux wstała, aby mnie odprowadzić do wyjścia, jak to zawsze miała w zwyczaju. Tą dziewczynę można dopiero nazwać aniołkiem, jest zawsze przyjacielska, uczynna, opiekuńcza i tryska energią, przy niej zawsze czuję inny wymiar życia, jakby problemy prawie nie istniały.
  – Przyjdziesz jutro po mnie?
  – Tak. – odpowiedziałem zakładając kurtkę – O dziesiątej jest rozpoczęcie. – Kiwnęła głową.
  – To do zobaczenia.– pożegnała mnie uśmiechem.
  – Pa.– opuściłem dom.
Spojrzałem na zegarek, byłem już spóźniony. Mój ojciec nie toleruje spóźniania się. Szybkim krokiem popędziłem do wynajmowanej przeze mnie kawalerki, oddalonej od domu państwa Willor o kilka minut drogi pieszo. Dotarłem pod blok w którym mieszkałem, był to naprawdę stary budynek w nieciekawej okolicy. Z szarego tynku, zostało już naprawdę niewiele, kilka okien miało powybijane szyby, a plac przed nim można spokojnie nazwać śmietniskiem. Mieszkanie znajdowało się na drugim piętrze i od wewnątrz nie wyglądało, aż tak źle. W kuchni, brakowało paru płytek, ale starałem się utrzymać w niej miarowy porządek.Kiedyś biały kolor ścian zżółkł, drewniany stół, był trochę pobijany, a w oknie wisiała szara firanka, jednak nie potrzebowałem więcej. Doprowadzenie łazienki do ładu zajęło mi kilka godzin, ale efekt jest zadowalający, ostatnim pomieszczeniem jest zaś mały salonik, który na noc zamienia się w moją sypialnię. Mam w nim telewizję i biurko, kilka kwiatów doniczkowych na parapecie, a na stoliku książki, jest więc dosyć przytulnie. Otworzyłem drzwi, jak zawsze cisza, zapaliłem światło, następnie zdjąłem buty i płaszcz. Usiadłem przy lakrymie, krysztale, który skupia esencję magi w sobie i nie musiałem długo czekać, zaraz zobaczyłem tam obraz swojego ojca.
  – Witaj Marcel. – wielki i potężny Robin Styles, choć wyglądał dość zwyczajnie. Był to wysoki i postawny mężczyzna, na oko po czterdziestce, o zielonych oczach i ciemnych włosach, ubrany w bordową szatę, wyszywaną złotą nicią. Siedział za swoim biurkiem, na którym pewnie jak zawsze były stosy papierów do rozważenia i podpisania, za nim zaś znajdowało się wielkie okno i można dostrzec wschód słońca.
  – Dobrze cię widzieć ojcze. – uśmiechnąłem się lekko. Przy nim zawsze czułem się "mały". Odkąd pamiętam był bardzo dumnym człowiekiem o nienagannych manierach i słynął ze swojej mądrości, za którą bardzo go podziwiałem. Był moim idolem, wzorem do naśladowania.
   – Czy coś się zmieniło?
  – Niestety nie. Codziennie mam oczy szeroko otwarte, ale nigdy nie zdarzyło się, coś co mogło by oznaczać początek mojego przeznaczenia. – naturalnie w moim głosie było słychać zawód jaki czułem. Piąty rok jestem w tym małym miasteczku i od tamtej pory, ani razu nie było mnie w domu. Cały czas czekam i szukam powodu dla którego istnieje. Wyruszając tutaj-na Ziemię, nie miałem pojęcia, że tak trudno będzie go odnaleźć.
