niedziela, 31 sierpnia 2014

Rozdział 7.



Cierpienie czyni nas silniejszymi.




HAROLD

  – Jeśli naprawdę chcesz umrzeć to ja ci to ułatwię.– powiedziałem ściskając jej szyję mocniej. Ostatkami sił próbowała odgiąć moje palce, poluźnić uścisk, ale z jej siłą było to niemożliwe. W końcu jest tylko marnym człowiekiem. W dodatku czułem do niej tak wielkie obrzydzenie. Była dla mnie niczym robactwo, które aż samo prosi się o zdeptanie. – Z rozkoszą uduszę cię własnymi rękami.
  – Proszę. Nie chcę umierać. – Do jej oczu napłynęły łzy. Co za marna istota. Najpierw mówi o samobójstwie, zaraz potem desperacko błaga o życie.
Wbiła swoje paznokcie w moją dłoń. – Ja nie chcę. Nie chcę umierać! – podniosła trochę głos na tyle na ile można było ze ściśniętym gardłem.
I nagle ten ból, jakby głowa miała mi zaraz eksplodować. Ból doprowadzający mnie do skraju wytrzymałości. Mogę porównać go tylko do jednego, do kształtowania skrzydeł, ale za razem jest to zupełnie inny typ cierpienia.
To on, ta bestia. Wiem, że to jego sprawka. Czuję jego obecność jak ostatnio. Ale dlaczego? Dlaczego teraz? Przez dekady nie dawał znaków o swoim istnieniu, aż do tej chwili. Zareagował na nią? Nie chce bym ją zabił? Przecież zabiłem już setki, nie  tysiące anielitów, w tym także znalazło by się z kilkoro zwykłych ludzi, więc o co chodzi?
Odruchowo złapałem się za głowę i krzyknąłem. Chociaż lepiej określić to jako wycie z bólu. Na przemian obraz rozmazywał mi się i wyostrzał. Mój zmysł słuchu także wariował, odgłos upadku dziewczyny na podłogę i jej kaszlenie dudniło mi w głowie jakby były wzmocnione co najmniej dwudziestokrotnie. Traciłem kontrolę nad swoim ciałem. Zrobiłem kilka kroków do tyłu, po czym potknąłem się i upadłem. Uderzyłem plecami o ścianę korytarzu. Już dawno nie odczułem takiego zimna. Ból nagle ustąpił. Znikł, choć zostawił po sobie ślad.
 Cały się trząsłem. Kropelki potu spływały mi po twarzy jak łzy. Zanurzyłem palce w swoich włosach przy okazji zaczesując je trochę do tyłu. Spojrzałem na nią i nasze oczy spotkały się. Była przerażona do szpiku swoich słabiutkich kości. Na początku myślałem, że z przerażenia nie ma siły się ruszyć, ale właściwie po setnej sekundy ruszyła przed siebie. Znałem te ruchy. Zupełnie niekontrolowany bieg, w którym każda część ciała jakby myśli samodzielnie tylko o tym, żeby być jak najdalej od źródła zagrożenia. W końcu nogi ci się plączą i upadasz. Nagle opadają cię wszystkie siły i tracisz nadzieję. Nie potrafisz myśleć o niczym innym, tylko o tym, że zaraz umrzesz. Nie tylko widziałem to u wielu moich ofiar, ale i dane mi było przeżyć to na własnej skórze. Jej udało się tak przebiec trzy metry, aż  upadła. Uniosła się trochę opierając na rękach i zgiętych nogach. Słychać było wyraźnie jej przyspieszony oddech, a zaraz po nich usłyszałam jak łzy dziewczyny rozbijają się o kamienną posadzkę.
  – Nie chcę umierać. – powiedziała ochrypniętym głosem – Boję się... – zacisnęła swoje ręce – śmierci. – Co mam teraz zrobić? – spojrzała na mnie, a zaraz potem opuściła głowę z rezygnacją.– Nie widzę sensu w życiu, ale boję się je zakończyć.
Wstałem i zrobiłem krok w jej kierunku. Podniosła się do pozycji siedzącej i odchyliła się do tyłu. Zapewne myślała, że chcę ją zabić. Kiedy tylko stanąłem przed nią zmrużyła oczy, czekając na ostateczny cios z mojej strony. Otworzyła je po chwili, gdy zrozumiała, że nie mam zamiaru jej uderzyć. Spoglądałem na nią z góry, na tą bladą, przestraszoną twarz.
  – Skoro nie chcesz umierać, to żyj. W strachu, bojąc się każdego dnia, nie ufając nikomu i niczemu. Nienawidząc tych, którzy chcą ci w tym przeszkodzić. Uciekaj i uciekaj w hańbie, aż dojdziesz do wniosku, że to tak naprawdę nie ma sensu.
  – Jeśli nie ma to sensu, to dlaczego niby miałabym to robić? – zapytała stanowczo. Uśmiechnąłem się, a następnie przykucnąłem, aby spojrzeć jej prosto w oczy.
  – Bo tylko wtedy zrozumiesz, że to jedyny sposób na życie, jeśli boisz się śmierci.
  – A co jeśli nie chcę ani umierać, ani żyć w taki sposób? – w tej chwili jej oczy jakby trochę się powiększyły.
  – To proste, znajdź coś za co będziesz chciała oddać życie lub też coś co nada jemu sens. Tak abyś chciała żyć dla tego, a nie po postu uciekała od śmierci. Nie uważasz, że jest duża różnica, pomiędzy słowami: "Chcę żyć!" a "Nie chcę umierać!".
  – A jak jest z tobą? Chcesz, żyć, czy nie chcesz umierać?
  – Ja znalazłem swój sens życia.
  – Jaki jest? Proszę powiedz mi, może i ja dzięki temu znajdę swój! – powiedziała wpatrując mi się z nadzieją w oczy.
  – Hmm. Pomyślmy... Dla takiej małej dziewczynki jak ty sensem życia powinno być coś w stylu "Żyję dla ludzi, których kocham" albo "Żyję po to, aby pomagać innym.". Czy jakoś tak. Prawda? Przecież jeszcze kilka dni temu, jakby ktoś spytał ci się, dlaczego żyjesz, opowiedziałabyś, że nie wiesz, albo, że żyjesz dla swoich rodziców. Teraz możesz żyć dla Marcela, Lily, albo od razu dla wszystkich istot, które rzekomo jesteś wstanie uratować. Właśnie takie myślenie jest zgodne z twoją naturą. – wstałem.
 Czułem, że powiedziałem już wystarczająco. Byłem pewien, że zrozumiała. Musiała. Miałem nadzieję, że faktycznie jest kimś, kto może zakończyć tą wojnę. Nie, ja miałem przeczucie, że jest kimś kto jest w stanie tego dokonać, ponieważ zaznała już jeden z najważniejszych rodzajów cierpienia.
  – Nie odpowiedziałeś jeszcze na moje pytanie. Jaki jest sens twojego życia.? – odezwała się, go odszedłem od niej kilka kroków.
  – Zabijam zabójców. – odpowiedziałem krótko idąc wgłąb zamku.


LUX

Po tym już go nie widziałam, aż do dzisiaj. Tak naprawdę przez ostatnie dni myślałam tylko i wyłącznie o naszej rozmowie i o Nim. A w głowie cały czas słyszałam te dwa ostatnie słowa "zabijam zabójców", gdy przypominałam sobie z jakim spokojem i z jakim tonem to powiedział miałam gęsią skórkę. Szczególnie to "zabijam", bo jakoś... Sama nie wiem... Obawiałam się tego. Chyba myślałam, że jest jak bohater z moich ulubionych powieści. Tajemniczy chłopak, z pozoru niebezpieczny, a jednak o bardzo dobrym sercu, który przeżył jakąś traumą i próbuje sobie z nią poradzić. Jednak wiem, że to nie tak. On taki nie jest. Stojąc przy nim to się po prostu czuje, a jego oczy tylko to potwierdzają. Myślę, że on może być po prostu "tym złym" i właśnie dlatego, nie wiem czy mogłabym mu zaufać i czy powinnam. Dzisiaj, gdy go zobaczyłam, nie wiedziałam co mam zrobić, stanęłam w bezruchu wpatrując się w niego, a on najzwyklej w świecie przeszedł obok mnie, całkowicie ignorując. W jakiś sposób poczułam się głupio, na myśl, że gdy ja przez te wszystkie dni i godziny nie mogłam go wypędzić ze swojej głowy, a on nawet o mnie nie pomyślał. A ja nawet, jak ta idiotka go wypatrywałam na każdym spacerze. Jestem za to zła sama na siebie, że tak bardzo ulegam jego urokowi. "Urokowi" ? To słowo naprawdę do niego nie pasuje. Przecież ten facet jest straszny, a nie uroczy.
  – Lux? Jesteś tam? – usłyszałam znajomy głos Marcela, który pozwolił mi wrócić z zamyślenia.
  – Tak, jestem. – spojrzałam na niego. Był tak bardzo zmartwiony.
  – Wszystko w porządku? Od kilku dni bujasz w obłokach. O czym tak myślisz? – Nie o czym, tylko o kim, ale nawet jeśli pytasz to i tak nie powiem ci, że o twoim bracie.
  – O niczym ważnym. – odpowiedziałam pośpiesznie. – Marcel? Możesz mi wyjaśnić, dlaczego jestem tak ubrana?
  – Jak to? Gdzieś ty była przez te ostatnie dni. – powiedziała załamującym głosem. – Wiesz chociaż co dzisiaj za dzień?
  – Dzisiaj? Nie, co jest dzisiaj? – zadałam pytanie.
  – Czasami to ty mnie nawet przerażasz, wiesz? Jak się o czymś zamyślisz, to jakbyś po prostu znikała z tego świata. To przerażające, bo to tak jakby twoje ciało poruszało się automatycznie. A potem zastanawiam się z kto tak naprawdę odpowiada na moje pytania w tym czasie.
  – Przepraszam. – powiedziałam skruszona. Choć tak naprawdę nie robię tego specjalnie, to zawsze czuję się z tego powodu źle, ponieważ mam wrażenie, że gdy zatracam się w myśleniu ignoruję innych ludzi.
  – Dzisiaj jest jedenasty września, czyli trzy setne urodziny Lily. To wielka uroczystość, tłumaczyłem ci to, ale raczej nie pamiętasz, więc powtórzę. – usiadł obok mnie na łóżku – Gdy ktoś z rodziny królewskiej kończy trzysta lat, to przechodzi przez coś w rodzaju rytuału.
  – Rytuału?
  – Tak. Wykonuje pewne zadania, aby pokazać swoje umiejętności.
  – Pokazać? Komu? – przerwałam mu.
  – Daj mi proszę dokończyć. Pokazać je widowni, czyli zaproszonym gościom z całego królestwa, ale także świętym stworzeniom. Według legendy te istoty zamieszkują wyspę, na którą tylko one mają wstęp. Gdy anielita kończy trzysta lat jakaś istota święta staje się jego opiekunem. Czasem dzieje, się tak, że zwykli ludzie nawet o tym nie wiedzą, ponieważ nigdy nie jest im dane zobaczyć swojego opiekuna, jednak z rodziną królewską jest inaczej. Podczas rytuału oprócz pokazywania swojej siły fizycznej, psychicznej i umysłowej na końcu trzeba także przywołać swojego opiekuna. Zazwyczaj opiekun się pojawia, ale to nie jest takie proste. Pojawia się tylko wtedy, gdy będzie sam chciał spotkać się ze swoim podopiecznym. Właściwie, to nie zależy od ciebie czy pojawi się czy nie.
  – Ale skąd on się pojawia?
  – Gdy opiekun i podopieczny chcą się spotkać otwiera się przed nimi portal. Jednym słowem, aby pojawił się twój opiekun musisz sprawić, aby cię zaakceptował. To zadanie jest trudniejsze, niż jakiekolwiek używanie magii, nie sądzisz? – kiwnęłam głową. – Właśnie tak trudne zadanie musi wykonać dzisiaj Lily. Najgorsze jest jednak to, iż oprócz tego, że musi wykonać wszystkie zadania, to ciąży na niej wielka presja, ponieważ jeśli zrobi coś źle to ośmieszy się przed najważniejszymi osobistościami w kraju. Gdyby na przykład, się potknęła przy teście fizycznym wszyscy wzięli by ją za niezdarę, ale gdyby na przykład nie pojawił się jej opiekun oznaczało by to, że może w jej sercu jest coś złego, że nie jest godna zaufania. Osobiście myślę, że nie będzie problemu, ale nigdy nic nie wiadomo. Ja nadal pamiętam jak bardzo się bałem.
  – Też przez to przechodziłeś? – sama nie wiem czemu byłam tak zdziwiony, w sumie wiedziałam, że jest częścią rodziny królewskiej i tak dalej, a jednak jakoś nie mogłam sobie tego wyobrazić.
  – Oczywiście. Wszyscy, którzy urodzili się jako członkowie rodziny królewskiej. Ja, Lily, Harold, ale na przykład nasi rodzice już nie. Nasz ojciec został królem, gdy miał mniej więcej tyle lat ile mniej więcej ja teraz. Nie musiał już tego przechodzić, ale mówił, że i tak spotkał swojego opiekuna. Jego opiekunem jest bazyliszek, moim jest gryf. Większość opiekunów nie jest większa od samochodu osobowego.
  – Czy wszystkie testy polegają na tym samym? – zadałam pytanie.
  – Nie dla każdego przygotowywany jest inny test, choć na przykład test fizyczny za każdym razem wygląda jak bieg z przeszkodami w którym musisz unikać różnych pułapek i tak dalej, podczas tego musisz, też rozwiązać kilka zagadek lub przykładów co sprawdza twoją umiejętność logicznego myślenia, spostrzegawczość, zaś całość to sprawdzenie twojego ducha. Jeśli na przykład raz zawahasz się lub zrezygnujesz to tak jakbyś nie przeszła przez test sprawdzający siłę psychiczną.  Podobno to w jaki sposób przejdziesz przez to wszystko decyduje o tym, kto zostanie twoim opiekunem.
  – Marcel, mam więc jeszcze jedno pytanie. Pamiętasz to jak wyglądał test twojego brata? Jestem bardzo ciekawa.
  – Czy pamiętam?! Do śmierci nie mógłbym tego zapomnieć. Przez trzy dni miałem po tym gęsią skórkę. Pamiętam to doskonale jakby to było wczoraj. Pamiętam jak zdyszany usiadłem obok mojego ojca, który uśmiechnął się do mnie. Pamiętam tłum ludzi wiwatujących na moją cześć. A potem pojawił się on. Jego test był po mnie, ponieważ jest młodszy. Cała widownia nagle ucichła, było słychać tylko jakieś niemiłe szepty, ale gdy tylko zaczął się test nawet one ucichły. – Marcel opowiadał to z jakąś przedziwną ekscytacją, jakby mówił o wspaniałym filmie, w którym zobaczył swojego ulubionego aktora i po prostu nie mógł powstrzymać się od opowiedzenia tego wszystkiego – Wszystkim odjęło mowę, ponieważ on mknął przed siebie. Omijał wszystkie pułapki, wszystkie przeszkody, zadania rozwiązywał po chwili, a wszystko to bez użycia magii! To było coś wspaniałego. Podobno był pierwszym, który ukończył test bez jej użycia. I na samym końcu wielki finał, gdy po przejściu ostatniej przeszkody stanął zdyszany, a przed nim od razu pojawił się jego opiekun. Wielki jak trzypiętrowy budynek, ogromny smok. Wszystkich wbiło w siedzenia, bo nie widziano, żadnego smoka od ponad miliona lat! Sam nie mogłem uwierzyć w co widziałem. Nawet u nas smok jest czymś co można nazwać paranormalnym. Ale wtedy jego opiekun rozpostarł skrzydła, jakby chciał pokazać wszystkim, że jest wspanialszy niż możemy sobie wyobrazić! I tymi samymi skrzydłami objął Harolda zasłaniając go całkowicie, następnie pochylił się i jego głowa także została zasłonięta przez skrzydła. Trwało to, krótką chwilę zanim uniósł głowę i odsłonił Harolda, który jak się okazało klęczał. Potem smok zaryczał i zniknął przechodząc przez portal. Nigdy w życiu nic takiego nie przeżyłem.
  – Marcel? – zebrałam się, żeby go zapytać o coś co bardzo mnie ciekawiło.
  – Tak? – spojrzał na mnie.
  – Czemu wyglądasz na bardzo szczęśliwego opowiadając mi to?
  – Ponieważ tamto wydarzenie bardzo mnie zmieniło. – spojrzał na mnie z dumnym uśmiechem. – Wiesz... Od zawsze nie mogłem znieść mojego brata. Gdy tylko pojawiał się w pobliżu wszystkim od razu psuł humor. Często się zdarzało, że nawet ktoś kto był szczęśliwy nagle tracił cały entuzjazm z powodu jego aury. Ty możesz, tego nie czuć, ale tak naprawdę każdy, kto używa magi wyraźnie ją czuje. A już zwłaszcza anioły.
  – Poczułam tą aurę, gdy pokazywałeś mi swoje wspomnienia. Zrobiło mi się wtedy nawet trochę niedobrze od niej. – przyznałam.
  – Ale wiesz, gdy zobaczyłem tamtego dnia jak on dokonuje prawie niemożliwego bez użycia magii... – pokręcił głową –Ymm~ym To nawet nie o to chodzi. Widzisz Harold nigdy nie umiał posługiwać się magią, więc to, że ukończył test bez niej właściwie nie jest żadnym komplementem, tylko, jakoś... Myślę, że w pewien sposób zacząłem go podziwiać. W chwili, w której zaczęły się te nieprzyjemne szepty po raz pierwszy spróbowałem postawić się na jego miejscu. Uświadomiłem sobie, że przez te trzysta lat życia cały czas był sam, a mimo to nigdy nie widziałem, żeby płakał, albo też narzekał. Choć nie miał talentu do magii to nie załamał się, czy nie uciekał, tylko stawił czoło wyzwaniu i przeszedł cały rytuał z podniesioną głową. W ten jeden dzień zyskał u mnie wielki szacunek. Oczywiście po tym wiele razy próbowałem zmienić nasze relacje, ale on zdołał wykształcić w sobie pewien rodzaj bariery, przez którą nigdy nie mogłem się przebić. Nie wiem, czy nazwałbym ją dumą, czy przyzwyczajeniem do samotności. Choć wielokrotnie zaczynałem rozmowę to on odpowiadał, jakby od niechcenia i odchodził z jeszcze bardziej smutną miną niż z jaką go widziałem na początku. W końcu uznałem, że nie ma to sensu i po prostu podziwiałem go z daleka. Na początku może mu najzwyczajniej w świecie współczułem, ale teraz naprawdę bym tego tak nie nazwał. W końcu trudno współczuć komuś, kto jest o wiele bardziej silny od nas samych, prawda?
  – Ymm. Chyba masz rację.
  – W każdym bądź razie powinniśmy już iść, aby wesprzeć Lily. – Marcel wstał z łóżka. – A zaraz po tym zobaczymy walkę ojca i Harolda.
  – Trochę boję się to zobaczyć. W końcu oni nie powinni ze sobą walczyć! – powiedziałam całkowicie przekonana do swoich słów. – Marcel najpierw spojrzał na mnie ze zdziwieniem, ale potem uśmiechnął się jakby zrozumiał o co mi chodzi. Usiadł ponownie obok mnie i spojrzał w sufit.
  – Straciłaś swoich rodziców, więc możesz uważać, że walka rodzica z dzieckiem nigdy nie powinna mieć miejsca, ale ja widzę to zupełnie inaczej. Po pierwsze mimo, że jestem synem i bratem dla jednego i drugiego, nigdy nie czułem by ich łączyły jakiekolwiek więzi, więc patrzenie na nich ojciec i syn jest niewłaściwie. W końcu wszystko co ich łączy sprowadza się jedynie do więzów krwi. A poza tym zgaduje, że tak naprawdę, dla obojga to jest coś więcej niż tylko walka. Przypuszczalnie ojciec jest szczęśliwy, że jego Harold nie został byle kim i ma własną dumę, zaś Harold chce pokazać, że poradził sobie bez niego, a także, że się go nie boi. Chociaż i tak wynik tej walki jest przesądzony, to i tak bardzo wiele to dla nich znaczy.
  – Jak to jest przesądzony?
  – To będzie pojedynek magiczny, a jak już wcześniej mówiłem Harold naprawdę nie jest dobry w magi. Osobiście nigdy nie widziałem by używał magi, choć braliśmy razem lekcje. Nigdy nie udało mu się wykonać za pomocą niej, żadnej, nawet najłatwiejszej czynności, a jego przeciwnikiem jest nie byle kto. Mój ojciec umie bardzo dobrze używać magii, a doliczając fakt, że jego jest typu ofensywnego, no i jeszcze bardzo duże doświadczenie z wielu walk jakie przeprowadził na wojnach. Przy tym wszystkim szanse na wygraną mojego brata są bliskie zeru.
  – Rozumiem. – po tym wszystkim co powiedział mi przyjaciel zapragnęłam zobaczyć ten pojedynek.
  – To co idziemy? – chłopak uniósł swoją rękę w geście, tak abym mogła ją złapać, na co ja przytaknęłam i podałam mu swoją. Wstał pierwszy, a następnie pomógł podnieść się mnie. Czułam się przy nim bardzo bezpiecznie.
Wyszliśmy z mojej tymczasowej komnaty. Marcel prowadził mnie na tyły zamku. Zwiedzałam tą część dzień lub dwa, wcześniej. Jest tam coś na wzór stadionu.
 Nie dało się nie zauważyć jak wielu bogatych ludzi zjechało się na to widowisko. Wszyscy ludzie należeli to tych "lśniących", mam na myśli, że każdy wyglądem był na poziomie ludzi z show biznesu. Gdyby tu był łowca talentów każdego wciągnął by do modelingu lub aktorstwa. Pierwszy raz w życiu widziałam tylu pięknych ludzi na raz. Zastanawiam się, czy to dlatego, że w moim świecie jest na odwrót. Ludzie są bardzo zróżnicowani, jedni ładni, drudzy nie.
Nie weszliśmy jednak tym samym wejściem co reszta. Dostaliśmy się do środka, przez mniejsze, jakby poboczne drzwi, które nie dorównywały tym z głównego wejścia. Jak się okazało prowadziły one do małego pokoiku, w którym przebywała Lily i On, anioł, który zawładnął moimi myślami.