  – A jak u was ma się sytuacja? – ojciec pokręcił głową z rezygnacją, na moje zapytanie. Ciężko to wszystko znosił, woja wykańczała go bardziej, niż mogło by się wydawać.
 – Jest coraz gorzej. Poddani tracą nadzieję, a to najgorsze co może nas spotkać. Atakowane są najmniejsze miasta i wioski, które ciężko jest bronić. Ludzie głodują, pojawiają się coraz częściej choroby, szpitale są przepełnione.
  – Rozumiem. Niestety, nie mamy gwarancji, że uda mi się odnaleźć coś, co pomogłoby w zakończeniu tego wszystkiego.
  – Trzeba wierzyć. Ja w ciebie wierzę Marcel. – powiedział poważnie i miałem wrażenie, że zagląda mi w duszę. Niesamowite jak na mnie działał, ale od razu odzyskałem siły na dalsze wyczekiwanie, odzyskałem nadzieję. Nic dziwnego, że jest tak kochany przez wszystkich, jest ich nadzieją. Chciałbym kiedyś też tak potrafić.
  – Ojcze, czy mógłbym zobaczyć Lily? Proszę.
  – Jest tutaj. – wstał i odszedł z pola widzenia, a zaraz potem pojawiła się mała, szczupła dziewczynka, o rozradowanej buzi. Cerę miała brzoskwiniową, oczka się śmiały, a malinowe usta uśmiechały się. Tak bardzo mi jej brakowało, kochana, słodka Lily o serduszku większym, niż można sobie wyobrażać.
  – Nic się nie zmieniłaś kochana.
  – Jak dobrze cię widzieć braciszku. Mama się o ciebie strasznie martwi. Jak tam jest? Słyszałam, że śmiertelnicy są dziwni i niebezpieczni. Podobno porzucają własne dzieci innym, bo są zbyt samolubni.  Czytałam też, że kochają walczyć i używają do tego dziwnej broni, która wydaje dźwięki jak grzmoty i nawet się nie obejrzysz jak masz ranę na ciele. O! Albo w jednej książce pisało, że gryzą! – opowiadała szybko, chyba nawet na jednym wdechu, jednocześnie z oburzeniem i troską. Jak słodko brzmiał mi ten znajomy głos.
 – Spokojnie Lily, tu gdzie jestem nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo. Mam tutaj przyjaciółkę. Z pewnością byś ją polubiła. Ma na imię Lux i też uwielbia czytać książki i z pewnością nie gryzie.
  – Kiedy wrócisz? Nudno mi tutaj bez ciebie.
  – Mam nadzieję, że niedługo. Tęsknie.
  – Niedługo moje trzechsetne urodziny, chciałabym, żebyś na nich był.
  – Postaram się. Naprawdę.
  – Czas powoli się kończy. - usłyszałem głos taty.
  – Tak. Pozdrówcie ode mnie wszystkich. – uśmiechnąłem się na pożegnanie, chociaż nie było mi łatwo. Pożegnania nigdy nie są łatwe. Pomachałem jeszcze chwilę i połączenie zostało zerwane. Dziwna pustka ogarnęła moje serce i nie wiedziałem co mam teraz ze sobą zrobić. Odechciało mi się wszystkiego. Wyobraziłem sobie mój powrót, a zaraz potem uświadomiłem sobie, że musiałbym zostawić Lux. Kiedyś to musi nastąpić-niestety.
Położyłem się i patrząc w sufit, rozmyślałem nad tym wszystkim, tak długo aż zasnąłem.