Od Autorki: Udało się! Hura!! Banzai!! Nie wyszło do końca jak chciało, ale mam nadzieję, że się wam spodobało. W następnym rozdziale, będzie dużo akcji. Trzymajcie kciuki, abym dała radę opisać te wszystkie obrazy, które mam w głowie. Proszę napiszcie jakiś komentarz, proszę i za razem dziękuję.

sobota, 12 lipca 2014

Rozdział 6.

Wszystko ma swoje dwie strony. Wystarczy tylko spojrzeć z innego punktu widzenia. 



LUX

Jak zwykle przesiadywałam wy "magicznym" ogrodzie lecz teraz już nie sama. Towarzyszyła mi Lily, z którą naprawdę zaczęłam się coraz bardziej zaprzyjaźniać. Była osobą bardzo pogodną, zawsze dla mnie miła, ale nie lubiłam jej tylko dlatego. Wręcz przeciwnie, czasami mnie to denerwowało. Miałam wrażenie, że troszkę przesadza, jakby zajmowała się jakimś dzieckiem lub ułomną. 
Dużo czasu spędzałyśmy na rozmowach, przy czym dowiedziałam się wielu informacji o tym miejscu. 
Jest pięć głównych narodów tego świata, są nimi  anioły, wilkołaki, wampiry, magowie i elfy. Każdy z nich ma swoją odrębną kulturę, zwyczaje i tradycje. U aniołów jest władca, czyli ojciec Marcela i Lily. To samo tyczy się wampirów i wilkołaków. U zimnokrwistych dowodzący nosi nazwę ojca lub głowy klanu. Jest nim najstarszy istniejący wampir. Wilkołaki zaś posiadają przywódcę stada, jest to najsilniejszy z nich. Kiedy komuś wydaje się, że może nim zostać wyzywa przywódcę na pojedynek. O tym czy zakończy się śmiercią lub nie, decyduje zwycięzca. Jeśli stadu nie podoba się przywódca mogą go obalić. Gdy spytałam o magów i elfów powiedziała, że nie ma o nich prawie żadnych informacji, gdyż Anioły nie zawarły z nimi żadnego sojuszu, toteż bardzo rzadko można ich spotkać w stolicy. Z ciekawości spytałam też, jakim władcą jest jej ojciec. Jeśli osądzać go jako rodzica, to chyba nie najlepszym, skoro pozwolił swojemu dziecku opuścić dom, ale to było tylko moje spostrzeżenie. Na moje pytanie przyjaciółka uśmiechnęła się bardzo szeroko, po czym odpowiedziała, że jest świetnym królem. Dodała, że anielici, co objaśniła jako aniołów "nie wyjątkowych",  uwielbiają go jako swojego władcę.
Wtem drzwi główne drzwi rozpostarły się. Usłyszałyśmy głośne skrzypnięcie kilku tonowych wrót. Nawet ja zrozumiałam, że jest to coś niezwykłego. Przypuszczalnie otwierają je tylko na najważniejsze okazje, zaś na co dzień używa się wejść bocznych. Odruchowo spojrzałyśmy w ich stronę i nasze zdziwienie osiągnęło zenitu, gdy okazało się, że otworzyła je tylko jedna osoba.
Ten ktoś otworzył je tylko rękoma, a przecież to nie były byle jakie, lekkie drzwi.
Wytężyłam wzrok, aby przyjrzeć się osobie o tak nadludzkiej sile. Na początku widziałam tylko cień sylwetki dobrze zbudowanego mężczyzny. Wtedy poczułam zimny wiatr jakby bijący od postaci. To był niezwykły, przesiąknięty negatywnymi uczuciami, jakąś dziwną wściekłością i nienawiścią. Miał też złowrogą aurę, która potęgowała to wszystko. Postać zbliżała się do nas powoi. Szła sztywno, nie rozglądała się, nie wykonywała żadnych gestów. W miarę zbliżania się zaczęłam rozróżniać elementy jego stroju. Jednym z nich była dość długa, czarna jak noc peleryna, która lekko falowała tworząc bardziej tajemniczy obraz postaci. Twarzy nie mogłam jeszcze dostrzec, gdyż mężczyzna miał na głowie duży kaptur. Zauważyłam zaś inne szczegóły, jak choćby to, że spodnie sięgały mu jedynie do kostek, a na nogach nie miał butów. Na plecach niósł dwa miecze, które krzyżowały się tworząc "X".
Wstrzymałam powietrze, gdy znalazł się nie daleko nas. Wydawał mi się tak niezwykle ciekawy jak zagadka, na którą jeszcze nikt nie zna odpowiedzi. Stanął przed nami po czym pokazał swoją twarz. Rysy twarzy tak bardzo znajome, a jednocześnie nie. Niby takie same usta lecz te bardziej wyraziste, niby ten sam nos, ale ten bardziej wykrojony. Przysiąc bym mogła, że i oczy niesamowicie podobne, a zarazem zupełnie inne. Jego były tajemnicze, pełne mroku i cierpienia. Bardziej zielone, może nawet trochę mniej przypominające oczy człowieka, a bardziej jakiegoś dzikiego zwierzęcia.
Wiedziałam kim jest. Był to właśnie ten człowiek, który tak bardzo mnie ciekawił zanim go ujrzałam. To o nim krążyły plotki. Wygnaniec, brat Lily i bliźniak Marcela. Harold Styles.  Mimo iż, wiedziałam jak się nazywa, to trudno mi było przyjąć to do świadomości. Chyba trochę nie wierzyła w to co widzę. Wydawał się zbyt inny, zbyt niesamowity, doskonały. Patrząc na niego czułam się dziwnie. Byłam jakby podekscytowana, szczęśliwa choć nie wiedziałam z jakiego powodu.
  – Jesteś piękny. – powiedziałam zanim zdążyłam pomyśleć, całkowicie odruchowo. Ten spojrzał na mnie tylko na sekundę, jego wyraz twarzy pokazujący wcześniej złość zmienił się na chwilkę, przez tą jedną sześćdziesiątą minuty zdążył się zaciekawić, odlecieć gdzieś myślami, wrócić, zdziwić się troszkę, jeszcze bardziej się zaciekawić, przyjrzeć mi się, po czym to całkowicie zignorować. Spojrzał na Lily.
  – Wiesz kim jestem? – spytał chłodnym, niemiłym głosem sprawiając wrażenie kogoś ko próbuje zrazić do sibie wszystkich, zanim zdążą go poznać.
Dziewczynka kiwnęła głową, ale nie odważyła się nic powiedzieć, może nie znalazła słów, a może była za bardzo zdziwiona lub onieśmielona. Wpatrywała się w niego z jakimś zafascynowaniem w oczach jednocześnie lekko się uśmiechając. – Zaprowadzisz mnie do niego? – zadał kolejne pytanie tym samym nieprzyjemnym i odrzucającym tonem co wcześniej. Wiedziałam, że chodzi o ich ojca, cały czas jakby życie tutaj toczyło się wokół niego.
  – Tak. – odpowiedziała znów szybko, bez zastanowienia i wstała.
  – Mogę iść z wami? – także wstałam. Dopiero teraz zobaczyłam jak wysoki jest chłopak. Wydawał się jeszcze bardziej daleki od zwyczajności.
  – Po prostu zaprowadźcie mnie do tego starego dziada. – nie spodobało mi się to jak go nazwał. Ja dałabym wszystko by zobaczyć się ze swoim tatą,  a on miał to jak na dłoni. Wiedziałam, że nie darzą siebie jakąś sympatią, ale bez przesady. Po tak długim nie widzeniu się powinni sobie wybaczyć. Przynajmniej tak myślę.
  – Dobrze. Tata jest najprawdopodobniej w sali tronowej. – zastanowiło mnie to, że skoro mieszkał tu to czy nie powinien znać drogi.
  – Czy to nie był kiedyś twój dom? Nie znasz drogi? – zebrałam się w sobie i spytałam.
  – Nigdy nie nazwałbym tego miejsca domem. A drogę znam, tylko nie mogę iść tam sam. – odpowiedział. Jego ton był już inny, jakby poddenerwowany, ale wyczułam w nim i odrobinę smutku.
  – Dlaczego nie możesz iść tam sam? – ciekawość nade mną wygrała.
  – Bo z pewnością bym go od razu zabił. – zacisnął zęby i pięści, a my z Lily przełknęłyśmy ślinę ze strachu. On na pewno nie był grzecznym, miłym chłopcem. Dosłownie był zaprzeczeniem Marcela.
Weszliśmy do środka zamku. Jak się okazało droga była bardzo prosta. Sala leżała na wprost od wejścia głównego, więc cały czas szliśmy przed siebie. Wcześniej nie szłam tym korytarzem, a jednak wcale się mu nie przyglądałam. Nieznajomy przyciągał mój wzrok dużo bardziej.
Doszliśmy do wielkich drzwi, których pilnowały straże. Na nasz widok ustawili się w pozycji bojowej, ale ich twarze były przerażone i to raczej nie z powodu mojego czy Lily.
  – Wpuśćcie nas. – powiedziała Lily władczo jak na księżniczkę przystało.
  – Tak jest panienko Lily. – odpowiedzieli razem, równo, jakby to ćwiczyli. – zaraz po tym otworzyli zdobione drzwi. Stanęli po ich obu skrzydłach i zasalutowali. Ruszyliśmy przed siebie.
Sala tronowa aż przytłaczała całą swoją okazałością. W środku było jasno. Przez kolorowe witraże wpadało kolorowe światło i stawiało wszystko w przytulnych barwach. Podłoga była z kamieniu, ale przez jej środek przebiegał długi, szeroki, czerwony dywan, który kończył się przy tronie stojącym na kilku stopniowym podeście. On właśnie ściągał na siebie całą uwagę. Był naprawdę ogromny, zrobiony ze złota. Miał pokazywać wielkość i siłę władcy, który na nim zasiadał. Siedział w nim król. Wyglądał na czterdziestolatka. Ubrany w granatową szatę długą do stóp, z różnymi wychawtowanymi obrazami słońca, księżyca i gwiazd. Podeszliśmy bliżej. Widziałam jak Harold na niego patrzył, zaciskał pięści, myślałam, że zaraz nie powstrzyma się i rzuci na swojego ojca.
Wystąpił o krok dalej niż my.
  – Przyszedłeś. – usłyszeliśmy głos króla, jego echo odbijało się w moich uszach. Czy taki ton powinien mieć ojciec spotykający syna po 360 latach ? Był zdziwiony, ale  nie mile zadumany i szorstki.
  – Czego ode mnie chcesz?! – wydarł się Styles zaciskając pieści. Wokół nas zaczęło robić się gorąco. Odruchowo z Lily cofnęłyśmy się trzy kroki do tyłu dla bezpieczeństwa. To nie tak, że dotarła do nas informacja, że robi się niebezpiecznie. To się po prostu czuło. Dostałam gęsiej skórki, nogi mi zmiękły, zimny dreszcz przebiegł po moich plecach. Gdybym miała czas, to zaczęłabym się trząść ze strachu, ale go nie było. Na podłodze pojawił się dziwny okrąg, a na jego środku stał Harold. Nigdy takiego nie widziałam. Miał średnicę na jakieś trzy metry, cały środek kręgu zaś wypełniały różne wzory. Jakbym widziała ogień, ale w innej formie. Czułam się jakbym stała przy ognisku, było mi o wiele cieplej niż wcześniej. Krąg oświetlił chłopaka, który jakby w ogóle nie zwracał na to wszystko uwagi. Spojrzałam na reakcję jego ojca, on tylko lekko zmarszczył brwi i nadal patrzył tym samym zimnym spojrzeniem na nastolatka. Cały czas pokazywał swoją wyższość, jakby fakt, że jest królem lub też  to, iż jest starszy decydowały o jego wyjątkowości. Dla mnie było to coś tak dalekiego jak inna galaktyka dla przeciętnego człowieka. Nawet nie próbowałam sobie przypomnieć, czy mój tata kiedykolwiek taki był, ponieważ ostatnią osobą u której bym tego szukała był właśnie on. Ciężko więc było mi zrozumieć ich stosunki, ale nie zastanawiając się nad tym za wiele stawałam po stronie chłopaka. Możliwe, że tylko dlatego, że nie znalazłam u niego tak wielu nieprzyjemnych cech jak u jego ojca, a może dlatego, że miał coś w sobie co mnie interesowało. Z pewnością było mi go też żal. Jego ojciec traktuje go jak wroga, wygnał go, a teraz jeszcze tak go wita. Wszyscy w jego rodzinnym domu mówią o nim jak by był jakąś czarną owcą w tej rodzinie.
  – Uspokój się. – zażądał ojciec – Myślisz, że kim ty jesteś? –  podniósł trochę ton.
 W tej chwili okrzyknęłabym go bardzo dobrym aktorem, więc może ukrył także i uczucie po zobaczeniu Harolda. Może tak naprawdę chcąc ukryć swoje wzruszenie zachowywał się tak chłodno.  Teraz już sama nie wiedziałam, co o tym myśleć.
Naglę wszystko ucichło. Okrąg zniknął, a powietrze uspokoiło się w pomieszczeniu.
  – Kimś kto cię cholernie nienawidzi! – odkrzyknął mu chłopak. – Przyszedłem ci tylko powiedzieć, że nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. – odpowiedział spokojniej, następnie odwrócił się chcąc już opuścić to miejsce.
  – Czekaj! Musisz coś dla mnie zrobić. – powiedział poważnie władca, na co Styles ponownie się do niego obrócił.
  – Nie muszę robić nic dla takiego zera jak ty.
  – Dziewczyna z Ziemi zakończy wojnę i rozpocznie nową erę, ale nie będzie ona sama. Pojawi się ktoś jeszcze... – powiedział król spokojnie, z całą swoją powagą.
  – "Przepowiednia początku i końca" – wyszeptał pod nosem chłopak.
  – Te słowa... – kontynuował czterdziestolatek – wypowiedział pewien człowiek przed śmiercią i stały się one "Przepowiednią początku i końca". Znają ją tylko nieliczne osoby. Gdy dowiedziałem się, że przeznaczenie Marcela zaczyna się właśnie na Ziemi, wiązałem nadzieje, że sprowadzi on wybawczynię. Zwłaszcza ucieszyłem się, gdy wrócił właśnie z nią. – wskazał na mnie – Jego zadaniem było odnaleźć coś co zakończy wojnę, a on sam nic nie wiedział o tym, że przepowiedziano to już ziemiance. Tak więc odnalazł nie coś, a kogoś. Osobę, która zmieni bieg historii. Zapytałem, zaufanego dalekowidza co powinienem uczynić. On powiedział mi, że muszę stworzyć grupę, która pomoże jej tego dokonać. Następnie wyjawił mi kim powinni być jej członkowie. Uznał, że powinny być to moje dzieci, aktualny przywódca wilkołaków ze swoją siostrą i jedna kobieta z wojska wampirów. Marcel jako osoba, której dziewczyna najbardziej ufa i ze względu na dar wiedzy, Lily, ponieważ ma wyjątkowe zdolności lecznicze, Alfa z powodu swojej siły, jego siostra, dzięki najlepszemu węchowi na świecie, wampirzyca jako wyśmienity strateg oraz ostatnia osoba jako ich lider, ty.
  – Ładna historyjka, ale ja nie zamierzam mieszać się w to wszystko. Życzę jednak powodzenia, tobie i tej dziewczynce w ratowaniu świata. – odpowiedział na to zuchwale.
  – Zapłacę ci. Nigdy nie miałem zamiaru cię o to prosić, chcę cię wynająć.
Zapadła chwila ciszy, chłopak uniósł lekko głowę, zamrugał kilka razy oczami i odpowiedział.
  –  Nie będę tani. Chcę 10 milionów beli. – splótł ręce na klatce piersiowej.
  – Dam ci dziesięć razy więcej! – powiedział król, a dla mnie był to kolejny akt potwierdzający, iż chce się wywyższyć. Po czym uśmiechnął się triumfalnie jakby udało mu się zrealizować swój plan.
  – Nie bierz tego do siebie. Mam długi i potrzebuje kasy, ale mam jeszcze jeden warunek.
  – Jaki? – spytał zaciekawiony król.
  – Stoczymy pojedynek. Wyzywam cię! – powiedział dumnie Harold już jakby w lepszym humorze, może potraktował to jako świetną okazję.
  – Dobrze. Jeśli się zgodzisz to pokonam cię na oczach wszystkich za pięć dni, jedenastego września, gdy twoja siostra skończy trzysta lat.
  – Niech będzie. – odpowiedział pewny siebie. Odwrócił się i wtedy zobaczyłam jego wyraz twarzy. Choć się nie uśmiechał widziałam, że wiadomość, iż będzie walczył ze swoim ojcem przyniosła mu radość. Domyślałam się tylko, że długo na to czekał i teraz jest to jak coś w rodzaju zemsty. Wyszedł z sali tronowej, a my za nim. Gdy tylko zamknęły się drzwi za nami od razu się do niego odezwałam.
  – Dlaczego chcesz walczyć z własnym ojcem?! – on odwrócił się w moją stronę z zmarszczonymi brwiami. Przyjrzał mi się, po czym zignorował i chciał odejść. – No dlaczego?! Ja oddałabym wszystko by móc spotkać się z moimi rodzicami! – przystanął i stojąc plecami do mnie odpowiedział mi.
  – Ty tego nie zrozumiesz. Twoje życie, twoi rodzice to zupełnie inny świat. Nigdy nawet nie zaznałaś prawdziwego bólu, ponieważ zawsze był ktoś przy tobie kto by cię pocieszył. Zaprzeczysz? – wypowiedział te kilka zdań, a mnie wmurowało w ziemię. – Oni po prostu byli nie z tej ligi.
  – Moi rodzice byli najwspanialszymi ludźmi na świecie! Oddali by za mnie życie!
  – Może po prostu ślepo cię kochali. Ja bym swoich najchętniej zabił. – w tej chwili już nie mogłam opanować emocji, łzy napłynęły mi do oczu, miałam ochotę go zaatakować.
  – Chyba naprawdę pochodzimy z dwóch światów, bo ja gdy dowiedziałam się o ich śmierci sama straciłam chęć do życia.
  – Więc może ty także nie jesteś go warta. – po tych słowach zostawił mnie i Lily i odszedł. Ja ledwo stojąc próbowałam się uspokoić, ale nie mogłam. Łzy same mi leciały i  w żaden sposób nie mogłam ich powstrzymać. Próbowałam się złościć, myśleć o czymś innym, ale to było ponad moje siły. . Jakbym już nie miała innych emocji tylko smutek. Poczułam się tak samo fatalnie jak zaraz po dotarciu do mnie informacji, że Grace i Bob nie żyją.
Dziewczynka odprowadziła mnie do swojej komnaty, gdzie położyłam się na łóżku. Po kilkunastu minutach się uspokoiłam. Rozmyślając nad tą rozmową, próbowałam go znielubić, jednak choć uważałam go za kogoś nieczułego, przerażającego i niegodnego zaufania, to nie mogłam. Czułam, iż jest taki z jakiegoś powodu. Wiedziałam, że on się taki nie urodził, tylko coś go              takim ukształtowało.
  – Mogłabyś poszukać Marcela. Chciałabym z nim porozmawiać. – poprosiłam Lily.
  – Dobrze. Pójdę po niego. – odpowiedziała z uśmiechem – Chyba nawet wiem, gdzie on jest.
Czekając wpatrywałam się w okno, w widok rozpościerający się za nim. W komnacie była taka cisza, że słyszałam bicie swojego serca oraz śpiew ptaków za murami zamku.
Zatonęłam jakby w myślach, czas się dla mnie zatrzymał, a może właśnie odwrotnie leciał niesamowicie szybko. W każdym bądź razie zanim się spostrzegłam Marcel był już w pokoju.
  – Hej. – przywitał się – Słyszałem o tym co zaszło w sali tronowej od Lily. – zaraz po przyjściu usiadł obok mnie na łóżku. – Jak się czujesz?
  – Dobrze. Powiedziała ci także o mojej rozmowie z twoim bratem? – na moje pytanie kiwną głową w odpowiedzi na "tak". – Możesz mi powiedzieć z jakiego powodu on tak bardzo nienawidzi swojego taty i chce z nim walczyć?
  – Dlaczego się tym interesujesz, czemu tak bardzo interesujesz się nim? – podkreślił ostatnie słowo specjalnie je akcentując.
  – Sama nie wiem. Nazwała bym to ciekawością albo przeczuciem. Nie umiem tego inaczej wyjaśnić. – Marcel zamyślił się na chwilę.
  – Dobrze, ale wiesz, chyba same słowa nie oddadzą ci tego właściwie. Jeśli się zgodzisz wykorzystam swój dar, żeby ci to pokazać.
  – O co chodzi z darem? Jak mi chcesz to pokazać? – domagałam się wyjaśnień zanim na cokolwiek się zgodzę.
  – To bardzo skomplikowane. Zacznijmy od tego, że Anioły posiadają trzy rzeczy. Po pierwsze każdemu mogą wyrosnąć skrzydła. Mogą być różnych rozmiarów, siły, koloru, to wszystko zależy od właściciela i jego charakteru. Następnie każdy z naszej rasy posiada energię, którą może przekształcić w tak zwaną sztukę magii, czego o ile mi wiadomo byłaś świadkiem w sali tronowej. Widziałaś krąg, który pojawił się wokół niego, prawda?
  – Tak. Czym on był?
  – Wyjaśnię ci to innym razem. Na razie powiem tylko, że jest on potrzebny do wykorzystania energii w ciele. Trzecią zaś rzeczą jest dar. To coś z czym się rodzisz. W pozostałych dwóch przypadkach musisz umiejętności ćwiczyć lub być po prostu wyjątkowym, aby je wykorzystać, ale dar różni się trochę swoimi zasadami. Nie każdy się z nim rodzi, ale jeśli  już to umie się go wykorzystać, z czasem tylko odnajduje się możliwości tego daru.
Ja urodziłem się z darem wiedzy. Oznacza to, że mogę na przykład obudzić się z jakąś nową informacją, albo też mogę przekazywać komuś swoją wiedzę lub też dowolnie odtwarzać w swojej ją w swojej pamięci. A ponieważ wspomnienia jakie nabyliśmy to także wiedza, to mogę je przeglądać w głowie i przekazywać innym. Krótko mówiąc chcę pokazać ci jedno z moich wspomnień.
  – Jak by to miało wyglądać?
  – Muszę dotknąć twojego czoła. Ty możesz widzieć obraz przez nawet dwie godziny, ale tak naprawdę to będzie trwało tylko kilka sekund. Trochę jakbym wgrywał dane do komputera.
  – A jakie konkretnie wspomnienie chcesz mi pokazać? – czułam się trochę jak u lekarza, który chce przeprowadzić na moim ciele operację, a ja dopytuję jej szczegółów.
  – Chcę pokazać ci w jakich okolicznościach on stąd odszedł. Może wtedy będziesz mogła go zrozumieć albo przynajmniej samemu ustosunkować się do tego wydarzenia.
  – No dobrze. – nawet jeśli bałam się tego to bardzo chciałam to wszystko zobaczyć, chciałam go poznać.
  – Dopowiem jeszcze tylko, że wszystko będziesz widziała moimi oczami. Gotowa?
  – Chyba tak. Tak. – potwierdziłam to jeszcze kiwnięciem głowy.
  – Zamknij oczy. – gdy zrobiłam to o co prosił, kciukiem narysował mi coś na czole, po czym przytrzymał palec na środku. Poczułam się dziwnie. Chciałam się spytać, czy mogę już otworzyć oczy, ale nie mogłam. Moje usta nie chciały się otworzyć. W końcu usłyszałam jakiś trzask, nie mogąc się już powstrzymać otworzyłam oczy. Znalazłam się w zupełnie innym pokoju, ale rozpoznawałam ten sam styl architektoniczny. Nadal byłam w tym samym zamku.  Nagle poruszyłam się, czułam, że się przemieszczam, chłód pomiędzy nogami, ale także i ubrania na sobie. Nie sterowałam ciałem, ale czułam wszystkie boćce jakie odbierało. Otworzyłam drzwi, albo raczej zrobił to Marcel.
  – Coś się stało? – usłyszałam jego dużo łagodniejszy głos. Po barwie uznałabym, że ubyło mu z dobre dziesięć lat.
Przechodząca obok kobieta stanęła jak wryta.
  – To panicz nic nie wie? Pański ojciec pokłócił się z pańskim bratem do tego stopnia, iż chyba będą walczyć. – powiedziała roztrzęsiona.
  – Gdzie się obecnie znajdują? – spytał spokojnie, jak gdyby była to dla niego codzienność.
  – Na arenie. – znowu ten poddenerwowany głos. – Mówią, że tym razem jest gorzej niż zwykle.
Chłopak nie pytając już o nic ruszył z pełną prędkością. Kobieta za nim również zaczęła biec lecz nie była tak szybka. Nie zajęło mu nawet dziesięciu sekund, aby tam dobiec, ale nie dlatego, że droga była krótka, to Marcel miał po prostu niewyobrażalnie szybkie tempo. Przystanął rozejrzał się pośpiesznie, a następnie podbiegł do jakiejś kobiety. Była piękna. Kruczoczarne włosy, alabastrowa strona, piękne duże zielone oczy w dodatku pełne usta i sylwetka pełna gracji. Z pewnością była jedną z najpiękniejszych kobiet, ale nie miałam czasu, aby się jej przypatrzeć, gdyż oczy przyjaciela od razu zwróciły się ku stojących dalej dwóm postaciom.
To co poczułam, gdy pierwszy raz zobaczyłam Harolda, nie umywało się do tego. Tam poczułam coś jak przeczucie, że może być niebezpieczny, mniej więcej to samo poczułabym, gdybym spotkała jakiegoś groźnego, umięśnionego gangstera, ale to co poczułam teraz, jego aura była wręcz namacalna.Czy to jest własnie to, dlaczego wszyscy się go tak obawiają?
Robiło mi się od niej niedobrze. To była chęć zabijania, żądza krwi. Wyczuwałam w tym również nie mającą końca wściekłość do wszystkiego i wszystkich dookoła. Przytłaczało mnie to uczucie.
  – O co chodzi matko? – spytał się bardziej mrużąc oczy, aby bardziej przyjrzeć się osobom na środku areny.
  – Poczekaj. Chcę zobaczyć co się stanie. – odpowiedziała lekko zaniepokojona kobieta.
Anioły mają chyba jakiś potrojone zmysły, ponieważ widziałam wszystko i słyszałam wszystko tak, jakbym stała obok nich.
  – Nie nazywaj mnie swoim synem, gdy uważasz mnie za jeden ze swoich problemów! – wykrzyczał nagle z wszystkich swoich sił Harold.
  – Zważaj na swoje słowa! Jesteś moim synem i jesteś mi coś winien! Popełniłeś błąd, więc teraz musisz za niego zapłacić.
  – Popełniłem błąd?! Jaki? Urodziłem się?! – wykrzyczał ponownie. Jego ciało aż buzowało od wściekłości i nienawiści.
Zapadła cisza, chłopak oczekiwał na reakcje ojca, któremu zaś zabrakło słów, a nikt inny nie odważyłby się im przerwać. Miałam nadzieję, że wtrąci się ta piękna kobieta, w końcu jest żoną i matką, powinna w takiej sytuacji wykonać jakiś ruch, ale niestety nic. Dla mnie ta cisza była odpowiedzią jednoznaczną z "tak" i myślę, że niestety on widział to tak samo jak ja. Harold spuścił głowę. – Czy nie możecie mnie zostawić po prostu w spokoju? – powiedział drżącym głosem myślałam, że zaraz się rozpłacze.
  – Musisz ponieść karę. – powiedział stanowczo król.
  – Za co, że mam własną wolę? – myślałam, że serce mi pęknie, gdy usłyszałam te słowa. Wypowiedziane tak bezbronnie, tak cicho, bez jakiejkolwiek nadziei. Całą sobą byłam po jego stronie, czemu, więc inni nie widzieli tego tak jak ja?
Odwrócił się kompletnie zrezygnowany. – Mam dość!– zacisnął swoje pięści, po czym ruszył w stronę zamku.
  – Myślisz, że ci pozwolę tak odejść?! – usłyszałam ponownie głos władcy. Pojawił się pod nim krąg, ale różnił się on od tego, który widziałam wcześniej w sali tronowej. Posiadał inne znaki oraz inny kolor. – Styl wody. Gejzer! – pierwszy raz widziałam coś takiego, ale chyba właśnie to nazwałabym "magią". Mężczyzna ułożył dłonie w znak, krąg jakby błysnął i słup gorącej wody uderzył w plecy chłopaka. Pierwszy raz słyszałam tak potworny krzyk z bólu. Nie jestem wstanie sobie wyobrazić z jakim ciśnieniem i temperaturą musiała być wystrzelona ta woda, aby spowodować takie rany. Tył bluzki, którą miał na sobie Harold po prostu zniknął, ale jak tylko zobaczyłam co stało się z jego skórą znienawidziłam tego całego "króla" jak tylko to możliwe. Nie mogąc wystać z bólu upadł na ziemię i wbił w nią palce, nie przestając krzyczeć. Mgiełka spowodowana skraplającą się parą w powietrzu opadła, a ja zobaczyłam dokładniej jego rany. Część skóry, którą miał na plecach znikła razem z tyłem bluzki. Ciężko to nawet opisać, widziałam część jego kręgosłupa wraz z jego mięśniami. Normalnemu człowiekowi ciężko jest coś takiego sobie wyobrazić, tym bardziej więc nie wiedziałam jak poradzić sobie z faktem bólu jaki musiał odczuwać biedy Styles.
Krzyczał może przez kilka sekund może dłużej, najpierw z bólu, ale potem jakby zmienił się powód. Z jego plecami zaczęło dziać się coś dziwnego. Od kręgosłupa zaczęły wyrastać wcześniej nieistniejące kości, które po chwili pokryły się mięśniami, tkanką, potem skórą i czarnymi piórami, aż uformowały się z tego wielkie skrzydła. Zakryły one ranę  po oparzeniu. Czarnoskrzydły Anioł odwrócił się do swojego ojca. Oczy zaczerwienione, nie od kilku łez, ale zapewne od cierpienia jakie przed chwilą przeżył. Spoglądał na niego jakby miał ochotę go zabić.
 Napłynęła wtedy niepojęcie silna, fala jego aury, ale różniła się od tej sprzed chwili. Była silniejsza. W każdym bądź razie była dzika, jakby ogromna, psychopatyczna chęć mordu. Myślałam, że zaraz zacznie zachowywać się jak z jakiegoś horroru i będzie zabijał wszystkich po kolei. Nawet nie chodziło już tylko o zabijanie, tylko o sprawianie bólu i cierpienia fizycznego. Nazwałabym to złem absolutnym. Marcel dostał gęsiej skórki, ja pewnie bym zemdlała w swoim ciele czując coś tak przerażającego.
Uniósł się na skrzydłach na około dwa metry nad ziemię.
  – Nienawidzę cię!– zwrócił się do ojca – Nienawidzę was wszystkich i tego zamku. – spojrzał na wszystko dookoła – Przeklinam was! Bójcie się każdego kolejnego świtu, ponieważ z każdym wzejściem słońca pojawią się tylko kolejne cienie!
Zaraz po tych słowach zniknął mi obraz tamtejszego dnia, ale nie był to koniec wszystkiego co miało być dane mi zobaczyć. Wyglądało to jakby Marcel zabłądził albo się pomylił pokazywał mi losowo obrazy ze swojej pamięci. Najpierw zobaczyłam siebie, gdy po raz pierwszy się spotkaliśmy, potem znów kilka obrazów szkoły, komnat zamku królewskiego, aż w końcu ograniczył je wszystkie do Harolda, widziałam ich kilkanaście, migały mi przed oczami jakbym przełączała kanały na telewizorze. Pojawiały się na sekundę, czasami na kilka i zaraz pojawiały się następne. Starałam się jednak uważnie przyglądać każdemu z nich, ale wydawało mi się, jakby na każdym był taki sam. Chłopak o kręconych włosach, zielonych oczach smutnie patrzących, a jednocześnie było w nich tyle złości i nienawiści. Gdy przejrzałam już wszystkie znowu pokazał mi losowo kilka obraz ze swojej pamięci. Widziałam wesołą Lily, później jakiś uroczysty obiad, ujęcie jednej z książek, gdy czytał, ponownie Lily w ślicznej sukience w wieku około pięciu lat, następnie jedno ze spotkań w moim domu, gdy pomagał i odrobić pracę domową, ale także pojawiły się zdjęcia jego ojca w sali tronowej, aż w końcu pojawiły się te ostatnie, najgorsze. Zobaczyłam najgorszy dzień mojego życia,  a dokładniej moment, w którym Marcel przychodzi do domu i widzi moich rodziców - martwych.
Dostaję gęsiej skórki, robi mi się przeraźliwie zimno, czuję ból w klatce piersiowej. Serce mi się ściska i wracają wszystkie wspomnienia, te dobre jak i te złe. Mam ochotę coś powiedzieć, ale nie wiem co. Oddycham coraz ciężej, chcę zamknąć oczy i nie patrzeć, ale przecież cały czas są zamknięte. Liczę na to, że Marcel to zakończy, że te tortury nie będą kontynuowane, ale nic na to nie wskazuje. Widzę jak chłopak sprawdza puls mojej mamy, ale dopływają do mnie jeszcze inne informacje oprócz faktu, że ona nie żyje, jest zimna w dotyku. Czuję zapach krwi zmieszanej z perfumami Grace oraz jeszcze jeden, jakby gnijącego mięsa. Chłopak podchodzi do mnie. To dziwnie uczucie zobaczyć siebie nieprzytomną oczami kogoś innego. Sprawdza czy żyję, gdy się już tego upewnia robi to samo z moim tatą. Nagle oczy taty się otwierają i łapie Marcela za rękę.
  – Zaopiekuj się nią. Proszę. – zaraz potem kaszle krwią.
  – Może pan na mnie liczyć.
  – Dziękuję.
  – Proszę mi wybaczyć, ale.. – dotyka rany mojego taty.
  – Co robisz? – Bob marszczy brwi.
  – Chcę połączyć waszą energię, by mógł pan porozmawiać jeszcze z córką – mówi wyjmując scyzoryk z kieszeni i rozcinając nogawkę na spodniach jakie miałam.– Umiera pan, więc mogę panu powiedzieć. Ja nie jestem człowiekiem, a pańska córka może być kluczem do zakończenia wojny w innym świecie. – Marcel spojrzał na reakcję taty – Nie jest pan specjalnie zdziwiony moimi słowami.
  – Nie pierwszy raz słyszę o tym innym świecie. – uśmiechnął się jakby mówił o jakimś kiepskim żarcie – A poza tym doskonale wiem, że Lux nie jest zwyczajnym człowiekiem.
  – Rozumiem. W każdym bądź razie.. – przyłożył jego krew do mojej rany na nodze, następnie narysował na niej coś. Pojawił się zielony krąg magiczny, bardzo mały, wielkości ręki dorosłego człowieka. – Gdy nadejdzie właściwy moment będziecie mogli porozmawiać przez kilka minut. Wierzy mi pan? – tato w odpowiedzi kiwnął głową, po czym ponownie zakaszlał plując przy tym krwią.
  – Liczę na ciebie! – powiedział, gdy Marcel podniósł mnie z podłogi.
  – Oddam za nią życie jeśli będzie trzeba. Musimy już iść, ktoś może zaatakować znowu. – zaraz po tym wyszedł z domu i na tym wizja się skończyła.
Otworzyłam oczy.
  – Pokazałeś mi trochę więcej. – głos drżał mi jakbym miała się zaraz rozpłakać i naprawdę usilnie się od tego powstrzymywałam.
  – Uznałem, że tak będzie lepiej. – odpowiedział spokojnie.
  – Muszę się przejść. – wzięłam głęboki oddech i wstałam z łóżka.
  – Przejść się z tobą? – w jego głosie było słychać dwa razy więcej troski niż zazwyczaj.
  – Nie. Poradzę sobie. – uśmiechnęłam się, choć tak naprawdę w środku ledwo się trzymałam. Miałam ochotę krzyczeć i płakać, tupać nogami i rękami, jak małe dziecko.
Wyszłam z pokoju czym prędzej, bałam się, że nie wytrzymam i rozkleję się przy przyjacielu, a naprawdę nie potrzebowałam pocieszeń.
Za drzwiami poczułam przyjemny chłód, który mnie orzeźwił. Szłam przed siebie starając się uspokoić, ale kompletnie mi to nie wychodziło. Cały czas myślałam o rodzicach, o tym co mam teraz zrobić. Wiedziałam, że nie powinnam uciekać od rzeczywistości, że powinnam przebrnąć przez te wszystkie przeszkody z podniesioną głową tak jak mnie uczyli rodzice. Problem leżał w tym, że wszystkie moje rany na sercu i duszy odzywały się, gdy tylko przeszło mi przez myśl, aby iść dalej przez życie samemu. Miała poczucie winy, że ja żyję, a oni już nie. Ja mogę jeszcze zobaczyć tyle życzy, doświadczyć różnych emocji, mogę się śmiać, ekscytować, ale dlaczego nie mogę tego z nimi dzielić? Przecież oni niczym nie zawinili, a mnie nawet nie było na ich pogrzebie. Właściwie to ja nawet nie wiem czy się odbył.
Im dłużej myślałam, tym bardziej byłam zmęczona, a co za tym szło czułam się coraz podlej i coraz bardziej zatracałam się w negatywnym myśleniu. Cały czas zataczałam to koło idąc korytarzami już z dobrą godzinę. Nawet nie zorientowałam się kiedy się zgubiłam.
Szłam przed siebie, korytarz wydawał się nie mieć końca. Od ostatniego zejścia po schodach coś się zmieniło. Było dużo chłodniej w tych korytarzach, może dlatego, że nie było pochodni oświetlających
drogę. Światło padało jedynie przez okna, pojawiające się co kilka metrów po prawej stronie. Były dość duże, można było dzięki nim zobaczyć, że mur zamku jest gruby na co najmniej metr. W każdym znajdowała się szyba, co jako jedyne różniło je chyba od średniowiecznych.
Czułam nie miłą atmosferę, coś w rodzaju jakbym zmierzała nimi do miejsca, którego nie powinnam widzieć. Przyszło mi nawet na myśl, że był to korytarz prowadzący do jakiejś sali tortur, ale jak szybko przyszło mi to do głowy, tak szybko postarałam się stamtąd odegnać.
  – Co tutaj robisz? – usłyszałam głos za sobą, a serce "podskoczyło mi do gardła" z zaskoczenia. Odwróciłam się. Harold siedział właśnie na parapecie. Wyglądał tak tajemniczo, właściwie przypominało mi to scenę jak z jakiegoś filmu.
Spojrzał na mnie tak przenikliwie jakby miał przejrzeć mnie na wylot.
  – Zgubiłam się.
  – Tutaj trafiają tylko ci, którzy się zgubili. – odpowiedział.
  – Więc, ty też się zgubiłeś? – na moje pytanie kącik jego ust się uniósł. Za każdym razem gdy wykonywał jakikolwiek ruch, byłam albo przestraszona, albo podekscytowana. Wpływał na mnie nawet bez swojej wiedzy, a ja za każdym razem przeżywałam niebo lub piekło.
  – Ten korytarz prowadzi do mojej dawnej komnaty, znam go jak własną kieszeń.
  – Ale powiedziałeś, że trafiają tu tylko  zgubieni. Jesteś wyjątkiem?
  – Zgubić się można na wiele sposobów lub też można różnie to postrzegać. – rozmowa z nim wydawała się być na zupełnie innym poziomie, niż każda którą dotychczas przeprowadziłam.  Inna, o wiele ciekawsza i wciągająca. Jednym słowem magiczna.
  – Co masz na myśli? – chłopak ponownie się tajemniczo uśmiechnął na moje zapytanie.
  – Jeden powie, że się zgubił, inny zaś, że odkrył nowe miejsce w nieznanej mu okolicy.
  – Ja zdecydowanie się zgubiłam. – powiedziałam z myślą o tym, iż nie wiem co mam dalej zrobić z życiem. – Gdybym mogła poszukałabym znaków. – oparłam się o ścianę po drugiej stronie korytarza ciężko wzdychając. – Ale na razie widzę tylko dwie drogi. Jedną niepewną, zapewne krętą i niebezpieczną. Boję się jej, więc częściej myślę o wybraniu tej drugiej.
  – Jest lepsza? – spytał zaciekawiony.
  – Zdecydowanie łatwiejsza, krótsza i pewniejsza.
  – Więc w czym problem? – wybór jest oczywisty.
  – Tylko to, że droga numer dwa kończy się samobójstwem. – nawet nie zdążyłam mrugnąć, a uniosłam się kilka centymetrów nad ziemią. Ręka Harolda ściskała się pewnie na na mojej szyi. Serce zaczęło mi bić niespokojnie, dusiłam się.
  – Jeśli naprawdę chcesz umrzeć to ja ci to ułatwię. – powiedział zaciskając jeszcze bardziej swoją rękę. Byłam zaskoczona, nie przewidziałam takiego obrotu spraw. Nie miałam czasu się bać, jeszcze kilka sekund i zanim się uduszę będę miała zgniecioną krtań. To wszystko działo się zbyt szybko. Desperacko próbowałam poluźnić uścisk jego dłoni. przycisnął mnie jeszcze bardziej, z sekundy na sekundę straciłam nadzieję.– Z rozkoszą uduszę cię własnymi rękami.