***

  – Gotowa? – spytałem, gdy dziewczyna otworzyła mi drzwi. Pomimo iż nie cierpiała szkoły, miała szeroki uśmiech na twarzy. To nie była zwykła niechęć do nauki, Lux była śmiertelniczką i ważne dla niej było jak postrzegają ją inni, a ludzie ją wyśmiewali. Była od nich inna, nie przejmowała się wyglądem, lubiła ubierać się czarno, choć nie pasowało to do jej charakteru. Potrafiła mówić o jednej książce godzinami, ale nie lubiła rozmawiać o tym co inne dziewczyny, o chłopakach i ubraniach. Dla wszystkich była nieśmiała, otwierała się tylko przed tymi, do których miała zaufanie, lubiła długie spacery po lesie zamiast oglądania telewizji. Choć jeździła na obozy sportowe, ledwo zaliczała zajęcia fizyczne na pozytywną ocenę , no i przyjaźniła się z kujonem. Wyzywali ją od dziwadła, ale ona była po prostu sobą i choć bolało ją odrzucenie przez rówieśników, nie umiała tego zmienić. Jakby się bała reakcji po tym, gdyby śmiało powiedziała swoje zdanie lub, że zaczną ją nienawidzić, gdy ubierze się podobnie jak oni. Nic więc nie robiła, po prostu uśmiechała się i znosiła wszystko. 
  – Tak, tylko jeszcze buty ubiorę. – zniknęła na chwilę za drzwiami, a potem wyszła zamykając je za sobą. Wyglądała ładnie. Ciemne, czekoladowe włosy lekko pofalowane opadały jej na ramiona. Ubrała się odświętnie, w białą bawełnianą koszulę i czarne, proste spodnie, do tego założyła na siebie jesienną kurtkę i wychodzone botki. 
  – Idziemy stawić czoło tej zgrai półgłupków? – tak właśnie nazywałem całe te szkolne pospólstwo. 
  – I niech moc będzie z nami! – zaśmiała się.Tekst ten kojarzył się nam ze starym filmem science fiction pod tytułem "Star wars". To był pierwszy film jaki razem obejrzeliśmy, nazwała go wtedy kultowym.  – Wiesz, nie wiem jak bym sobie poradziła bez ciebie w tej budzie.
  – Dałabyś radę.– będziesz musiała.
Budynek szkoły już z daleka wyglądał inaczej niż zawsze. Wejście przez bramę było udekorowane białymi balonami, a w środku roiło się od nastolatków. Punkt 10.00 wszyscy siedzieli już w holu głównym i słuchali przywitania dyrektorki. Jeśli ta stara, zrzędliwa kobieta może wygłaszać tak beznadziejne mowy, to nie zdziwiłbym się, że i inne pogwałcenie praw osobistych jest tutaj dozwolone.
Po dziesięciu minutach można być już zniecierpliwionym, ale po godzinie to staje się istną torturą. Na szczęście cała reszta nie trwała już tak długo. Przywitanie nowych uczniów, a potem rozdanie planów lekcji i można wracać do domu.
  –  W tym roku mowa pani Hatson nie była, aż taka zła, nie sądzisz? – dziewczyna zaśmiała się na głupotę własnych słów.
  – Jeśli miała zamiar zanudzić wszystkich to muszę przyznać, że jej się to udało. Gdy zaczęła mówić o szkolnych związkach, myślałem, że wybuchnę śmiechem.
  – Tak. Przecież każdy wie, że trzecioklasiści zrywają się z lekcji i robią to w toaletach. Jeśli o mnie chodzi jest to totalnie obrzydliwe.
  – Tak, obrzydliwe jak jedzenie na stołówce. – zaśmialiśmy się głośno. Bardzo lubiliśmy obgadywać naszą szkołę. Zawsze było przy tym dużo śmiechu.



Od autorki: Witam. Jest pierwszy rozdział. Wybaczcie, wiem, że jest nudny, nie dzieje się w nim nic ciekawego, ale tak to już bywa na początku. Proszę bądźcie cierpliwi. Z czasem cała historia nabierze tępa. Na razie muszę was zapoznać z bohaterami i wprowadzić w to wszystko.
 Mam do was prośbę. Jeśli uważacie, że zasługuje, to polećcie tego bloga innym: znajomym, na facebooku, własnych stronkach czy blogach. Czekam na zwiastun, więc może nim zdołam kogoś zachęcić.
 Następny rozdział raczej nie pojawi się prędko, najwcześniej za dwa tygodnie, gdyż kończę jeszcze poprzedniego bloga.
Miło zobaczyć od was komentarze, albo to, że obserwujecie tego bloga, w zakładce Subskrypcja, możecie zostawiać wasze facebooki, twittery, aski i numery gg.


7 komentarzy:

  1. świetny rozdział. Oczy mojej wyobraźni odgrywały sceny z rozdziału. Łapczywie pochłaniałam tekst czytając go jak najuważniej, chcąc dowiedzieć sie jak najwięcej o pierwszoplanowych postaciach. Uważam iż rozdział jest wspaniały i chodź nie dzieje się w nim nic nadzwyczajnego, wciąga. Hmm chociaż.. czymś odbiegającym od rzeczywistego świata jest rozmowa ojca z synem, jaki i brata z siostrą.
    Z niecierpliwością czekam na rozwinięcie sytuacji i poczynania głównej bohaterki-Lux. Uważam iż dziewczyna jest świetnie wykreowaną postacią, jest prosta. Na razie nie można wiele o niej powiedzieć co jeszcze bardziej mnie ciekawi.
    Mam nadzieję że mój komentarz zadowoli cię i da motywację do następnego rozdziału który napiszesz z ogromną chęcią :)