Od Autorki: Przepraszam, że tak długo. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie. Ten rozdział jest chyba najdłuższy jaki napisałam i napiszę. Postaram się by następne dodawać częściej, a żeby były krótsze. Chyba miałam po prostu wielką ochotę skończyć w tym momencie.
Proszę zostawcie po sobie wiadomość, to bardzo motywuje. Napiszcie komentarz, choćby bardzo krótki. To naprawdę przyspiesza pisanie, bo za każdym razem, gdy wchodzę na bloggera (a robię to codziennie) i widzę taką wiadomość od czytelnika, to dostaje powera i piszę sporą część rozdziału. Liczę na was!

Przepraszam za literówki. 

sobota, 17 maja 2014

Rozdział 5.



Umierać można na wiele sposobów. Dla jednego śmiercią jest brak chęci do życia, dla drugiego śmiercią może być również zapomnienie. 


Lux

To było zbyt wiele. Dla mnie to co się wydarzyło równe było z końcem świata. Śmierć moich rodziców była końcem mojego życia. Tak własnie ujęłabym to najprościej. Nie widziałam w nim sensu. Pomimo tego, że tak żarliwie płakałam to jednak ból wcale się nie zmniejszał.
 Marcel zabrał mnie do jakiegoś pokoju, nawet nie zwróciłam uwagi na to jak wygląda, nie chciałam niczego, tylko być sama. Chyba zrozumiał to po jakimś czasie.  Delikatnie położył mnie na łóżku. Spojrzałam na niego, na jego zmartwioną twarz, zielone, ładne oczy, zaciśnięte usta. Chciałam mu coś powiedzieć, ale do końca nie wiedziałam co, dlatego nie odezwałam się. Westchnął tylko głęboko, coś powiedział, a zaraz potem wyszedł. Została ze mną mała Lily, cały czas słuchała mojego szlochu i głaskała mnie po włosach, gdy wtulałam się w poduszkę. Płakałam i płakałam, może godzinę, może kilka, aż w końcu usnęłam, niestety nawet sen nie był wstanie uspokoić moich myśli.
Gdy się obudziłam był już ranek, ciepłe promyki słońca ogrzewały moją twarz i ukazywały cały pokój w milszych barwach. Za oknem dało się słychać radośnie ćwierkające ptaki, tylko jakaś dziwna pustka wokół mnie nie pozwalała mi się tym wszystkim cieszyć. Ani ładny poranek, ani ciepło wygrzanego łóżka, nawet słodko śpiąca Lily nie dała rady poprawić mi samopoczucia. O ile to w ogóle było jeszcze możliwe. Po mimo tego, że czułam głód i pragnienie, nie chciałam ani jeść, ani pić, także pieczenie oczu, ani ból nogi mną nie ruszały. Po prostu nie zwracałam na nie uwagi, nie miały dla mnie znaczenia. Nic już go nie miało.
Obróciłam się z jednego boku na plecy i zaczęłam wpatrywać się w okno po drugiej stronie. Niebo wydawało się bardziej błękitne niż zwykle, choć jakieś takie ponure. Smutek tego nieba różnił się od mojego.
  – Jak się czujesz? – usłyszałam ten cieniutki głosik małej szatynki. Spojrzałam na nią, miała taki łagodny uśmiech wymalowany na twarzy. Czasami wręcz wydawało mi się, że jest jak jakaś mała porcelanowa laleczka idealna, bez skazy.  Mrugnęłam dwa razy, a następnie odwróciłam wzrok od niej. – Jesteś głodna? – w odpowiedzi na to pytanie bardziej wtuliłam się do poduszki. Widząc, że nie chcę z nią teraz rozmawiać odpuściła sobie. Wstała z łóżka i zaczęła krzątać się po swoim pokoju. Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w najprzeróżniejsze dźwięki. Odgłosy zamykania szuflad, kroków dziewczynki, ptaków za oknem, wsłuchiwałam się w nie jak bardzo to było możliwe, aż usłyszałam swoje imię. Ten znany mi głos mojego taty. Natychmiast otworzyłam oczy i rozejrzałam się. – Coś się stało? – Lily zauważyła mój nagły odruch.
  – Nie. – odpowiedziałam kręcąc głową.
  – Ja idę się przebrać, a potem znajdę Marcela. Miałam go powiadomić jak się obudzisz. – i znowu ten jej słodki uśmiech, za każdym razem taki samy, tak samo uroczy i delikatny. Kiwnęłam głowę na tak. Gdy tylko wyszła dotarło do mnie, że naprawdę nie mam ochoty teraz rozmawiać z Marcelem, ani też myśleć o wszystkich niedorzecznych rzeczach jakie mi się przytrafiły. Podniosłam kołdrę i poczułam jak całe przyjemne ciepło mnie opuszcza. Postawiłam bose stopy na posadzce, przeszedł mnie zimny dreszcz. Była bardzo zimna.  Nie zwracając jednak na to wielkiej uwagi ruszyłam przed siebie. Po ciuchu wymknęłam się z pokoju i ruszyłam w stronę wczoraj widzianego, pięknego ogrodu.
 Szłam powolnym krokiem nie zwracając na nikogo uwagi, aż dotarłam na plac do ćwiczeń. Gdy postawiłam stopy na piasku, wydawał mi się zupełnie inny niż zwykle. Mimo iż, była to po prostu sucha, niezarośnięta ziemia, była ciepła i miła w dotyku. Zupełnie inna niż mogło by się wydawać na pierwszy rzut oka. Przeszłam wzdłuż placu i weszłam do ogrodu. Było tak samo pięknie jak poprzedniego dnia. Cudowny zapach unosił się w powietrzu. Położyłam się na trawie i napawając się słodkim zapachem wpatrywałam się w niebo. Patrzałam na chmury jakby były czymś naprawdę ciekawym, mimo iż nie cieszyło mnie to tak jak zawsze. Na tą chwilę i tak nie znalazłabym lepszego zajęcia. Sama pośród irysów, właśnie to mi odpowiadało - spokój by choć trochę spróbować uporać się z tym bólem. Gdybym mogła chociaż mieć nadzieję, że ta chwila jest tylko snem, to jestem pewna, że byłby to jeden z najpiękniejszych jakie moja wyobraźnia może stworzyć. Z czystym sumieniem mogłam powiedzieć, iż ogród ten tej na swój sposób magiczny.
Usłyszałam czyjeś kroki i od razu je rozpoznałam. Należały do Marcel. Chyba znałam go tak dobrze, że mogłam rozpoznać go nawet po rytmie chodzenia. O dziwo swojej smukłej sylwetki, zawsze chodził pewny siebie, ale jednocześnie z elegancją, płynnie i łagodnie.
 Usiadł obok mnie, ale ja uporczywie nie chciałam spojrzeć na niego. Nie wiem czy nie miałam odwagi czy też najzwyczajniej nie chciałam tego robić. On zaś przez jakiś czas się nie odzywał, zapewne zbierał myśli by coś powiedzieć.
  – Musimy porozmawiać. Wiem, że to dla ciebie trudne i... – zaczął mówić szybko na jednym wydechu.
  – Dobrze. – powiedziałam cicho. Usłyszawszy to Marcel spojrzał na mnie lekko zdziwiony. – Chcę się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi. – wyjaśniłam.
  – Rozumiem. Od czego by tu zacząć. – przerwał, aby się zastanowić – No więc, teraz nie jesteśmy już na Ziemi, jesteśmy na Arret, planecie do niej równoległej. Ja pochodzę właśnie stąd. – wziął głęboki wdech – Lux wiem, że uwielbiałaś historię bohaterów z nadprzyrodzonymi mocami i tym podobnych, ale wiesz wszystkie te legendy, bajki skądś się wzięły. Można powiedzieć, że większość ma swój początek właśnie tutaj. Ja nie jestem człowiekiem. – nie mogłam mu przerwać, nawet jeśli wszystko co mówił wydawało się takie niedorzeczne, to mimo wszystko ja mu wierzyłam. To nie było to, że zawsze chciałam przeżyć przygodę w zaczarowanym świecie jak bohaterowie książek, ani nawet moje zaufanie do najlepszego przyjaciela nie sprawiło by, że tak po prostu bym uwierzyła. To było coś zupełnie innego, coś silniejszego. Bardziej jakbym o tym wszystkim już kiedyś wiedziała, ale usilnie chciała zapomnieć, traktując te wspomnienia jako wytwór swojej wyobraźni. Trochę jakbym odzyskiwała pamięć po amnezji. Chyba właśnie tak czułby się człowiek, gdyby mu ktoś opowiedział o jego wcześniejszym życiu, a on to wszystko zaczynałby sobie przypominać. Ja właśnie tak się czułam na daną chwilę. – Wiem, że to dziwnie zabrzmi, pewnie jak wszystko co ci tutaj powiedziałem. – kontynuował –Ale... jestem rasy anioła. Oczywiście nie jakimś wysłannikiem Boga. – od razu dopowiedział – Ludzie tak właśnie nazywali te istoty, a ponieważ mamy skrzydła tak jak oni to nazwa przyjęła się i tutaj. – powiedział dość szybko, chyba nie chcąc bym mu przerwała lub pomyślała o tym zanim on skończy. Potem spojrzał na mnie, chcąc sprawdzić moją reakcję. – Wierzysz mi?
  – Chyba tak. – powiedziałam niepewnie – Pamiętając wszystko co widziałam, nie mogę po prostu nie uwierzyć. Ale co ja tutaj robię? Przecież nie mam nic wspólnego z tym światem.  Z tamtym już zresztą też. – ostatnie zdanie powiedziałam po cichu, tylko do siebie.
  – Widzisz mamy całe mnóstwo tradycji i zwyczajów i jednym z nich jest tak zwana przepowiednia. Moją przepowiednią było, że gdy się udam do Almudy to znajdę tam sposób by zakończyć wojnę w tym świecie. Zamieszkałem więc tam jako zwykły człowiek i poznałem ciebie. Stałaś się moją najlepszą przyjaciółką, właściwie jesteś da mnie jak siostra i nigdy nie przeszło mi przez myśl, że możesz mieć cokolwiek wspólnego z moją misją. Jednak teraz wiem, że to czego szukałem w tamtym świecie było tuż pod moim nosem. Nie jesteś zwykłym człowiekiem.
  – Więc czym jestem? – zapytałam i spojrzałam na niego z nadzieją, chyba chciałam by powiedział coś co mi pomoże, coś co podpowie mi co mam dalej robić.
  – Nie czym, tylko kim Lux. Jesteś naprawdę wyjątkowa. Myślę, że nic się nie dzieje przypadkowo, nawet to, że to właśnie ty ze mną tutaj siedzisz. Możliwe, że jesteś w posiadaniu jakiejś rzeczy, albo cechy, które uratują wiele żyć. – powiedział z entuzjazmem.
  – Niemożliwe. To niemożliwe. Ja nawet sobie nie umiem pomóc, a co dopiero innym. Nie mogłam nawet obronić rodziców. – do oczu napłynęły mi łzy. Nie ważne ile o czymś myślisz, gdy te słowa zostaną wypowiedziane nagłos, cała prawda i tak trafia dwa razy mocniej. Może dlatego tak często unikamy lub pożądamy pewnych słów. Chcemy lub nie je usłyszeć.
Nagle poczułam jak Marcel mnie przytula, był taki ciepły, pod tym względem się nie zmienił. Nawet jeśli wszystko co do mnie mówił było dla mnie bezsensowne, to jednak jego uczucia, to jak troszczył się o mnie udowadniało mi, że to nadal ten sam Marcel. On jeden przypominał mi o tamtym świecie, do którego już nie należałam, tak samo jak i do tego. Był wszystkim. –  Ja już nie wiem co mam robić. Nawet jeśli w głowię ułożę sobie co jest teraz dla mnie najważniejsze, to moje ciało i tak nie ma siły za tym podążać.
  – Rozumiem. Na razie możesz odpoczywać. – ucałował mnie w czoło, po czym wstał. – Ale nie jestem pewien jak długo. Może już w najbliższym czasie będziesz musiała podjąć decyzję, która zmieni ten świat.
  – Ja... – zaczęłam.
  – Wierzę, że dasz radę. – uśmiechnął się do mnie. Robił to wszystko dla mnie, a ja nadal nie czułam się lepiej. Jakby wszystko zemnie uleciało, zamiast uczuć miałam jedynie wspomnienia o nich.
  – Paniczu! – dobiegł nas głos jednej z zmierzających w naszą stronę kobiet. Były to służące z tego co zdążyłam się zorientować. Zawsze nosiły takie samo ubranie, czyli szare bluzki, z szeroki rękawami, oraz bordowe spodnie, które z daleka wyglądały jak długa spódnica, gdyż miały bardzo szerokie nogawki.
  – O co chodzi? – spytał marszcząc brwi.
  – Pański ojciec pana woła. – odpowiedziała druga, po czym spojrzała w moją stronę.
  – Dziękuję. – odpowiedział, a następnie zwrócił się do mnie. – Poradzisz sobie? – w odpowiedzi kiwnęłam głową na tak. – Dobrze. – pożegnał mnie jeszcze raz swoim uśmiechem, po czym odszedł w stronę zamku.
Obie kobiety zaczęły pielęgnować kwiaty niedaleko mnie, a jak tylko ich "panicz" odszedł na wystarczającą odległość zaczęły rozmawiać.
  – Ciekawe o co chodzi, prawda? – zaczęła starsza jednocześnie podwijając swoje rękawy.
  – Słyszałam, że On ma wrócić.
  – On? Chyba nie masz na myśli.... – podniosła głos zaskoczona.
  – Właśnie, że mam. – stwierdziła z niezadowoleniem młodsza.
Chcąc nie chcąc podsłuchałam je.
 Młodsza, była blondynką, mogła mieć mniej więcej dwadzieścia pięć lat, była naprawdę ładna. Miała błękitne oczy, różaną cerę, zgrabny nos i wąskie, szerokie usta. Druga zaś była jej całkowitym przeciwieństwem, była starsza o co najmniej 10 lat, miała ciemne długie włosy, które komponowały się z brązowymi oczami, lekko garbatym nosem i ustami. Jedno zdziwiło mnie jednak najbardziej, ewidentnie obie się przestraszyły. Pobladły, a na ich twarzach pojawił się taki niemiły wyraz twarzy. Dlaczego w ogóle mnie to zaciekawiło? Dopytywałam się sama siebie. Jeszcze chwilę temu byłam na wpółmartwa, a teraz zaciekawiła mnie jakaś zwykła rozmowa służących. Co najdziwniejsze w tym wszystkim, robiłam to bardziej odruchowo niż naumyślnie.  Czułam się jakby coś innego niż moja własna wola decydowały o moich ruchach, albo inaczej - miałam wrażenie, że coś wpływa  na moją podświadomość, a co za tym idzie na moje ruchy.
  – Dostaję dreszczy na samą myśl o tym. – potarła swoje ramiona brunetka, jak gdyby było jej zimno. – Ciekawe jaki jest teraz. – utkwiła w zamyśleniu.
 – Nigdy nie zapomniałam jego wzroku, był przerażający. Jest całkowitym przeciwieństwem panicza. – Czy chodziło im o Marcela?
  – Jego spojrzenie to najmniejsze zmartwienie. Gorzej, jeśli będzie się chciał teraz zemścić.  – dopowiedziała niebieskooka, przeczesując swoje piaskowe włosy.
  – Myślę, że wszystkim wyszło by na dobre, gdyby nigdy się nie urodził. – Kim jest ta osoba, że aż tak bardzo go nienawidzą?
  – Masz rację. Myślę, że to przez niego Księżna się pochorowała. – powiedziała z wielkim smutkiem, widać osoba o której wspomniała musiała być dla niej bardzo ważna – Mam tylko nadzieję, że nie pogorszy się jej, gdy go ujrzy. Słyszałam bowiem naprawdę przerażające plotki o nim. Podobno należy do Tribusu. – powiedziała przerażona podkreślając ostatnie słowo. – Słyszałam, że pokonał sam setkę wojskowych. Mówią też, że jego energia dorównuje naszemu Naczelnikowi Sił Zbrojnych.
  – Co ty powiesz? I pomyśleć, że został wygnany za to, że był słaby. Teraz rozumiem, dlaczego zabroniono tutaj o nim mówić oficjalnie. Możliwe, że stał się jakimś kryminalistą.
  – Nie. Myślę, że zabroniono o nim wspominać z innego powodu. No wiesz w końcu był synem naszego władcy. Nawet mu musiało być ciężko dać synowi tytuł wygnańca. – Im więcej słuchałam, tym bardziej nie mogłam przestać, aż skończyło się na tym, że podsłuchałam prawie całą rozmowę na temat tajemniczej osoby, jednocześnie leżąc na trawniku. Nie mogłam się jednak wyzbyć przeczucia, że osoba o której mówiły jest kimś bardzo ciekawym. Czułam dziwną potrzebę dowiedzenia się więcej, jakby jakaś część mnie tego bardzo chciała. Pragnęła wiedzieć jak wygląda, kim jest. Im dłużej się nad tym zastanawiałam tym było to silniejsze. Postanowiłam więc, że dowiem się o kogo chodzi, gdy tylko nadarzy się taka okazja, ale nawet po podjęciu tej decyzji cały czas nie mogłam przestać rozmyślać nad tajemniczym Nim. Wpatrywałam się w niebo lecz zamiast tak jak poprzednio bezmyślnie oglądać chmury, zaczęłam wyobrażać sobie tajemniczą postać. Wyobraziłam sobie wysokiego mężczyznę o kruczoczarnych długich włosach, które poczochrane spadały kaskadami na silnie umięśnione ramiona. Nosił by przepaskę na lewe oko, zapewne po jakiejś niesamowitej przygodzie, zaś prawe miało by ciemnoczekoladową tęczówkę i było by równie tajemnicze jak aura wokół niego. Rysy twarzy były by wyraźne, na tle głębokich zmarszczek nosiłby kilka blizn jakie pasują do wieloletniego podróżnika i wojownika. Zapewne nosił by brodę, która nadawałaby by poważnego wyglądu. Nosiłby ciemny płaszcz skórzany, który potęgowałby jego mięśnie, postrzępione, stare spodnie i wysokie, solidne buty.
Rozmyślając tak poczułam się troszkę jak mała dziewczynka, która wyobraża sobie bohatera książki. Kiedyś robiłam tak bardzo często, było to dla mnie miłą zabawą z własną wyobraźnią.
Gdy już przed oczami miałam wyrazisty i pełen obraz stworzonej postaci, powróciłam do czynności sprzed rozmowy z przyjacielem, czyli  do bezcelowego wgapiania się w niebo. Nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęłam sobie nucić pewną melodię (link) . Sama nie wiem skąd ją znałam, ale bardzo mi się podobała. Była taka łagodna i urocza. Coś jak kołysanka, którą śpiewa się dziecku na dobranoc.
  – Tutaj jesteś. – usłyszałam głos siostry Marcela. Spojrzałam na nią. Stała przede mną i wyglądała właściwie jak mały aniołek. Słońce przedstawiało jej włosy w bardziej ciepłej barwie, a jej twarz promieniała na swój sposób oczywiście jak zawsze uśmiechała się słodko, jak gdyby chciała by przeszło to na mnie. – Marcel poprosił mnie, abym zaopiekowała się tobą, a ty mi gdzieś zniknęłaś. Trochę się przestraszyłam. – usiadła obok mnie.
  – Już ze mną rozmawiał. – powiedziałam spokojnie.
  – To dobrze. Jesteś może głodna? – zapytała z entuzjazmem, ale zanim zdążyłam odpowiedzieć zdradziło mnie burczenie w brzuchu. – To świetnie! – klasnęła w dłonie – Ja też jestem trochę głodna. Chodźmy coś zjeść dobrze? – Kiwnęłam głową, po czym wstałam, a zaraz za mną ona – No to chodźmy. – poprowadziła.
  – Lily? – odważyłam się spytać po chwili zastanowienia.
  – Tak? – zaciekawiła się tym co chciałam jej powiedzieć.
  – Wcześniej podsłuchałam pewną rozmowę, tych dwóch kobiet, które pielęgnują tam dalej ogródek. One mówiły, że ktoś ma tutaj wrócić, ale nie nazwały go po imieniu, gdyż podobno zabroniono o nim  mówić oficjalnie. Wspomniały też, że jest wygnańcem. Wiesz może o kogo chodzi? – spojrzałam na nią z zaciekawieniem. Jej twarz zmieniła się. Usta wygięły się w odwrotną stronę niż zwykle, oczy zabłyszczały i pojawił się w nich smutek.
  – Chyba wiem o kogo chodzi, – powiedziała poważnym tonem – ale nie mogę ci za wiele powiedzieć. Sama wiem bardzo mało. – nie przestając iść spojrzała na mnie z uśmiechem, wróciła do wyglądy sprzed chwili.  – Widzisz ja mam dwóch braci, kochanego Marcela i drugiego Harolda. Nigdy go nie widziałam, ale myślę, że to właśnie o niego chodzi. Ojciec zakazał o nim rozmawiać, a ponieważ sprawuje tutaj władze nikt nigdy nie chciał mi nic o nim powiedzieć. Wiem tylko tyle, że odszedł stąd zanim się jeszcze urodziłam. Pomimo tego, iż zawsze gdy o nim wspomniałam wszystkim rzedły miny to i tak bardzo, bardzo chciałabym go poznać. – powiedziała szczerze uśmiechając się i ekscytując – Jeśli jednak chcesz dowiedzieć się czegoś więcej musisz zapytać Marcela albo mojej mamy, ale ona jest trochę chora i jako księżna musi na siebie uważać, więc lepiej nie. Ojciec zaś, hmm myślę, że go nie powinnaś pytać. Chyba ma do niego jakąś urazę albo coś w tym rodzaju.
  – Czyli muszę spytać Marcela? Ale on został zawołany przez waszego tatę.
  – To lepiej im nie przeszkadzać. Jeśli chcesz to mogę ci jednak pokazać jeden z portret. Wiem gdzie jest.
  – Zgoda. – kiwnęłam głową. Zanim się zorientowałam, byłyśmy już w zamku.
  – Potem pójdziemy coś zjeść.
  – Niech będzie. – przytaknęłam dotykając prawą ręką swojego brzucha. Odczuwałam naprawdę wielki głód, który coraz ciężej było mi ukryć.
  – Wiesz, cieszę się, że w końcu ze mną o czymś porozmawiałaś. Myślę, że mogłybyśmy zostać przyjaciółkami. – Przyjaciół chyba nigdy nie za wiele, prawda tato? - pomyślałam.
  – Chyba tak. – odpowiedziałam.
Skręciłyśmy w prawo.
  – Portrety są na drugim piętrze. – powiedziała Lily – Niektóre są naprawdę bardzo piękne. Często tamtędy spaceruję.
Znalazłyśmy się przed cudowną klatką schodową. Wyglądała tak, jakby miała prowadzić do jakiegoś raju. Schody drewniane, wzbogacone delikatnymi zdobieniami elementów roślin. Ściany bordowe, na swój sposób eleganckie i zachwycające. Wiszące na nich obrazy, postaci i widoków z ramami z dodatkami złotych fragmentów. Oczywiście także duże okno, dające światło dla całego pomieszczenia i jednocześnie wzbogacające je o zapierający dech w piersiach widok na ogród. Przechodziłam wszystko dokładnie oglądając i podziwiając z zachwytem. Gdy już dotarłyśmy na górę okazało się, że faktycznie schody prowadziły jakby do innego świata. Drugie piętro różniło się całkowicie od pierwszego, czy parteru. Tamte miały tak piękne tylko główne wejścia i ewentualnie wyjątkowe komnaty, drugie zaś imponowało całym sobą. Każdy korytarz olśniewał swoją okazałością i przepychem.
Przeszłyśmy już tak cztery wspaniałe korytarze, aż do tarłyśmy do piątego, dużo szerszego i wzbudzającego większy podziw. Przyćmiewał on wszystkie pozostałe.
  – To tutaj. – powiedziała moja mała przyjaciółka, złapała mnie za rękę i pociągnęła za sobą przez kilka metrów, aż w końcu stanęłyśmy przy obrazie, który zasłonięty był karmazynową zasłonką.  – Ojciec kazał go zasłonić, ale ja i tak musiałam się dowiedzieć.
  – Mogę? – wyciągnęłam rękę i złapałam za przykrycie.
  – Tak. Nikogo tutaj nie ma. – rozejrzała się dookoła. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej jednym ruchem ręki ściągnęłam materiał. Pod nim znajdował się dość dużo portret chłopca, który mógł mieć na oko jakieś sześć lat. Miał zielone, tajemnicze oczy i trochę blado wyglądającą twarz, która wydawała się dość upiorna. Jednak bo bliższym przyjrzeniu się dostrzegłam w niej coś jeszcze innego. Sprawiało to, że czułam smutek i żal patrząc na nią, ale nie wydawał się na nic zły. Jakby był pochłonięty w melancholii od tak dawna, że sam już nie pamiętał za co był tak naprawdę smutny. Z drugiej zaś strony wydawał się dziwnie spokojny i szczęśliwy, a ponieważ wpatrywał się w swojego towarzysza pomyślałam, że to dzięki niemu. Po jego prawej stronie stał bowiem dość duży pies, który bardzo przypominał mi mojego, kochanego Psa. Oba były jakby tej samej rasy, a jednocześnie miały tak samo miłe spojrzenia.
  – Wiedziałem, że tutaj was znajdę. – usłyszałam głos Marcela, który szedł w naszym kierunku. – Co tutaj robicie? – doszedł te kilka metrów i stanął obok mnie, następnie spojrzał na obraz i jakby automatycznie pobladł.
  – Chciałam z tobą porozmawiać. – przerwałam kilku sekundową ciszę, na co Marcel jak gdyby ocknął się z transu i spojrzał na mnie.
  – Tak, o co chodzi? – uśmiechnął się do mnie, ale miałam wrażenie, że jest to uśmiech wymuszony. Było widać, że jedno spojrzenie na portret zmieniło jego humor i próbował to teraz zamaskować.
  – Widzisz słyszałam pewne plotki i chciałabym się dowiedzieć jak najwięcej o nim. – wskazałam na chłopca z obrazu. Spojrzał na mnie lekko zdziwiony, ale po sekundzie jakby przystał na moją prośbę. – Ma na imię Harold, tak?
  – Tak, Harold Styles mój młodszy brat bliźniak. Zdaje się, że plotki szybko się roznoszą, szybciej niż mógłbym się spodziewać.
  – Możesz mi powiedzieć wszystko co o nim wiesz? Wiem, że to dziwne, ale czuję jakąś wielką potrzebę poznania go bardziej.
  – Hmm... więc ojciec powiedział mi, że mam opowiedzieć ci wszystko i odpowiedzieć na każde twoje pytanie, a skoro on ma się tutaj niedługo zjawić to chyba mogę ci coś opowiedzieć.
   – Dlaczego został stąd wygnany? – zadałam pierwsze pytanie, ciekawiło mnie to chyba najbardziej.
  – On nigdy nie został wygnany, sam odszedł. – odpowiedział spokojnie.
  – Jak to sam odszedł? – dopytywałam.
  – Ponad trzysta sześćdziesiąt lat temu wybuchła wielka kłótnia pomiędzy naszym ojcem, a Haroldem, do tego stopnia, że postanowił on opuścić to miejsce.
  – Jaki powód był tej kłótni? – wyprzedziła mnie Lily.
  – Ojciec zaczął przydzielać mu obowiązki reprezentacyjne, których on nie za bardzo lubił.
  – No chyba nie uciekł z domu na zawsze tylko przez obowiązki. – wtrąciłam swoje zdanie.
  – Masz rację, to był tylko punkt kulminacyjny, wszystko zaczęło się dużo, dużo wcześniej. Widzisz w moim młodszym bracie zawsze było coś niepokojącego, miał naprawdę przerażającą aurę. Myślę, że nawet ojciec się go obawiał. Harold nigdy nie czuł się członkiem naszej rodziny. Zawsze przesiadywał sam, czasami wręcz wyglądał jakby nienawidził nas wszystkich. Zapewne uważał ten zamek za swojego rodzaju więzienie i dlatego, gdy odszedł stąd nie chciał wrócić. Zresztą ojciec dał mu tytuł wygnańca, a jego duma nie pozwala mu tego cofnąć. Zdziwiło mnie więc bardzo, gdy okazało się dzisiaj, że ojciec wysłał do niego pismo z prośbą o przybycie tutaj.
  – A jaki był z charakteru? – zapytałam.
  – Nie wiem. Zawsze chodził sam, sprzeciwiał się wszystkiemu i wszystkim. Jego jedyną przyjaciółką była ona Diana. – wskazał na zwierzę z obrazu – Niestety on umarła kilka tygodni po namalowaniu tego obrazu. Lux, dlaczego cię on tak bardzo interesuje ?
  – Nie wiem, ale mam wrażenie, że im szybciej go spotkam tym lepiej.