    Kocham xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak samo jak Ty piszesz że lubisz moje opisy w opowiadaniach tak muszę powiedzieć i ja. Nawet nie wiesz jak mi się miło to czytało! Długi rozdział co prawda i dużo opisów, zazwyczaj schodzi mi się zanim takie coś przeczytam, ale Twoje opisy są takie... inne. Szybko i na prawdę przyjemnie mi się je czyta. :) Co do postaci od razu polubiłam grzecznego chłopczyka i pupilka Marcela. Taki tam milusiek <33 I nie wiem czy wiesz, ale patron naszej szkoły Józef Piłsudski również miał psa o imieniu "Pies". I jak przeczytałam o tym że Lux i Marcel nazwali tak psa to od razu o tym pomyślałam. Polubiłam Lux i jestem bardzo ciekawa jej dalszych przygód. Czekam na nn ;*
    Życzę Ci dużo weny i pozdrawiam
    Keroina <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Pierwszy rozdział jest ciekawy. Nawet bardzo i choć nie dzieje się nic nadzwyczajnego wciąga. Marcel i Lux....Hmmm czy ta dwójka będzie kimś więcej ,niż przyjaciółmi ? Próbowali. Nie wyszło ,ale wszystko jest możliwe <3. No więc pies ,który nazywa się "pies"......to zabawne.
    Lux jest adoptowana czyli jest prawdopodobieństwo ,że nie jest normalną dziewczyną. Chodzi mi o te wszystkie anioły, wilkołaki i tym podobne.
    Czekam na następny rozdział twojego cudownego bloga :)

    Pozdrawiam i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
  4. JA CI KURDE BUTTON ZROBIE XD Przepraszam, ale nie mogę teraz przeczytać ;c wpadłam tylko poinformować o nn u mnie, ale coś czuje, że ten rozdział będzie totalnym przeciwieństwen nudnego :3 Także pozdrawiam i zapraszam. Łohoh! Zafunduje ci taki długi kom, że do następnego sylwka się nie wyliżesz! xDe

    OdpowiedzUsuń
  5. Kociuś, kto ci robił szablonik? ;* I kiedy nn <3
    Bo udało mi się przeczytać, ale nie wiem co powiedzieć. Potrafię długo, precyzyjnie komentować, ale tylko wtedy, jak jestem pełna energii. Teraz mogę powiedzieć tylko, że Pies <33 Mój też ma tak na "imię". Polubiłam postać Marcela <3 Fajny chłopak. Zawsze zwracam uwagę na bohaterów płci męskiej, bo to o takich wolę czytać... Lux także polubiłam. To dopiero początek, więc czekam na rozwój akcji... O twoim wręcz idealnym stylu pisania nie muszę wspominać, huh? ;)\
    Długi kom pod nextem... Jak będę tak to odkładać, to sama się nie wyliżę xd

    OdpowiedzUsuń
  6. Wpadłam tutaj aby zachęcić cię do przeczytania mojego nowego opowiadania o 1D...
    (Prolog ma może 5 zdań xd)
    "Nikt, ale to nikt nie wie gdzie leżała owa kraina, gdzie leżał kraj, który umierał…"
    http://podroz-do-kraju-ktory-umiera.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Mówiłam Ci, że twoje pisanie mnie zachwyca ? Jeny jesteś w prost genialna no ! Nie do opisania dziewczyno ! Po prostu uwielbiam jak piszesz. Twoje opisy, przeżycia są tak realne jakbym przenosiła się do opowiadania i była razem z bohaterami...arr...KOCHAM CIĘ :D
    Jestem tak zafascynowana tą historią, że nawet nie wiesz jak bardzo nie mogę doczekać się rozdziału drugiego, aby dowiedzieć się co będzie dalej :) Jest trochę tajemniczo, co bardzo mi się podoba. :) Z resztą nie wiem czy słowo podoba jest wystarczające :) Nie, nie jest :D
    Przepraszam Cię, że dopiero teraz, ale wiesz chyba, zę mam sklerozę. :) Czytałam ten rozdział już dość dawno i była święcie przekonana, ze go komentowałam i patrze a tu nie ma ;o Mam nadzieję, że mi wybaczysz :( ;*
    Ohh pliska pisz szybciutko kochana moja :)
    ♥♥♥

    OdpowiedzUsuń