HAROLD


 Nic tak nie orzeźwia jak dobre getro w karczmie. Wszedłem i usiadłem przy barze, po czym zamówiłem trunek. Barmanka spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
  – Możesz zdjąć ten swój kaptur. Tutaj nawet najgorszym łotrom nic nie grozi. To zapomniane miejsce. – powiedziała podając mi kufel – No chyba, ze się wstydzisz swojego wyglądu. – ściągnąłem kaptur i przeczesałem włosy.
  – Uważasz, że powinienem się wstydzić. – powiedziałem cwaniacko.
  – Wręcz przeciwnie jesteś całkiem niezły. – odpowiedziała z uśmiechem. – Chociaż kogoś mi przypominasz. Czekaj, czekaj... – zastanowiła się chwilę – Wyglądasz zupełnie jak syn króla Robina.
  – Zwykłe podobieństwo. – odpowiedziałem niewzruszony.
  – Co taki przystojniaczek jak ty robi w takiej melinie? – kobiety zawsze są zbyt ciekawskie.
  – A ukrywam się. – odpowiedziałem uśmiechając się.
  – A przed kim to? – kolejne pytania, naprawdę upierdliwe.
  – Przed wojskami króla.
  – Czyli jednak masz z nim jakieś powiązanie. – przymrużyła oczy i oparła się na blacie pokazując w ten sposób swój duży biust.
  – Jest dla mnie nikim. – odpowiedziałem trochę bardziej stanowczym głosem.
  – Chwila moment, coś sobie przypomniałam. Król miał dwóch synów, bliźniaków. Czyżbyś był...
W tej chwili drzwi otworzyły się. Wszedł jeden z wojskowych, stanął na środku i zaczął czytać. Całe towarzystwo odwróciło się w jego stronę, ja jednak nie mogłem tego zrobić. Od razu by mnie rozpoznał, założyłem kaptur na głowę i wziąłem kolejny łyk getro. Zaczął czytać rozporządzenie według, którego każdy kto mnie widział albo ma jakiekolwiek informacje ma się zgłosić do oddziału w zamian za nagrodę pieniężną. Podobno ten stary nieudacznik miał do mnie jakąś sprawę i pomimo, iż od środka zżerała mnie ciekawość to nadal czułem całkowitą niechęć oglądania go. Przez głowę przemknęły mi obrazy naszego ostatniego spotkania i nagle, ni stąd ni zowąd narosła we mnie chęć zemsty. Z uśmiechem na twarzy gwałtownie wstałem i wszyscy spojrzeli na mnie.
  – Można wiedzieć czego ten popapraniec ode mnie chce?! – podniosłem głos i zdjąłem kaptur. Wojskowy otworzył oczy ze zdziwieniem.
  – Wyjdź ze mną na zewnątrz, a wszystko ci wyjaśnię. – powiedział po chwili zastanowienia. Dobrze wiedziałem czego się spodziewać, znałem jednak, że nie zmienia to postaci rzeczy. Wyszedłem z nim na zewnątrz, gdzie czekało dwudziestu uzbrojonych szeregowych czekających tylko na rozkaz "Aresztować go" i tak też się stało. Po chwili dwóch knypków trzymało mnie uporczywie za ręce, jakby to miało zapewnić im bezpieczeństwo. Tak naprawdę nogi trzęsły im się ze strachu.
  – Więc, czego ode mnie chce?
  – Mieliśmy rozkaz złapania ciebie i przyprowadzenia do zamku.
  – Ach tak? – powiedziałem rozbawiony – I niby jakim sposobem chcecie wykonać te rozkaz. – stary znowu mnie nie docenił, tak jak zawsze.
  – No po prostu... – zaczął się tłumaczyć. – Postanowiłem pokazać mu jak bardzo wykonanie jego misji jest niemożliwe. Złamałem obie ręce, tych, który mnie trzymali, a zaraz potem rzuciłem nimi na kilka metrów. Oczywiście widząc to cała chmara rzuciła się na mnie, ale nie był to dla mnie najmniejszy problem, bowiem wszystko co istnieje jest tak silne jak jego najsłabszy punkt, a ja ich słabe punkty znałem na pamięć. Dwie minuty później tylko jeden stał jeszcze na ziemi, reszta była nieprzytomna.
  – Coś ty im zrobił? – spytał chwiejnym głosem ostatni, był tym samym, który czytał rozporządzenie.
  – Spokojnie nie uszkodziłem ich punktów witalnych, nic im nie będzie. Co ważniejsze... – zbliżyłem się do niego – powiedz mi, czy stało się coś niezwykłego ostatnio co mogło by mieć związek z tym, że on mnie szuka.
  – N- n- nie w- wiem. – zaczął się trząść już na całym ciele i był blady jak ściana. Całkiem fajnie to wyglądało.
  – Jesteś pewien? – zrobiłem jeszcze krok bliżej.
  – Sły- sły- słyszałem pogłoski, że t- twój brat w- w- wrócił i.. i to nie s- sam.
  – A z kim? – zmarszczyłem brwi.
  – Z... z jakąś dzie- dzie- dziewczyną. – wyjąkał w końcu odpowiedź.
  – Możesz im wysłać wiadomość, że pojawię się tam jutro po południu.
  – Ale j- jak? – spytał drżącym głosem – To z tydzień drogi na pieszo.
  – Polecę tam na własnych skrzydłach. – zdjąłem pelerynę, potem moje dwie szable i bluzkę, z peleryny zrobiłem coś w rodzaju worka na pozostałe rzeczy. Pozostały jeszcze tylko skrzydła. – Odsuń się. – powiedziałem do na wpółprzytomnego mężczyzny. Jak kazałem tak zrobił.
Stanąłem we własnych płomieniach, które uwolniły się przez chwilę nie uwagi z powodu bólu jaki czułem. Anioły bardzo rzadko używają swoich skrzydeł, jest to tak wielki ból, że człowiek umarłby od tego. To jak dobrowolne rozcinanie mięśni oraz skóry od wewnątrz. Z łopatek formuje się kość, która rośnie pod skórą, jakby coś miało w środku wybuchnąć.
Nie mogąc już wytrzymać tak wielkiego cierpienia upadłem na ziemię. Wbiłem swoje palce w ziemię i wydarłem się na całe gardło, aż ludzie z gospody wyszli na zewnątrz. Jeszcze chwila, kość przebije się przez skórę i moje tortury się skończą. Zacisnąłem jeszcze bardziej ręce, aż w końcu udało się. Jeśli o mnie chodzi, to wole być trzy razy przebity na wylot niż wykształcać skrzydła. Wstałem z uśmiechem na twarzy wpatrując się w zdziwione twarzy obserwatorów – lepiej by ta informacja dotarła tam na czas, rozumiesz? – nie czekając na odpowiedź wzbiłem się w powietrze. Samo latanie nie sprawia bólu, co więcej ktoś kto tego spróbował, wie, ze efekt wart jest ceny. Samo unoszenie się to coś niezwykłego, lepszego od każdego snu, od każdego prezentu. To jedna z niewielu rzeczy, które naprawdę sprawiają mi przyjemność. Unosiłem się wyżej i wyżej, a powietrze wokół mnie oziębiało się. Wzleciałem nad pierwszą warstwę chmur i bez zastanowienia ruszyłem w zaplanowanym kierunku. Napawałem się pięknym widokiem chmur oraz miast nad którymi przelatywałem. Niestety, aby zdążyć na czas musiałem się pospieszyć dlatego postanowiłem lecieć bez przerwy i udało mi się to bez problemu. Leciałem całą noc i przed południem mogłem dostrzec już ogromny zamek. Budynek, w którym kiedyś mieszkałem. Mające jeszcze kilka godzin wylądowałem w ustronnym miejscy, czyli na dachu jednego z najwyższych budowli i spaliłem tam swoje skrzydła. To również niezbyt miły proces, ale jedyny jaki poznałem.  Można go chyba porównywać do spalenia swoich koniczyn. Pamiętając jednak ból jaki się już raz przeżyło, nie da się czuć drugi raz tak samo mocno, a przynajmniej nie ból fizyczny. Założyłem z powrotem swoje ubranie, a następnie wmieszałem się w tłum. Poszedłem do najbliższego baru, byłem pewien, że całkowicie na trzeźwo to ja tam nie wytrzymam. Całe miasto, aż huczało od plotek o mnie co za każdym razem wywoływało uśmiech na mojej twarzy. Anielici byli tacy płytcy, wymyślali o mnie najprzeróżniejsze historie, by móc o czym porozmawiać. Dowiedziałem się tylu niedorzecznych wiadomości o samym sobie, że o niektóre to nawet sam siebie bym nie podejrzewał. Oczywiście w każdej plotce było ziarenko prawdy, ale najczęściej były zagłuszane przez liczne ubarwienia.  Gdy nadeszło popołudnie zjawiłem się przed główną bramą. Taka chwila dzieje się tylko raz w życiu, a jednak stojąc przed nimi nie mogłem wykrztusić ani jednej dobrej myśli, nic. Pchnięciem ręki otworzyłem ciężkie drzwi. Zapewne ten stary pryk nikomu nie powiedział, że mam się tu teraz zjawić. Przecież nie będą witać wygnańca, nawet syna króla. W pewnym sensie mi ulżyło,  żadnych ceregieli i tym podobnych. Z drugiej jednak strony myślałem, że będzie wyglądać to trochę inaczej. Nigdy nie myślałem za bardzo o powrocie do domu, ale zawsze wiedziałem, że będzie to dla mnie coś ważnego. Myślałem, że chociaż matka wyjdzie mi na spotkanie, ale nie. Jakbym dawno przestał dla nich istnieć.


 Od Autorki: Krótko. Przepraszam, że tak długo. Postaram się by teraz było lepiej. Przepraszam za błędy i proszę o komentarze - jakiekolwiek. 

sobota, 12 kwietnia 2014

Rozdział 4.

Koszmar nie zawsze jest tylko złym snem, z którego możemy się obudzić. 



LUX

Mój oddech był niespokojny, na moich plecach  pojawiła się gęsia skórka. Miałam złe przeczucia.   Nie, ja wiedziałam. Wiedziałam, że zdarzyło się coś potwornego, wyczuwała to każda komórka mojego ciała. Moje serce szczególnie, miałam wrażenie, że jest z tego powodu  trzy razy cięższe. 
Biegłam najszybciej jak tylko mogłam - do domu. Ludzie patrzyli się na mnie ze zdziwieniem, ponieważ, z pewnością nie wyglądało jakbym to robiła dla przyjemności. W pewnym momencie mogłabym powiedzieć, że przed czymś uciekałam. Chyba przed strachem, chciałam jak najszybciej się go pozbyć i był dla mnie tylko jeden sposób na to, upewnić się, że moje przeczucia są błędne. To była ta z tych sytuacji, w których za wszelką cenę chcesz być w błędzie. Z każdą chwilą przyspieszałam nie mogąc już tego wytrzymać. Nie odróżniałam już ludzi, których mijałam, czy nawet domów, zaczęły się rozmazywać, tworząc kolorową mozaikę. Już niedaleko. - pomyślałam, skręcając w następną ulicę. Sprintem przebiegłam jeszcze kilkanaście metrów, ale widząc swój dom zaczęłam zwalniać. W końcu zatrzymałam się, stanęłam kilka metrów przed furtką. Spokojna, że wszystko wygląda  w porządku uchyliłam stare stalowe drzwiczki, które zaskrzypiały przeraźliwie. Zrobiłam kilka korków wprzód, aż usłyszałam krzyk. Krzyk pełen strachu - krzyk mojej matki. Bez wahania wbiegłam do domu i stanęłam jak wryta w przedpokoju. Jakaś zamaskowana, odrażająca postać stała w kuchni. Z budowy określiłabym go jako dobrze zbudowanego mężczyznę, ale samej twarzy nie mogłam zobaczyć. Całe jego ciało bowiem, było obwinięte czarnymi jak smoła bandażami, wyglądał jak czarna mumia. Na sobie miał ubranie tego samego koloru składające się z postrzępionej koszuli, na której zawiązany był szeroki pas oraz bufiastych spodni i wysokich butów. Przyjrzałam mu się przez tą sekundę bardzo dokładnie, w końcu nie było to coś co spotyka się na co dzień.  Zauważyłam, że trzyma w swojej dłoni specyficzną broń. To było kilka ostrzy, wyglądających jak pazury.
Usłyszałam syczenie. Odwróciłam wzrok od dziwnej postaci i spojrzałam w bok, gdzie kilka centymetrów nad podłogą unosiła się moja mama, a pod nią znajdowała się kałuża czerwonej krwi, która nie przestawała się powiększać. Odruchowo krzyknęłam. Krzyknęłam jak tylko mogłam najgłośniej, żadnych słów, tylko dźwięk przepełniony strachem. Napastnik usłyszawszy to odwrócił do mnie wzrok i ujrzałam dokładniej jego nieracjonalnie żółte oczy. Poczułam jak moje ciało drętwieje. "Czarna mumia" z tak niedorzecznymi oczami opuściła nadgarstek tylko kilka centymetrów, a moja matka zsunęła się z ostrzy z wielkim krzykiem bólu, choć tak naprawdę wyglądało jakby nic nie ważyła i to "coś" zrobiło to z niezwykłą łatwością. Zaraz potem zrobiło sztywny krok w moim kierunku i jakby na zawołanie moje nogi nagle zaczęły się ruszać. Drzwi, zanim nawet zdążyłam zrobić krok w ich kierunku on pojawił się zaraz przed nimi. Spojrzałam w miejsce, gdzie jeszcze przed ułamkami sekundy go widziałam, ale go już tam nie było. Jak on to zrobił? - pomyślałam, wbiegając na pierwszy stopień schodów. Poczułam potworny ból w lewej nodze. To on wbił mi tą swoją broń, próbując zatrzymać. Zaraz potem wyciągnął ją zadając mi jeszcze większą ranę i jeszcze więcej bólu. Ja jednak nie zamierzałam przestawać, pod jeszcze większą adrenaliną wyrzuciłam swoje ciało z prawej nogi ku górze. Upadłam niefortunnie, chyba sobie coś złamałam. Nie widząc innego wyjścia spojrzałam na niego, w jego przeklęte żółte oczy. Nie widać było nosa, czy ust, tylko je. Stanął nade mną, podniósł rękę z stalowymi pazurami. Bez zastanowienia skrzyżowałam ręce, próbując się chronić i gdy tak czekałam na cios zamknęłam oczy, zaciskając równocześnie zęby. Jednak nie doczekałam się, gdy po chwili spojrzałam jego już tam nie było. Zniknął. Zamrugałam, aby się upewnić. Poczułam jak po policzkach spływają mi słone łzy, które z myślą o śmierci napłynęły mi do oczu. Przetarłam poliki rękawem dresu. Dopiero teraz udało się się złapać trochę powietrza i poczułam jak moje serce wali. Nie miałam czasu na uspokojenie się. Szybko właściwie przeczołgałam się po schodach  z powrotem na parter, potem podniosłam się i kulejąc weszłam do kuchni. Teraz łzy spływały mi już nie tylko ze strachu jaki przeżyłam przed chwilą, ale także przed tym, że moi kochani rodzice mogą już nie żyć.
  – Mamo! – podniosłam drżący głos i przyłożyłam rękę do jej rany. Nigdy nie widziałam tak wiele krwi, cała jej granatowa sukienka była w niej. Nawet jej włosy zatopione były w tej czerwonej substancji.  – Mamo obudź się! Wstawaj! – krzyczałam desperacko. – Nie rób mi tego! Nie umieraj! Proszę.... – kilka moich łez spadło na jej blady policzek. Wzięłam jej ciało, podniosłam je, nie było jeszcze takie sztywne i zachowało jeszcze odrobinę ciepła. Przytuliłam jej zwłoki, chcąc po raz ostatni poczuć to matczyne ciepło. Tak bardzo chciałam usłyszeć jej głos, mówiący, że wszystko będzie w porządku.
  – Lux? – usłyszałam cicho swoje imię. Głos mojego taty. Spojrzałam w jego stronę, był trochę bardziej wgłąb kuchni, oparty o jedną z nóg stołu, także zakrwawiony. Nawet nie wstając, tylko rękami przysunęłam się do niego.
  – Tato, mama...
  – Już dobrze. Nie będzie sama, zaraz do niej dołączę. – jego głos słabł, z każdym słowem.
  – Tato nie mów tak! Nie zostawiaj mnie! Błagam. – oparłam swoją głowę na jego ramieniu. – Błagam. – dodałam ciszej.
  – Pozwól, że będę dobrym ojcem do końca, dobrze? Oboje z mamą bardzo, ale to bardzo cię kochamy.
  – Ja was też! – krzyknęłam przez płacz. Jego ton głosu, jego słowa, były takie, takie... przygnębiające. Mówił to z dumą, nawet z małą odrobiną pozytywności.
  – Ja to wiem i mama też. Teraz musisz sobie poradzić już bez nas.
  – Nie chcę! Proszę nie zostawiaj mnie, chociaż ty. – rozpłakałam się.
  – Lux, to nie ode mnie zależy, ale chcę mieć pewność umierając rozumiesz? Przysięgnij mi, że nigdy już nie będziesz płakać, tylko uśmiechać się jak zawsze, dobrze? Albo jeszcze mocniej i jeszcze częściej.Obiecaj, że znajdziesz ludzi, którzy ci w tym pomogą. Zgoda? Dbaj o siebie. Wiesz już co jest ważne w życiu.
  – Jeszcze możesz mnie dużo nauczyć... Nie zostawiaj mnie tak. Nie mam nikogo oprócz ciebie i mamy.
  – Masz jeszcze Marcela i zdobędziesz na pewno innych przyjaciół. Dbaj o nich tak jak oni będą dbać o ciebie i wszystko będzie dobrze. Bądź grzeczna córeczko.  Obraz mi się rozmazuje, zaraz pewnie... – jego głowa opadła zanim zdążył dokończyć.
– Tato! Tato nie!! – rozpłakałam się jeszcze bardziej, nie było mowy, abym mogła nad tym zapanować. Przytuliłam się do niego i nie mogłam przestać, nie wiedziałam co zrobić. Zaczęłam robić się słaba, aż straciłam przytomność.


***

Obudziłam się. Usłyszałam dźwięk jadącego samochodu i ciche stukanie deszczu o szybę. Otworzyłam oczy. Był półmrok, ale dostrzegałam przed sobą przednią szybę, a na niej kropelki deszczu. 
  – Gdzie jestem? – zapytałam nawet nie wiedząc czy uzyskam odpowiedź. Miałam sucho w ustach, byłam ociężała, a na mojej lewej nodze był ucisk. 
  – Spokojnie. Jesteś bezpieczna. – usłyszałam dobrze znany mi głos przyjaciela. Przechyliłam głowę w jego stronę. Miał taką jednocześnie poważną i smutną minę. Spojrzałam za szybę i mignęło i jasno żółte światło i wnet wszystko mi się przypomniało. Potwór, moi rodzice. 
  – Moi rodzice! – poniosłam głos pomimo bólu, wszystko straciło znaczenie. – Marcel co z moim rodzicami?! – poczułam jego ciepłą dłoń na swojej, ubrudzonej krwią. 
  – Przykro mi. – jego ton, mówił mi, że nie kłamie, zresztą on nigdy nie umiał kłamać. 
  – Nie, to niemożliwe. To nie może być prawda. – po oczach spłynęły mi kolejne już dzisiaj łzy. Poczułam ciarki na plecach, jakby sama śmierć właśnie robiła sobie ze mnie żarty. – To tylko zły sen!
To tylko koszmar! – zakryłam twarz rękami i rozpłakałam się jak tylko można najbardziej. Oni byli dla mnie wszystkim. Ludźmi, którym zawdzięczałam wszystko co miałam. Oni byli wszystkim co miałam! Kochałam ich, oni nie mogli tak po prostu zginąć, umrzeć zostawiając mnie samą. "Nie płacz." usłyszałam głos mojego taty, taki ciepły jak zawsze, taki pokrzepiający. "Bądź silna" dodał. To moja wyobraźnia, ale doprowadziło mnie to do jeszcze większego wybuchu płaczu. Jeszcze bardziej zabolało, jeszcze bardziej przypomniało mi o jak bardzo ważny był dla mnie. Dłoń chłopaka zacisnęła się bardziej na mojej i poczułam jak się uspokajam, moje serce zwolniło. Spojrzałam na niego, ale on na mnie nie, nic też nie powiedział. – Gdzie jedziemy? Skąd masz prawo jazdy? – spytałam po kilku minutach, gdy już całkowicie ochłonęłam. Co prawda, nadal nie mogłam w to uwierzyć, szczerze nie chciałam w to wierzyć.
  – O nic się nie martw. Zaraz będziemy w Sztokholmie. 
  – Dlaczego jedziemy do Sztokholmu?  – spytałam zdziwiona, szpital jest niedaleko Almudy, więc po co jedziemy, aż to stolicy? 
  – Nie jesteś tutaj bezpieczna. Jedziemy do mojego domu. – odpowiedział z powagą, zaciskając ręce na kierownicy, był strasznie poddenerwowany. – Lux przepraszam.
  – Za co? – przerażał mnie swoim wyrazem twarzy, nigdy nie widziałam go w takim stanie.
  – Za wszystko. – dodał gazu. To wszystko było takie, takie... Trudno w to wszystko uwierzyć. Od tego dnia wszystko się zmieniło, a ja się poddałam i po prostu płynęłam z nurtem tych zmian.
Zamknęłam oczy i  skupiłam się na niemyśleniu, ale im bardziej próbowałam tym bardziej analizowałam to co się wydarzyło i dochodziłam do wniosku, że to wszystko  jest tylko złym koszmarem.
Myśląc, tak o tym wsłuchiwałam się w obijające się o szybę krople deszczu, tworzyły razem przygnębiającą melodię. Zanim się zorientowałam, wjechaliśmy do środka miasta i zatrzymaliśmy się przy jednym z starych, lecz bardzo zadbanych budynków.
  – Wysiadamy? – spytałam, a w odpowiedzi otrzymałam tylko skinienie głową. Otworzyłam drzwi, a Marcel pomógł mi  wysiąść, a następnie iść. Weszliśmy do środka przez wielkie zielone drzwi. W środku paliło się tylko kilka świec, ale i tak mogłam zauważyć wyjątkowość pomieszczenia. Wyglądał jak jakaś królewska komnata. Echo naszych kroków odbijało się od wysokich ścian, na których były malowidła, pokazujące różne drzewa, ptaki, ludzi, zwierzęta, góry, budowle, właściwie wszystko. Były naprawdę imponujące, nawet sufit był niezwykły, bardzo wysoko nad naszymi głowami przedstawione były tarcze księżyca, słońce i gwiazdy. Po drugiej stronie od wejścia, były kolejne, wielkie drzwi. Ruszyliśmy w ich stronę.
  – Co to za miejsce? – właściwie sama nie dowierzałam, że coś takiego znajduje się w tym mieście. Byłam tu kilka razy, począwszy od dnia, w którym adoptowali mnie moi kochani rodzice, ale nigdzie czegoś takiego tutaj nie spotkałam, ale w końcu to tylko mój sen.
  – Wkrótce się dowiesz. – odpowiedział. Zbliżyliśmy się do tych niesamowitych "wrót". Widniał na nich obraz czterech pór roku. Wydawały się strasznie ciężkie, jakby miały pilnować czegoś naprawdę ważnego. Tymczasem Marcel lekko popchnął je na środku, a one otworzyły się na całą swoją szerokość.
Drugie pomieszczenie było o wiele mniejsze, ale nie było opuszczone. Przy ścianie stała para ludzi, bardzo dziwnie ubranych. Miała na sobie, długie, czarne płaszcze z kapturami, nie pozwalającymi nawet zobaczyć mi ich twarzy,  w rękach zaś trzymali włócznie.
  – Marcel, nie podoba mi się to. Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? – przystanęłam, a jako, że chłopak nadal mnie podtrzymywał musiał zrobić to samo. – To wszystko mnie przerasta. Nie chcę tutaj być. Chcę wracać do Almudy, chcę w spokoju opłakać śmierć rodziców. – spojrzał na mnie. Mimo wszystko, ten sen był tak realistyczny, ze czasami zaczęłam powątpiewać, ale zaraz potem odganiałam te myśli.
  – Ich już tam nie ma. – jego spokojny głos odbił mi się w głowie niczym echo.
  – Ale są ich ciała. Proszę. To wszystko jest dziwne. Spójrz na tych facetów, mają broń, tak samo jak on.... – nie chciałam mówić, o tym "czymś" nawet w mojej wyobraźni było to dla mnie wyzwanie i nie chciałam się go podjąć.  – Chcę tylko, aby on został złapany przez policję, za to co zrobił.
  – Lux, grozi ci niebezpieczeństwo. Wiem, że jest ci ciężko, wiem, że zaciskasz pięści i gryziesz się w język, by nie płakać i starasz się o tym nie myśleć, ale teraz musisz mi zaufać. Możesz to zrobić? – wyciągnął swoją rękę w stronę mojej.
  – Dobrze. – tata miał rację, miałam teraz już tylko Marcela i tylko jemu mogłam zaufać. Bez niego mogłabym tylko upaść na podłogę i płakać. Nie mogłam tego zrobić, nie teraz, nie przy nim, nie w tej chwili. To dziwne, ale myślałam równocześnie na dwa sposoby, jakby to było snem i rzeczywistością jednocześnie.
 Złapałam go za rękę.
  – Lux? – powiedział zanim zrobiliśmy krok dalej.
  – Tak?
  – Postaram się tobą zająć jak tylko będę mógł, nawet jeśli uznasz, że jestem świrem po tym co ode mnie usłyszysz. – uśmiechnęłam się. Ufam ci Marcel...  – I jeszcze jedno. Po tym jak pójdziemy dalej, możesz zemdleć, a gdy się obudzisz będziemy już w zupełnie innym miejscu.
  – Byle tylko nie w szkole. – próbowałam się uśmiechać tak jak obiecałam tacie, ale było to cięższe niż myślałam. – Mam tylko ciebie, jeżeli więc uważasz, że te miejsce będzie dobre, to ja się dostosuję. – przytaknął, po czym zwrócił się do dziwnej dwójki. Powiedział do nich nieznane mi słowa, a oni jak na zawołanie ruszyli się i otworzyli wielkie drzwi. – Co to jest? – to wyglądało naprawdę dziwnie, wyglądało jak wielka, biała, galaretka, która w dodatkowo dziwnie falowała. W życiu nigdy nie widziałam czegoś tak cudacznego i chyba już nie będę miała okazji.
  – Spokojnie to nic groźnego. – z ciekawości wyciągnęłam rękę, aby tego "czegoś" dotknąć. Gdy tylko czubki moich palców zanurzyły się w tej mazi przez moje ciało przebiegły ciarki obrzydzenia. To było ohydne.
  – Musimy w to wejść cali. – sprostował Marcel widząc moją minę.
  – Żartujesz?! Czy ty nie miałeś mnie zabrać do swojego domu? Dlaczego każesz mi włazić w to coś?
  – Mój dom jest po drugiej stronie. Jest inny niż sobie wyobrażasz.
  – Czyli jaki?
  – Jest większy i bardziej... to skomplikowane. – opuścił głowę, jakby nie umiał mi tego wytłumaczyć.
  – Skomplikowane?
  – Tak, ale to nie miejsce i czas na tłumaczenie. – Marcel wziął mnie na swoje ręce, po czym po prostu wskoczyliśmy do tego czegoś i tak jak przepowiedział straciłam przytomność.


***

Ciepło. To było takie miłe ciepło i miękko oraz miły, słodki zapach. Otworzyłam oczy i ukazała mi się biel. Biały sufit, wysoko nade mną. Usłyszałam jak ktoś coś robi niedaleko mnie, obróciłam głowę w tą stronę. Mała dziewczynka układała właśnie białe kwiaty w wazonie, które tak słodko pachniały. Usłyszawszy mój ruch spojrzała na mnie. Była śliczna, ale to słowo nie wystarczy by opisać jej piękno.  Miała taką delikatną alabastrową cerę, malinowe usta, cudowne zielone oczy i długie, falowane, brązowe włosy. Wyglądała jak najśliczniejsza, porcelanowa lalka, tak samo krucha i delikatna. Miała też na sobie śliczną, koronkową sukienkę, koloru błękitnego. 
  – Widzę, że się już obudziłaś. – usłyszałam jej łagodny głos. – Mam na imię Lily. –  jej imię pasowało do niej idealnie. – Ty Lux, prawda? – kiwnęłam głową na tak. 
  – Czy ja umarłam?  – przełknęłam ślinę. 
  – Nie. Jestem młodszą siostrą Marcela i jesteś teraz w naszym domu. – usiadła obok mnie na łóżku. – Jak się czujesz? 
  – Dobrze, chyba.  Gdzie jest Marcel?
  – Jest chwilowo zajęty, ale możesz się  w tym czasie wykąpać, a potem spotkamy się  z braciszkiem. Dobrze? Tutaj masz wszystko przyszykowane. – wskazała na wannę, pełną ciepłej wody, która parowała, stolik z ręcznikami i jakimiś buteleczkami. – A tutaj masz bieliznę i ubranie. Może być trochę za duże, ponieważ to suknia naszej matki, ale czuję, że będzie ci pasowała. W fioletowej buteleczce jest płyn do mycia włosów, zielony to płyn do ciała, a reszta to olejki zapachowe, wybierz sobie, ten który podoba ci się najbardziej. Ja będę czekać na ciebie poza pokojem, jeśli będziesz już gotowa to wyjdź. 
  – Okej. Chyba zapamiętałam. – dziewczynka wstała z łóżka, pożegnała mnie swoim miłym uśmiechem po czym wyszła zamykając za sobą drzwi. Rozejrzałam się po pokoju, choć raczej mogłabym to nazwać komnatą, bo bardzo przypominała mi pomieszczenie jak w jakimś królewskim zamku, które miałam okazję zobaczyć na przykład na wycieczkach szkolnych. 
Po prawej stronie wpadało wiele światła przez duże okna obramowane w jasnym drewnie. Podłoga również była wykonana z tego samego gatunku drzewa, choć wielką jej część przykrywał wzorzysty dywan z frędzelkami po brzegach. Na ścianach koloru beżowego wisiały obrazy różnych krajobrazów. Oprócz łóżka w pokoju znajdowała się jeszcze komoda naprzeciwko okien oraz ta zdobiona wanna, w której miałam zaraz wziąć kąpiel.  Podeszłam do niej i spojrzałam w swoje odbicie w wodzie, ledwo widocznie, właściwie jedynie cień mnie. Może własnie dlatego poczułam, że zobaczyłam więcej siebie niż w normalnym lustrze. Ściągnęłam z siebie koszulę nocną, którą sama nie wiem skąd miałam. najprawdopodobniej przebrano mnie w nią niedługo po tym jak się tu dostałam. Wzięłam jedną z buteleczek z olejkiem zapachowym i wlałam do wody, aż w powietrzu uniósł się zapach taki sam jak od kwiatów, był naprawdę cudowny. Ucieszyłam się, że wzięłam własnie ten biały flakonik, skoro pachniał własnie nimi. Zanurzyłam się w ciepłej wodzie i dopiero w tym momencie poczułam jak wszystko mnie boli. Usiadłam i spojrzałam na swoje ręce, pod paznokciami nadal miałam ślady zaschniętej krwi, ale i tak najbardziej bolała mnie noga. Musiano mnie wczoraj już trochę obmyć, bo nie byłam tak brudna jak się spodziewałam. Spojrzałam na siniaki i zadrapania, a po moich policzkach spłynęły łzy. Nawet nie zdążyłam zareagować, zebrały się w moich oczach i samowolnie wypłynęły. Wystarczyło, że przypomniało mi się wszystko włącznie z śmiercią najbliższych mi osób, nie byłam też niczym zajęta, więc moje myśli same kierowały się w tamtym kierunku, no i oczywiście fakt, że zostałam sama, że nie musiałam przed nikim udawać, ani się wysilać przełamał tą blokadę, która wcześniej pozwalała mi zatrzymać łzy w sobie. W sumie nie wiem dlaczego to robiłam, przecież nie powinno tak to wyglądać, ale to był bardzo dziwny sen. Zsunęłam się i zanurzyłam twarz całkowicie, aby nie pokazywać, że płaczę, w końcu obiecałam. Co teraz? Co mam teraz zrobić? Co by powiedzieli mi teraz moi rodzice? " Nie poddawaj się, jesteśmy z tobą". Pewnie coś w tym stylu. – zacytowałam sobie w myślach, po czym gwałtownie wynurzyłam się z wody łapczywie nabierając powietrza. 
  – Tak, te słowa naprawdę do nich pasują. – powiedziałam do siebie pod nosem uśmiechając się. Sięgnęłam po fioletową buteleczkę po czym wylałam trochę substancji na rękę. Gęstością przypominała najzwyklejszy szampon. Wmasowałam we włosy, potem umyłam się dokładnie zielonym płynem, a gdy już byłam gotowa wyszłam z wanny, okrywając się jednym z ręczników, drugim zaś wytarłam porządnie włosy. Potem ubrałam bieliznę i suknię. Była naprawdę śliczna, ciemno różowa z złocistymi wzorami roślin. Czułam się w niej jak prawdziwa księżniczka. Jestem pewna, że spodobałaby się mojej mamie. Jak byłam mała to szyła mi stroje księżniczki, ale oczywiście z czasem z tego wyrosłam, teraz znowu mogłam się poczuć jak wtedy. Zaczęło mnie zastanawiać skąd mama Marcela ma taką suknię. Przyszło mi nawet na myśl, czy przypadkiem Marcel nie jest jakimś księciem, a jego matka jakąś królową. W końcu to tylko moja wyobraźnia. Marcel byłby chyba najbardziej prostackim księciem jaki może istnieć, gdybyście zobaczyli go gdy je hamburgera. Zawsze wtedy jest brudny od musztardy i keczupu, a potem wyciera się w rękaw. Cały on!
Niestety byłam zbyt płaska na tą sukienkę, więc nie wyglądała tak ładnie jak powinna, ale czułam się w niej całkiem dobrze.  Przeczesałam jeszcze tylko włosy palcami i wyszłam za drzwi.
  – Już skończyłaś? – ujrzałam Lily siedzącą na podłodze i bawiącą się jednym z kwiatów. – Ślicznie wyglądasz! – wstała.
  – Dziękuję. Przepraszam, ale może masz jeszcze jakieś buty. – uniosłam suknie do góry. – Jest mi trochę zimo w stopy. – czułam jak moje poliki czerwienieją ze wstydu.
  – Och! Przepraszam. To moje niedopatrzenie. Wiedziałam, że o czymś zapomniałam. – powiedziała zakłopotana. – Chodź ze mną. – przytaknęłam. Szłyśmy już tak chwilę w ciszy, ja oczywiście kuśtykałam, więc trwało to trochę dłużej. Czułam jej wzrok na sobie, uważnie mi się przyglądała.
  – Gdzie idziemy? – spytałam w końcu, nie bardzo podobało mi się to jak na mnie patrzyła.
  – Do mojego pokoju. Może tam znajdziemy jakieś buty dla ciebie. To niedaleko. – w normalnym domu oczywistą rzeczą jest, że z pokoju do pokoju długo się nie przechodzi, ale teraz byłam w prawdziwym zamku. Właściwie, z każdą sekundą utwierdzałam się tylko w myśli, że to wszystko to sen. Takie rzeczy przecież nie są możliwe. Muszę mieć naprawdę bujną wyobraźnię, aby stworzyć coś takiego. Prawie jak w książkach, które tak lubię czytać.  
  – Co to za kwiaty? – zadałam kolejne pytanie.
  – Podobają ci się? – uśmiechnęła się – To białe irysy, moje ulubione.
  – Ślicznie pachną. – uśmiechnęłam się.
  – Nasz ogród jest ich pełen. Mogę ci później pokazać.
  –  Z przyjemnością zobaczę.
  – Już jesteśmy. – powiedziała stając przed jednymi z drzwi, a zaraz potem otworzyła je. Jej pokój był dokładnie taki jak sobie wyobrażałam, było w nim pełno różnych kwiatów, nawet na wielkim łóżku przykrycie było w róże wzory kwiatów, na ścianach widniały obrazy ptaków. W kącie stał też wielki regał z książkami, które były równo ułożone. Miękki, kolorowy dywan na środku dodawał zaś jeszcze więcej przytulności pomieszczeniu.  – Zobaczmy. – otworzyła drzwi. i ukazała się nam cała szafa butów.  – Przymierz te. – wskazała mi na parę butów na małym korku. Wzięłam i od razu przymierzyła, niestety były za małe.
  – Masz może większe. – dziewczynka ponownie spojrzała do szafy.
  – Te są największe jakie mam. – powiedziała dając mi czarne sandały. – nie wiele się różniły od poprzednich, ale spróbowałam założyć. Także nie pasowały. – Mam pomysł! Poczekaj! – wybiegła w mgnieniu oka i tak samo szybko wróciła. – Proszę. Są twoje, więc na pewno będą pasować. – podała mi moje sportowe buty, które zawsze służyły mi do biegania po szkole. – Trochę nie pasują, ale pod tą suknią i tak nie będzie ich widać.
  – Dziękuję. – wzięłam je do ręki, usiadłam na jej łóżku i ubrałam dobrze zawiązując.
  – Mam coś jeszcze dla ciebie. – uśmiechnęła się – Proszę!  – podała mi moją MP4. – Reszta twoich ubrań już schnie.
  – Dziękuję. – wzięłam ją do ręki po czym zacisnęłam na niej swoje palce. Wpatrywałam się w nią i zrobiło mi się smutno.
  – Lux? – wyrwała mnie z zamyśleń Lily. – Mogłabym uczesać twoje włosy? Są naprawdę piękne.
  – Jeśli chcesz. – dziewczynka uradowana podbiegła do półki przy łóżku i wzięła stamtąd swoją szczotkę oraz jakieś gumki do włosów. Następnie wskoczyła na łóżko i rozczesała delikatnie moje włosy.
  – Bardzo lubię czesać włosy, a twoje czesze się fajniej niż  moim lalkom. Są takie długie i miękkie. Mogę ci zrobić kilka warkoczyków? – spytała podekscytowana. Kiwnęłam głową na tak. Lily zaczęła swoje popisy, a moje włosy w tym czasie powoli schły. Ja zaś wpatrywałam się w mój urodzinowy prezent, a do oczu zaczęły napływać mi łzy. – Jak skończymy to zaprowadzę cię do naszego ogrodu i pójdę poszukać Marcela. Dobrze?
  – Tak.
  – Czemu jesteś taka smutna? – wydawała się być bardzo zatroskana.
  – To jest prezent od moich rodziców na urodziny. Szkoda, że nie ma ich tu.
  – Ja też niedługo będę miała urodziny. Nie mogę się doczekać. w końcu będę miała trzysta lat.
  – Trzysta? – zdziwiłam się – Nie trochę za dużo?
  – Niby dlaczego? – była równie zaskoczona co ja. – A no tak! Ludzie żyją krótko.
  – Co? – już kompletnie nic nie rozumiałam.
  – Braciszek ci to pewnie wytłumaczy. – uśmiechnęła się. – Skończyłam. Chodź zaprowadzę cię do ogrodu. – złapała mnie za rękę i zeszłyśmy z łóżka. Wyszłyśmy z jej pokoju i poszłyśmy korytarzem, potem kilka razy skręcałyśmy, zeszłyśmy schodami na dół i znalazłyśmy się w miejscu, które określiłabym jako dziedziniec. Pusty plac, na którym nie rosła nawet trawa otoczony murami zamku. Na środku stał tylko jeden słup drewna.
  – Co to za miejsce? – nie pasowało ono do pięknego zamku, było takie proste i puste.
  – To dziedziniec do ćwiczeń. – odpowiedziała rozglądając się. – Nigdy nie lubiłam tego miejsca.
  – Do jakich ćwiczeń?
  – Sztuki walki oczywiście. Chodźmy, ogród jest już niedaleko. To zaraz obok. – pociągnęła mnie za sobą. Przeszłyśmy wzdłuż placu, przeszłyśmy przez przejście i doszłyśmy na miejsce.
  – Niesamowite! – to miejsce było naprawdę piękne, powódź irysów.
  – Prawda, że przepięknie? – dziewczynka ucieszyła się razem ze mną.
  – Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Teraz jestem już pewna, że to sen!
  – To nie sen Lux. – usłyszałam ten głos, taki poważny, lekko zmartwiony - głos Marcela. Odwróciłam się do niego. – Niestety, ale wszystko co tutaj widzisz i co przeżyłaś jest prawdą. Łącznie z śmiercią twoich rodziców. Przepraszam, że mówię ci to tak wprost, ale tak chyba będzie najlepiej, nawet jeśli mnie za to znienawidzisz.
  – Jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni, przecież w prawdziwym świecie nie dzieją się takie rzeczy. Nie ma dziwnych, przerażających postaci, które zabijają najbliższych, a potem nie znajduje się w jakimś pałacu, nie nosi się sukni jak księżniczka, nie widzi się takich widoków. To po prostu niemożliwe!
  – Uważasz, że byłabyś wstanie wyobrazić sobie coś tak okrutnego jak ich śmierć? Uważasz, że smutek, który czujesz też jest tylko wymysłem? – otworzyłam szerzej oczy, to było jak nóż w plecy.  Upadłam na ziemię. On miał rację, całkowitą. Wiedział, że te słowa do mnie dotrą, wiedział co czuję. Do moich oczu znowu napłynęły łzy, sekundę później po moich policzkach spływały już słone strumyki, nad którymi nie mogłam zapanować. Uwolniłam wszystkie emocje, które uważałam za sen. Wylewałam je razem ze łzami. – Nie! To nie może być prawda! – wykrzyczałam. – To sen, tylko zły sen. – oddałam pod nosem, a zaraz później poczułam jak Marcel mnie przytula. Zdawał się większy, bardziej umięśniony, a także bardziej ciepły niż zwykle. Objęłam go i zaczęłam płakać, najbardziej jak tylko to możliwe. Dopiero to wszystko do mnie docierało, cały ból narastał z każdą sekundą większej świadomości. Czułam jak moje serce przytłacza ciężar, jak ciężej mi się oddycha.
  – Już dobrze. – pogłaskał mnie po plecach. – Wszystko będzie dobrze.




Od Autorki: Jak zwykle przepraszam za błędy, jestem tylko człowiekiem. No i oczywiście za tak długie czekanie. Ten rozdział będzie przełomowy, w życiu głównej bohaterki, ten i w sumie następny, ale o tym jeszcze za chwilkę. Proszę, jeśli to czytacie, to moglibyście w komentarzu odpowiedzieć na moje pytanie, czy dialogi i odruchy były sztuczne? Ciężko było mi sobie to dokładnie wyobrazić i cały czas właśnie czułam jakby to wszystko było nienaturalne. Jaka jest wasza opinia?
A ogólnie to wam się rozdział podobał, czy też nie?

Jako takie przeprosiny za zwłokę dam taki zwiastun pewnej postaci. Będzie to Harold, który najprawdopodobniej pojawi się już w następnym rozdziale. Tekst i podkład pasują do do jego charakteru, po części.



Tłumaczenie tekstu po polsku (z tekstowa :) )

To sekretna strona mnie.

Której nigdy nie pozwolę Ci zobaczyć.
Trzymam ją na uwięzi, ale nie mogę jej kontrolować.
Wiec trzymaj się ode mnie z daleka, ta bestia jest groźna
Czuję wściekłość, i nie mogę jej powstrzymać
To drapie w ściany
W mojej szafie, w pomieszczeniach
Obudziło się i nie mogę tego kontrolować
Chowa się pod łóżkiem
W moim ciele, w mojej głowie
Dlaczego nikt nie przyjdzie i nie uratuje mnie przed tym
Sprawcie by to się skończyło
Czuję to głęboko w środku
Jest już pod skórą
Muszę wyznać, że czuję się jak potwór!
Nienawidzę tego, czym się stałem
Koszmar właśnie się zaczął
Muszę wyznać, że czuję się jak potwór!!
Czuję, czuję się jak potwór!
Czuję, czuję się jak potwór!
Trzymam swoją sekretną stronę
schowaną pod kłódką i kluczem
Trzymam ją na uwięzi, ale nie mogę jej kontrolować
Ponieważ gdybym go wypuścił
Rozerwałby mnie i złamał
Dlaczego nikt nie przyjdzie i nie uratuje mnie przed tym
Sprawcie by to się skończyło!
Czuję to głęboko w środku
Jest już pod skórą
Muszę wyznać, że czuję się jak potwór!
Nienawidzę tego, czym się stałem
Koszmar właśnie się zaczął
Muszę wyznać, że czuję się jak potwór!
Czuję to głęboko w środku
Jest już pod skórą
Muszę wyznać, że czuję się jak potwór!
Czuję, czuję się jak potwór!
Czuję, czuję się jak potwór!
To chowa się w ciemnościach
Ma zęby ostre jak brzytwa
Nie ma dla mnie ucieczki
To coś chce mojej duszy, chce mojego serca
Nikt nie może usłyszeć jak krzyczę
Może to tylko sen
Albo może to jest wewnątrz mnie!
Powstrzymaj tego potwora!
Czuję to głęboko w środku
Jest już pod skórą
Muszę wyznać, że czuję się jak potwór!
Nienawidzę tego, czym się stałem
Koszmar właśnie się zaczął
Muszę wyznać, że czuję się jak potwór!
Czuję to głęboko w środku
Jest już pod skórą
Muszę przyznać, że czuję się jak potwór!
Stracę nad tym kontrolę
To coś radykalnego
Muszę wyznać, że czuję się jak potwór!
Czuję, czuję się jak potwór!
Czuję, czuję się jak potwór!
Czuję, czuję się jak potwór!
Czuję, czuję się jak potwór!